wtorek, 12 kwietnia 2022

Od Adonisa cd Apolonii


Apolonia kokietuje, jak to ma w zwyczaju, Adonis płonie, topnieje i zmienia swój stan i punkt skupienia prędzej, niż pozwoliłyby na to prawa fizyki, a woźnica wstaje i zaczyna klaskać, podniecony absurdem tego przedstawienia.
W rzeczywistości salon jest tak samo przestronny jak dotychczas, Adonis wciąż stoi zagoniony w kuchenny róg, a Apolonia chwali się długimi nogami w jeszcze dłuższych nogawkach spodni i, och losie, perfidnie bawi się punktem kulminacyjnym całej tej, dobijająco wręcz skromnej, wyprawy. On jednak, nie zdecydował się rzucić jej do krtani, w jednym z dwóch celów [pierw, naturalnie, wycałować łabędzią szyję i może dopiero później rozszarpać ją w afekcie], zamiast tego, odrobinę onieśmielony, a może nawet i zniesmaczony, schował jedną z nóg i tak się akurat składa, że tą lewą, za siebie. Nie spodobał mu się jej wzrok, ulotny angaż, chwila moment spędzona na kontemplowaniu kształtu jego łydki.
Nie spisał się, pozwalając się rozczytać w kilku pierwszych, całkiem ulotnych chwilach tego intrygującego spotkania. Popełnił błędy, których podejmować nie powinien i raz kolejny, tytuł jego dolegliwości, dosięgnął świadomości obcej mu osoby prędzej, niż którykolwiek z czynów, na które się dotychczas odważył. Gdyby sytuacja tego dopuszczała, naplułby sobie w brodę, podjął laskę i prężnym krokiem wyleciałby z pokoju, nie dbając, czy szanowna panienka i jej cholerny list, odnajdą za nim drogę. Nie miał jednak dwudziestu lat, a prawie trzydzieści pięć i nie mógł już pozwalać sobie, na ten zbędny dramatyzm, z którego dawniej słynął. 
Jego wzrok jest już całkiem chłodny i nie pamięta emocji, które nim targały jeszcze parę chwil temu. Z ohydną wręcz obojętnością przygląda się, jak drogocenny list zmienia się w wachlarz i jak topaz oka jego właścicielki, figlarnie błyska w jego kierunku. Zbiera się jednak w sobie, by przemóc ten tymczasowy gniew i oschłość, bierze ostatni łyk herbaty, odkłada filiżankę z uwagą i odpycha się gładko od blatu, by w czterech, może pięciu, szerokich krokach dosięgnąć jej sylwetki. Możliwe, że robi to odrobinę zbyt prędko i nagle, bo chociaż kobieta nie drży, obserwując gwałtowne jego ruchy, to oko jej, prawie niezauważalnie, otwiera się szerzej, w geście prostego ostrzeżenia. Adonis z niego nie korzysta, nachylając się nad nią, a jednak zostawiając pomiędzy nimi ładną przestrzeń, niewidzialną ścianę, podpartą na lasce, która wbija się bezlitośnie w lakierowany parkiet. 
Bystre oko lustruje go chwilę, dwie. Hebanowe odpowiada z równą zaciętością, a jednak z o wiele mniej obiecującym wyrazem, niż dotychczas. Zamiast tego jest równie puste, co zazwyczaj i chłonie wszelkie oznaki światła w bezdenny swój mrok. List wciąż lawiruje na wysokości jej twarzy, choć z mniejszą częstotliwością, niż dotychczas, powoli zwalniając, gdy posępna broda Nykvista wchodziła mu w paradę. Adonis uśmiecha się drętwo, nie pokazuje zębów, jedynie mruży ślepia, w pozornie rozbawionym wyrazie. 
Nie pragnie kłopotów, nie pragnie angażu, ni afektu. Wmawia sobie, że dobrze mu z chłodem o poranku i ignoruje świadomość, że dłoń Apolonii rozmiarem pasowała jak puzzel do jego objęcia, a kształt jej warg, całkiem przypadkiem, z idealnym wręcz wymierzeniem, okalałby jego obojczyk. Wątek gubi jedynie chwilowo, rozanielony zapachem jej perfum, skóry i włosów, a gdy wraca, to z gębą jeszcze bardziej ponurą, niż dotychczas.
— Trudno o sprawianie problemów w spełnianiu obowiązków, gdy jedynym jest dowiezienie listu i, najwyraźniej również pani, do celu. Upodobanie w jednym kawałku. Oczywiście  — odpowiada szorstko, pozwalając, by ciepły oddech dosięgnął kobiecego policzka. — Preferowałbym wyruszenie tak prędko, jak to tylko możliwe. Nie przepadam za niepotrzebnym przeciąganiem pewnych spraw, a i również tak się składa, że nie czekają na mnie żadne inne obowiązki w mieście. Więc, jeśli pani pozwoli... — mruknął, wskazując subtelnym kiwnięciem głowy na walizkę. Jest bezczelny, zdaje sobie z tego sprawę doskonale, a jednak wizja dokończenia roboty, bez ryzykowania dziwną, przelotną relacją, jak raz wydawała mu się kusząca. Szczególnie, że w jego przypadku, te nie miały zwyczaju kończyć się dobrze, zawsze będąc powodem pewnych bardzo zagmatwanych wydarzeń, kolejnych znajomości i gorzkiego posmaku rozczarowania. Czy wręcz żalu, bo przecież miało być pięknie, a wyszło jak zawsze. 
Lubił romansować, ale nie w obcym mieście, obcej kamienicy, z nie-tak-obcą-a-jednak-dalej-obcą kobietą. I nie, gdy największym jego i jej zresztą też, zmartwieniem, powinien być list, który najwyraźniej doskonale radził sobie jako prowizoryczny, tylko odrobinę zbyt mocno gnący się, wachlarz. Kobieta, z nienagannie niezmienną mimiką, jedynie skinęła głową, pozwalając mu na wszystko, o co poprosił, a on jedynie schyla się, by dźwignąć zaskakująco lekki pakunek.
— Czy jest pani pewna, że spakowała pani wszystko, co potrzebne? Większy pakunek nie będzie problemem, jeśli sobie tego pani zażyczy. W naszym wozie miejsca pod dostatkiem, o to proszę się nie martwić. 
Apolonia ma bardzo przychylny wyraz twarzy i bardzo łagodne spojrzenie, a on ponownie się uspokaja, rozluźnia ramiona i powoli wydmuchuje zalegające mu w płucach powietrze, dopiero teraz zauważając, jak bardzo napięte były mięśnie, zarówno jego brzucha, jak i pleców. Szczęka również go boli, co przyjmuje z niejakim rozsierdzeniem. 
Och, chyba wolał, gdy mógł spokojnie rozważać skręt jej loków i potencjalną głębokość obojczyka, zamiast gniewać się na własną nieuwagę i niedopatrzenie w wypracowanych ruchach. Nie odzywa się jednak słowem, rozchwianie to bowiem byłoby już absolutnie niedopuszczalne. Pozostaje więc gburem, na kilka chwil dłużej, niż początkowo zamierzał. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz