sobota, 2 kwietnia 2022

Od Tezeusza CD. Calithy

— Moje rodzinne strony mają nieprzyjemny zwyczaj nieść ze sobą nudne historie. A co ludziom po nudnych historiach? Skoryjo tyle się u was dziwactw samemu dzieje?
Tezeusz uśmiechnął się z przekąsem, nie przerywał. Bo mógłby przecież, czemuż nie, zaprzepaścić podstępną próbę zmiany tematu. Jednym słowem, zdaniem, gestem. Mógłby, gdyby tylko chciał, spalić na panewce godzien pożałowania plan Calithy, nie wysilając się zbytnio ani nawet nie starając. Wystarczyłoby dociekać dalej, drążyć, nie pozwolić na chwilę zastanowienia między pytaniami i nie pozostawić suchej nitki na wątpliwej moralności pytanej. Zupełnie tak, jak robił to niemal codziennie od kilku lat. I uzyskać skutek taki, jakim niemal zawsze uzyskiwał. Zadowalający.
Mógłby. Ale sędzia De Sauvignon cenił sobie wszelkiego rodzaju zagadki, z racji być może jeszcze wyższych niż sam wykonywany zawód, z zamiłowania do którego był znany. Skoro więc ta tutaj zagadka sama prosiła się – a z jakim zaangażowaniem! – o przedłużenie procesu rozwiązywania jej, jakże mógłby odmówić?
Schlebiały mu przecież jej starania, imponowały poniekąd. A kiedy działania ludzkie schlebiają i imponują jednocześnie, w dobrym geście byłoby je docenić. Docenił więc. Pozwolił, chociaż na chwilę, uwierzyć krętaczce, że się jej powiodło.
Nie przeszkadzał. Słuchał wywodu cierpliwie, grzecznie – tak, jak go nauczono. Czasem przytaknął lub uniósł brew w bezbłędnie sfingowanym niedowierzaniu, czasem uśmiechnął się półgębkiem w reakcji na zgryźliwe komentarze względem pozostałych gildyjczyków.
Obserwował. Po cichu, ale bacznie.
— No i na koniec najważniejsze. Facet bez jaj, oczywiście, punkt pięć. Nie wiesz, że tylko małostkowe panienki grymaszą przy posiłku? Lub napitku?
Tezeusz zamrugał. Raz, drugi. Zacisnął pięść, tę drugą, ukrytą pod stołem, aż chrzęst kości byłoby słychać, gdyby karczemny gwar nie zagłuszał go skutecznie, chwała za to zresztą wszystkim pijaczkom tu zgromadzonym. Cięty język miała Calitha o nieznanym nazwisku i pochodzeniu, oj, niezwykle mu to na nerwy działało.
— Istny cyrk tutaj mamy, zaiste. Dziękuję ci za te uwagi, Calitho, wszystkie związane z nimi insynuacje również. Pozwól tedy, że i ja podzielę się z tobą kilkoma moimi spostrzeżeniami. — Przejęty przytykiem niebardziej niż zarzutem o kobiecych biustach, gładko pochylił się do przodu i oparł łokcie o drewniany stół, nie spuszczając wzroku z brązowej, żywo płonącej w swojej zaciętości tęczówki.
— Bo widzisz — podjął od razu, wcale na wspomniane pozwolenie nie czekając — ja zawsze żyłem w przekonaniu, a owo przekonanie nie dało mi nigdy powodu, żeby w nie wątpić, że – wybacz mi trywialność tego określenia – swój do swego ciągnie. W przypadku Kissan Viikset zresztą, jak nam słusznie przed momentem wywiodłaś, reguła sprawdza się również. Czy nie oznaczałoby to zatem, że i ty, podobnie jak wszyscy przed momentem wymienieni – łącznie ze mną – jesteś częścią tej dziwacznej, pokręconej społeczności, elitą Iferyjskich dziwadeł? Ja jestem facetem bez jaj, małostkową panienką grymaszącą przy posiłku, panna Apolonia słynie z kontrowersyjnych środków szpiegowania, a pan Hopecraft nie przepada za rozprawami o damskich biustach. Ciekawi mnie jednak, jakąż to osobliwość ukrywasz przed nami ty, Calitho, która rumieni się na zawołanie, kiedy obcy nie patrzą? Która wdzięcznie prezentuje na przewieszonym przez szyję rzemyku kosztowności, tak przekonująco dumnie, niczym doprawdy były jej własnością?
— Mniejsza zresztą o to! — Wykonał oszczędny, lekceważący gest w powietrzu, raz jeszcze przerywając wszelkie próby odebrania mu mównicy. — Jeśli bowiem założymy, że takie dziwactwo istnieje, czymkolwiek by ono nie było – nie mnie oceniać, mnie sądzić jeno… rozumiesz już do czego zmierzam, Calitho? Czy możliwym by było, ażebyś przywlokła je tu do nas ze stron tak nudnych, że niosą za sobą jedynie historie niewarte wspomnienia? Obawiam się bowiem, że w taką sprzeczność nie byłbym skłonny uwierzyć.
Wyprostował się na powrót. Nie poświęcił karczmarzowi więcej uwagi, niż puszczone ukradkiem spojrzenie, kiedy ten szybcikiem próbował zmyć się niezauważony, uciekając od napiętej atmosfery pomiędzy dwójką klientów. Małostkową panienką pozbawioną jaj i suką, której ewidentnie owych nie brakowało.
— Powiedz mi Teziu, jak ty to robisz? Tyle lat, wysmakowane podniebienie i tylko tyle zmarszczek?
— Z perspektywy naukowej, to – zdaje się, dziedziczne. Z perspektywy praktycznej zaś… — Przekrzywił głowę na bok, wydął wargi w zgoła niezadowolonym grymasie. Spod zmrużonych powiek obserwował dłoń, która tuż sprzed nosa ukradła mu butelkę trunku i ciężko było określić, które z poczynań kobiety w istocie dotknęło go bardziej. — Ile ty uważasz, że ja mam lat?
— Precyzja godna pozazdroszczenia — zauważył z przekonującym uznaniem, przyglądając się wypełnionemu po brzeg, iście od serca, kieliszkowi. — Tego, jak mniemam, też nauczyli cię w rodzinnych stronach?
— To za co masz ochotę wypić na początek? Jakiś toast?
— Jak to? — Tezeusz uśmiechnął się złośliwie, na wznak uniósł kieliszek, z kunsztem godnym doświadczonego w boju alkoholika nie wylewając ani kropelki cennego trunku. — Za dziwactwa pić będziemy! Zdrowie, Calitho, niechaj się im tutaj dobrze wiedzie, będzie co przyszłym pokoleniom opowiadać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz