poniedziałek, 11 kwietnia 2022

Od Apolonii cd. Adonisa


Robdeszan opadł na podłogę, miękkim futrem w czułym geście musnął nagie kostki, którym poranny chłód panoszący się po mieszkaniu zaczął nagle intensywniej doskwierać. Ciało drgnęło, niezniechęcone jednak tą drobną niedogodnością ruszyło dalej, nogę jedną i nogę drugą troszkę wyżej podnosząc, na zgrabną sarnę się stylizując, gdy stopy unosiły się w powietrzu, byleby nie dotknąć porzuconego niemiłosiernie odzienia.
Kobieta przeciągnęła się kocio, łopatki zetknęły się ze sobą w pozdrowieniu, w niepierwszym wspólnym spotkaniu. Westchnęła, jęknęła, ale cicho cichuteńko, byleby nie została dosłyszana zza drzwi, choć dźwięk i tak zagłuszyłby właśnie świszczący czajnik. Lubowała się w takich porankach. Lekko ekscytujących, ale nadal leniwych i niespiesznych. Na świecie nie było bowiem osoby, która czelną by się okazała, by piękną, butną Apolonię kiedykolwiek pospieszyć. Może w obawie przed surowym, karcącym spojrzeniem topazowego oka, a może w strachu przed popadnięciem w niełaskę.
Oparła dłonie o pagórki kości biodrowych, wypięła pierś dumnie. Oceniającym spojrzeniem spojrzała na białą, pokaźną szafę, w której i tak nie wszystkie apoloniowe ubrania miały się skrywać. Na półkach, na wieszakach znajdowały się te najistotniejsze i najpotrzebniejsze. Te, które w takich sytuacjach należało na siebie, odrobinę niechętnie, ale jednak, wciągnąć. Poranny chłód filuternie połaskotał nagie ciało, pospieszył je w jego opieszałości, przypomniał o tym, że, pomimo najskrytszych chęci, pragnień oraz żądz, całego dnia nagim spędzić nie mogło. Apolonia westchnęła, dreszcz w trochę przekornym, ale jakże czułym geście rozłożył się, niby kot na drewnianym parapecie w słońcu, na kręgosłupie. Pomasowała dłonią obojczyk, postukała w odsłonięte żebro, szóste od prawej i wzięła się do roboty.
Szmatki latały, szmatki z szafy wypadały, będąc apoloniową dłonią z niej gwałtem wyciąganymi. Oczywiście, że zdecydować się nie potrafiła, nie, gdy w salonie oczekiwał na nią niezwykle interesujący mężczyzna, którego właśnie poddawała próbie ognia, głupoty i ewentualnej brawury. Fałszywy list w kuchni kusił umyślnie, podczas gdy ona sama kusiła zza drzwi swej sypialni – chwila moment, szmatki latać po sypialni przestały. Podeszła do fotela, może i zakręciła, wyjątkowo nieumyślnie, bo i obserwator dostrzec ruchu nie mógł, zakręciła biodrem. Oparła długą nogę o siedzisko, oparła rękę o kolano i w swym płynnym geście zatrzymała się nagle, w swej dziwnej kontemplacji życia zerkając przez okno. Może i zastanawiając się, co z tego wszystkiego wyniknie. Bo zawsze wynikało. To było tylko kwestią czasu.
Westchnęła, ramieniem wzruszyła i wzięła się za wciąganie na długą nogę, całkiem zgrabną łydkę rajstop, starając się oczywiście, by zadbanym, smukłym paznokciem w brutalnym czynie nieskupionym na tym, na czym skupiony być powinien, o delikatny materiał nie zahaczyć. Jakże rajstopy na nogi naciągać, gdy mężczyzna kryje się w salonie? Jakże nie zawahać się, po raz kolejny nie wstrzymać w swej decyzji i poddać ją pod ewentualną rozwagę?
Apolonia zmarszczyła czoło, ściągnęła brew w konsternacji. Gwałtownie się wyprostowała i tylko zgrabna noga wciąż oparta o ładny, ale raczej płytki fotel stojący w jej sypialni, świadczyła o tym, iż a i owszem, tuż przed chwilą poddawała się zabiegowi przystrajania ciała. Hebanowe włosy przysłoniły twarz, loki wydostały się zza pilnujących ich dzielnie uszu, które kontrolowały, by spojrzenia nie przesłoniły. Apolonia zerknęła ku rozrzuconym po sypialni ubraniom, na kilka spódnic, jeden gorset i trzy pończochy – jedna zaginęła prawdopodobnie na jakimś wyjeździe. Udanym, mając na uwadze to, że do mieszkania nigdy nie powróciła. Prychnęła pod nosem, obwiniając się za swoje okropne niezdecydowanie. Rajstopy zaczęła ściągać, oczywiście paznokciem o materiał hacząc.
Nadawać się miały już tylko do wyrzucenia.
I choć wystrojenie się, choć założenie bufiastej koszuli oraz wciągnięcie wygodnych, ale jednak wymagających pewnych poświęceń, spodni zajęło czasu wystarczająco wiele, to nadal pozostawała kwestia spakowania się. W jedną walizkę, chcąc oszczędzić biednego pana Nykvista sączącego powoli herbatę w apoloniowym salonie – kobieta obawiała się, że z drewnianą protezą dwóch waliz by nie uniósł, zresztą, nie chciała go nawet w tej kwestii testować. Potrafiła być wredną, potrafiła być surową i chłodną, nie uważała się jednak za kobietę okrutną; to w jej charakterze nigdy objawić się nie miało, nie, gdy skrzętnie skrywane w sercu czułość, ciepło oraz troska nadal się po nim bezczelnie pałętały.
Drzwi nie skrzypnęły, wyjątkowo nie skrzypnęły, gdy ze swej sypialni wyślizgnęła się chyłkiem, zastanawiając się, czy pan Nykvist nadal w jej domowej przestrzeni się w ogóle znajduje. Rozczarowałaby ją taka ewentualność, oczywiście, ale zawsze należało przygotowywać się na najgorsze. Pan Nykvist z listem fałszywym prawdopodobnie i tak by do niej wrócił.
Wracali zawsze, prędzej czy później. Wracali, bo pragnęli więcej, a ona nigdy siebie nie miała im szczędzić, choć robiła to ostrożnie, z wyczuciem oraz z dozą rezerwy. Co za dużo, to nadal nie zdrowo, pięknem zachłysnąć się łatwo, piękno prędko uderza do głowy. A później się nudzi, a później się zapomina.
Apolonia nigdy przenigdy nie chciała zostać zapomnianą.
Jakże śmiech jednak hamować, gdy obdarzonym się zostaje tak cudnym, tak rozkosznym przedstawieniem w wykonaniu w ostre ciało ciosanego mężczyzny z pokaźną brodą? Jakże nie uśmiechnąć się z czułością, gdy podziwia się, jak sztywna dłoń sunie przez powietrze, próbując odwzorować mistrzostwo? Ładny obrazek na drugie powitanie tego dnia sprezentował jej Adonis, a ze swym szczęściem nigdy ukrywać się nie lubiła.
Perlistym śmiechem, w podzięce, obdarzyła więc pomieszczenie i mężczyznę, i trzymaną w jego dłoni porcelanę, i fałszywy list, który nadal grzecznie spoczywał na kuchennym blacie. Egzamin pan Nykvist zdał śpiewająco, grzecznie przez całą nieobecność pani Apolonii sącząc herbatę.
Zresztą, zgodnie z jej wytycznymi.
— Nie ma potrzeby, by pomagać, ale za troskę pięknie dziękuję — odpowiedziała w końcu, choć śmiech nadal obijał się gdzieś w płucach, kradnąc ciału tlen. — Już się spakowałam, w jedną walizkę, tak, by życia tobie nie utrudniać. — Tu zerknęła na nogę, ale w spojrzeniu nie wybrzmiała ni troska, ni współczucie. Stwierdzenie faktu prędzej. — Czas mi się nie należy, błagam, czasu mam i tak już wystarczająco. Tu pytanie do ciebie, Adonisie, jak pospieszno ci w drogę, w końcu, jak mniemam, już jedna długa podróż za tobą. Ja się grzecznie dostosuję. — Uśmiechnęła się, proste ząbki pokazując.
Odepchnęła się od jeszcze przed chwilą tulonych do siebie kokieteryjnie drzwi, zza pleców wyciągnęła list. Ten jedyny i prawdziwy, ten, który do rąk mistrza Gildii Kissan Viikset miał grzecznie trafić. Gładkim ruchem, dokładnie takim samym, jakim przed chwilą zabawiał ją pan Nykvist, pociągnęła nim przed swoją twarzą.
— Nie lubię w końcu komukolwiek sprawiać problemów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz