sobota, 16 kwietnia 2022

Od Narcissy — Event

Narcissa nie wytrzymała notorycznego szturchania ją w policzek i koniec końców ucięła pałkę wodną, która od prawie czterech godzin uprzykrzała jej życie. Przy okazji przeklęła pod nosem szanownego Bzdretha, bo ten z pewnością maczał w tym swoje długie, chude paluchy, a w odpowiedzi na soczystą obelgę, otrzymała jedynie szum wiatru i plusk strumyka, który zabrzmiał podejrzanie podobnie do ludzkiego śmiechu. Spojrzała na niego w dość wymowny sposób, a strumyk nagle się zatrzymał, jakby w celu okazania skruchy, którą przyjęła, nie powstrzymując jednak cichego, rozczarowanego westchnięcia. Woda znowu ruszyła, a źdźbła roślin poruszyły się za nią, gdy młodzieniec po prostu pojawił się znikąd i przysiadł u jej boku. Skinęła mu na powitanie głową, a on poklepał ją po ramieniu i podążył za nią wzrokiem, starając się wywnioskować, co szanowna Narcissa starała się dostrzec w małym, skromnym mostku na końcu świata. 
— Na co tak właściwie patrzymy? — spytał, odrobinę niepewny, czy tak właściwie dane jest mu się odezwać. Narcissa jednak nie zgrzyta zębami, nie warczy i nawet nie uderza go łokciem w żebra! Marcin dochodzi do wniosku, że jest albo w bardzo dobrym nastroju, albo piekielnie znudzona, stąd jej brak chęci do wyganiania upierdliwego demona. A to nie zdarza się często, to też Bzdreth rozsiada się w najlepsze, korzystając z okazji do spędzenia czasu z blondynką, kiedy nie kłapie kłami w jego kierunku. 
— Na mostek — odpowiada całkiem beznamiętnie, jak w transie, przeczesując palcami trawy i pozwalając, by cienkie krawędzie kaleczyły jej palce. Marcin wzdryga się przeokropnie i łapie ją za dłonie, odwodząc od głupich pomysłów. Wystarczy jeden gest jego nadgarstka, by drobne kropelki krwi, które zaczęły osadzać się na jej skórze, wróciły z powrotem do rany, a krystaliczna woda z potoku poderwała się w jednym miejscu pięknym, okrągłym bąbelkiem, który podleciał do jej rąk i zaleczył wszystkie skaleczenia. 
— Aaa… Czemu patrzymy na mostek? — Demon nie zdaje się koniecznie rozumieć wszystkich dziwnych, ludzkich zwyczajów. Marszczy brwi, trochę się krzywi, a czekoladowe tęczówki w końcu na niego spoglądają i rozbłyskują radośnie, gdy nareszcie dosięga ich kobiecy uśmiech. 
— Bo mi kazano — odpowiada, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, a Bzdreth zdaje się rozumieć jeszcze mniej i brakuje bardzo mało, żeby zwyczajnie nie podrapał się po czubku głowy, byle jak najlepiej zaprezentować swoje absolutne zakłopotanie. Narcissa chichocze. 
— Ale o trzeciej w nocy? — dopytał, całkowicie niedowierzając w jej słowa, a kobieta, jeszcze bardziej rozbawiona całą tą sytuacją, zachichotała pod nosem, nie za głośno, bo mimo wszystko nie chciała całkowicie zdradzić swojego położenia w wysokich trawach. — Bogowie, coraz dziwniejsze macie te zwyczaje, wy ludzie. Wiem, że ileśtamdziesiąt lat byłem zatrzaśnięty, ale nie mogło aż tak się pogorszyć!
— Oh, droczę się z tobą, Bzdreth — odpowiedziała, dość rozbawiona całą tą sytuacją i uspokoiła go łagodnym gestem ręki. Wcale mu to nie pomogło, wciąż był tak samo zdziwiony i wciąż nie był w stanie pojąć, dlaczego tak właściwie kobieta siedzi w wilgotnej trawie, marznąc w środku nocy i pozwalając, by strumyk notorycznie zalewał jej buty. — Zlecenie mam. Widzisz, właściciele tego cudu architektury, no arcydzieła, skarżą się, że ktoś, a może coś, z uporem maniaka rujnuje ich mostek, tym samym uniemożliwiając im przejazd. Prawie zawsze dzieje się to w nocy, a nigdy nie udało im się przyłapać żadnego człowieka, więc oto jestem. Ja i moje przemoknięte pończochy. 
— Fuj.
— A żebyś wiedział, zimno w cholerę, ale czego się nie robi dla dobrego imienia tej popierdolonej organizacji. 
— Wiesz, zawsze mogłaś odmówić — mruczy, chociaż wie, że to nieprawda, bo w rzeczywistości duma Narcissy nigdy nie pozwoliłaby jej po prostu zostawić jakiejś sprawy bez chociaż jej rozpatrzenia. Więc co innego mogła zrobić, jak czekać przez pół nocy, aż coś się zadzieje. Przynajmniej tyle w tym wszystkim dobrego, że przy okazji zaliczyła spotkanie ze starym znajomym. — Ah! Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia, czy coś. Mam nadzieję, że Grigorij nie chrapie.
— Na szczęście nie. Dziękuję, przyjmuję z ukłonem i mam nadzieję, że się spełni. — Marcin skinął głową, a następnie oparł podbródek na Cyziowym ramieniu. — A co u ciebie, Marcinku?
— Prosiłem cię, żebyś mnie tak nie nazywała. — Marcin jęknął, całkowicie rozgoryczony, a kobieta ponownie parsknęła śmiechem i przytuliła dłoń do jego policzka, by pogładzić z uczuciem chłodną skórę, na co mężczyzna mruczy z zadowoleniem. — Stare dzieje. Wracam właśnie z wysp, tak właściwie, to byłem tam… No, jakieś pięć minut temu. Kocham gorące kobiety i mężczyzn. No. Ludzi, po prostu. Jesteście tak przeuroczy, grzech nie skorzystać.
— Cieszę się, że chociaż ciebie satysfakcjonuje nasza obecność na kontynencie. Większość demonów kręci nosem na nasz widok. 
— Dlaczego miałaby mnie nie cieszyć?! Umiecie gotować i jesteście całkiem zabawni, w porównaniu do tych wszystkich duszków, nimf i innych belzebubów. Uuu, taki straszny jestem, rogi mam. Już wasz bibliotekarz wygląda poważniej od tego barana. No i wiadomo, inne wasze aspekty też mnie bardzo cieszą, ale nie ma się co chyba nad tym rozwodzić. 
— Zdecydowanie. 
Marcin podnosi na jej ciele falę gęsiej skórki i bawi się jej włosami. Pozwala,by strumyk plumkał w przyjemnym rytmie, a obijając się o kamienie utopione w potoku, wygrywał wyjątkową melodię, która odrobinę usypia Narcissę. 
Nie pamiętała zbyt dobrze momentu, którym szmer nagle ustał, zastąpiony nowym, dochodzącym z głębi lasu, ani nie potrafiła dobrze sobie przypomnieć, kiedy chłód jego skóry opuścił jej plecy i przepadł na dobre. Nie miała zbyt dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić, kiedy sprawca całego mostkowego zamieszania miał za chwilę się ujawnić, a ona była na to absolutnie gotowa i czaiła się w krzakach, by wyskoczyć na niego w najbardziej dogodnym momencie. 
Nie wyszło to jednak tak dobrze, jak mogła się tego spodziewać, głównie ze względu na to, że to ona okazała się osobą zaskoczoną w całej tej sytuacji.
Przed nią stał oto, pan Bóbr, na dwóch nogach, naturalnie. Pan Bóbr miał dobrze skrojoną kamizelkę, jeszcze ładniejszą marynarkę, zegarek kieszonkowy i duży monokl. Miał też długie wąsy, którymi poruszał notorycznie w świetle latarni, którą przytargała ze sobą Aigis i nie wydawał się w ogóle pod wrażeniem jej obecności. 
— To pan psuje most państwa Ramler? 
— Mmmm… Tak. — Pan Bóbr miał niski głos i najwyraźniej nie miał zamiaru go nadwyrężać, bo odpowiadał bardzo zdawkowo, notorycznie sprawdzając swój zegarek. 
— Czemu? Jeśli mogę wiedzieć.
— A po co pani ta wiedza. Jest pani panią Ramler?
— Nie.
— To proszę się nie wtrącać w sprawy moje i państwa Ramler. — Pokręcił nosem i zastukał długimi siekaczami, po czym ruszył w stronę mostku. Narcissa zastąpiła mu drogę jednym, żwawym ruchem, a pan Bóbr spojrzał na nią z pewnym rodzajem obruszenia. 
— Ale zostałam przez nich wynajęta do rozwiązania tej sprawy. Co tu się dzieje, czemu notorycznie niszczy pan tutejszy most?
Pan Bóbr pokręcił nosem jeszcze raz i westchnął ciężko. Spoglądnął znowu na zegarek kieszonkowy, odchylił się trochę do tyłu i zadarł łeb, byle przyglądnąć się kobiecie. Był niższy nawet od Tadeusza, a to mówiło chyba samo przez się. 
— Mam bardzo napięty grafik, więc jeśli przez panią spóźnię się na poranną herbatkę u Leszego, to zdecydowanie się pogniewamy. Ale dobrze, niech pani będzie. Nazywam się Rembrand Drzazga Rączka pseudonim Nóżka z domu Przełączka. Widzi pani. Moja rodzina, a jesteśmy bobrami, jakby pani dotąd nie zauważyła, od pokoleń zajmuje się wszelkiego rodzaju stolarstwem i meblarstwem, mój prawuja od strony prababci był nawet i cieślą, rozumie pani, predyspozycje fizyczne, może trochę stereotypy. No i widzi pani, ten mój prawuja przed laty państwu Ramlerowym ten piękny mostek wybudował. Ja mam to na papierze. I na papierze mam też wskazane, że wszelkie prace remontowe związane z tym oto mostkiem, czy inne rozbudowy, to trzeba będzie do mojej rodziny. Tak w umowie było, na takie działania się zdecydowali, a że teraz państwo Ramler z umów się nie wywiązują, to ja skutecznie dopilnowuje tego, żeby może nareszcie się istotą sprawy zainteresowali i załatwili sprawy jak należy. 
— Dlaczego się pan po prostu do nich nie zgłosi?
— A przepraszam bardzo, to mój interes, czy ich? Jak pomyślą, to się nareszcie zgłoszą. Teraz muszę panią przeprosić, ale mam most do rozbiórki.
Narcissa bezpardonowo chwyciła zwierzoludzia za skórę na kark i brutalnie wręcz przytargała go do domostwa państwa Ramler, nie mogąc absolutnie znieść absurdalnej szopki, którą wystawił jej pan Rembrand Drzazga Rączka pseudonim Nóżka z domu Przełączka. Pan Ramler odrobinę załamał ręce, może nawet i złapał się za głowę, ale koniec końców umowę dopełnili (później rozwiązali), mostek został nadbudowany tak, jak należało, a Leszy podobno bardzo się rozgniewał, gdy pan Bóbr spóźnił się na poranną herbatkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz