piątek, 8 kwietnia 2022

Od Hotaru - 光 (I)

Hotaru nabrała nieco białego barwnika na pędzel i łagodnym ruchem przesunęła włosiem po dłoni Akihime.
Gempukku było bodaj najważniejszym dniem w dotychczasowym życiu jej pani. Ceremonia wkroczenia w dorosłość wyglądała zupełnie inaczej dla szlachty i dla służby. W zeszłym roku, gdy to Hotaru kończyła szesnaście lat, ona i reszta służących wychyliły po małej czarce sake (Hotaru odkryła wtedy, że nie lubi mocnego alkoholu), a następnie zjadły tyle ryżowych ciasteczek, ile tylko mogły. Dla szlachcianki - to było przeżycie na skalę całego życia, potrafiło rzutować na przyszłą karierę, czasem wręcz zadecydować o tym, czy nadal będzie nosić rodowe nazwisko. I zdecydowanie nie ograniczało się do wychylenia jednej czarki sake.
Akihime była już odziana w strój, który wybrała na ceremonię tego dnia. Złoto i ciężki jedwab spływały z jej ramion, włosy spinały złote szpilki droższe, niż kilka wiosek. Kamienie szlachetne lśniły w słońcu, barwne refleksy błądziły po tatami. Dla Hotaru Akihime powoli-powoli traciła ludzkie cechy. Śnieżnobiały podkład skrywał każdą, najmniejszą nawet niedoskonałość jej cery, czarna szczoteczka podkreślała rzęsy czyniąc je nienaturalnie długimi i podkręconymi. Różany barwnik kładł się na kościach policzkowych - miękko i symetrycznie, ożywiając bladą, pozbawioną jakiejkolwiek skazy twarz. Dwa pociągnięcia pędzla zaznaczały mocniej brwi, kolejne - obrysowały usta. Akihime nie była już człowiekiem. Była boginią - doskonałą, pozbawioną wszelkich ludzkich słabości i ułomności, idealną, nieskazitelną. Hotaru nie mogła się napatrzeć, gdy Akihime dostojnym ruchem wstała z tatami, chwyciła swój wachlarz.
Służąca podniosła dłoń do twarzy, starając się wstrzymać napływające do oczu łzy.
— Jest panienka taka piękna — powiedziała łamiącym się głosem.
Akihime popatrzyła na nią, spięte ramiona nieco się rozluźniły, a surowy wzrok - złagodniał. Zamyśliła się na chwilę.
— Będziesz mi towarzyszyć — powiedziała władczo.
Hotaru wstrzymała na moment oddech.
— Ja? Ale jak to…
— W ogrodzie jest przecież niewielka altanka. W życiu nie wpuszczą cię z tym czymś na gempukku — wzrok omiótł narośl na twarzy służącej — ale możesz obserwować mój taniec z altanki. Schowasz się tam i nikt cię nie znajdzie. — Podeszła bliżej do Hotaru, dziewczyna wstrzymała na moment oddech. — Masz być przy mnie. To rozkaz.
— T-tak, panienko.
Akihime odsunęła się, skinęła w stronę drzwi. Hotaru otworzyła je dla niej - za nimi czekała już grupa dam dworu, które miały odprowadzić Akihime na jej gempukku. Hotaru pozostała wewnątrz - z jej przeklętą, naznaczoną twarzą, z niskim statusem służącej, nie mogła pokazać się na żadnym oficjalnym wydarzeniu. Jednak panienka chciała jej obecności. Toteż Hotaru szybko posprzątała kosmetyki, wymówiła się koniecznością zrobienia jakichś rzeczy dla panienki w innej części domu i czmychnęła w stronę ogrodu.


Altanka zdawała się ciasna, mała. Hotaru kuliła się w środku, zasłonięta z każdej strony papierowymi shōji. Strach, że ktoś w końcu przyjdzie i ją tu znajdzie, paraliżował jej ruchy - dziewczyna bała się uchylić drzwi na więcej niż mały palec. Obserwowała. Z twarzą wciśniętą w jasne drewno, wodziła wzrokiem po ogrodzie.
Do właściwego wydarzenia pozostało jeszcze nieco czasu. Hotaru spoglądała na przygotowaną scenę - na nieskazitelne, świeże drewno bezcennej paulowni i cedru, z którego mistrzowie rzemieślniczy wznieśli podest, rampy i charakterystycznie wygięty dach pawilonu. Patrzyła też na malowany najdroższymi barwnikami, ozdobiony złotem parawan, który oddzielał pawilon od ogrodu, stanowiąc tło dla mającego się niedługo rozpocząć tańca.
Złoto i czerwień - kolory bogów, przodków i niebios. Cały pawilon w nich tonął, od jasnej sceny i parawanu, aż po święte, splecione z grubych powrozów shimenawy, zwieszające się łagodnymi łukami spod dachu. I chociaż ogród tchnął zielenią roślin, błękitem wody i brunatnym ciepłem żwirowych alejek - kolorami zwykłymi, pospolitymi, barwiącymi każdy zakątek Yamato - to jednak ten pawilon, wzniesiony ludzką ręką, ale poświęcony czemuś o wiele więcej, zdawał się integralną częścią otaczającej go zewsząd natury. Hotaru patrzyła i patrzyła, błądząc myślami między niebem i ziemią, pozwalając nieuformowanym emocjom płynąć bez przeszkód przez serce. Nie rozważała, dlaczego sztuczny pawilon wygląda tak naturalnie, nie zastanawiała się, jakie zabiegi zastosowali rzemieślnicy, by krzywizna dachu zdawała się tak żywa i organiczna. Pozostawała w cichej, nieruchomej kontemplacji, po prostu będąc tu-i-teraz.
Od strony domu nastąpiło pewne poruszenie. Hotaru poprawiła się we wnętrzu altanki, przycisnęła mocniej twarz do shōji, starając się dojrzeć jednym okiem, co działo się po drugiej stronie ogrodu. Zieleń liści przysłaniała tamtą część rozedrganym woalem, odległe barwy to pojawiały się, to znikały przed wzrokiem Hotaru, pozwalając się jej tylko domyślać, co się działo.
Bo oto nadchodził orszak - z wnętrza domu powoli przybywali goście.
Według Niebiańskiego Porządku, jaki panował w Yamato, każdy miał swoje miejsce w świecie. Ten, kto urodził się w niższej kaście, miał do końca życia pozostać sługą, a całe jego życie wypełniać miała praca. Nie miał szans na to, by kiedykolwiek zaznać bogactwa czy luksusów - to nie było jego przeznaczeniem. W Yamato wierzono, że los, jaki czekał człowieka, zależny był od tego, czego udało mu się dokonać w poprzednim wcieleniu. I tak - jeśli ktoś odznaczał się dobrocią serca, heroizmem lub bystrym umysłem, jeśli dokonał w swym życiu czegoś ważnego, mógł liczyć na przychylność niebios i reinkarnację w lepszym miejscu. Jeśli zaś jego życie nie było przykładne, a na świat sprowadził więcej smutku, niż szczęścia, wtedy rodził się w niższej kaście. Albo jako zwierzę. Bo między sługą a zwierzęciem nie było bardzo dużej różnicy.
Orszak przemieścił się, postaci pojawiły się w tym szerszym przesmyku między roślinami, pozwalając oczom Hotaru nasycić się niemożliwymi do opisania barwami i kształtami.
Szli powoli, dostojnie, zupełnie tak, jakby mieli na to wieczność. Każdy ruch był wystudiowany, wyuczony i idealny, pozbawiony krzty indywidualności - jakby każda z odzianych w haftowane jedwabie osób była ucieleśnieniem idei, kolejną inkarnacją tej samej duszy reprezentowanej przez rodowy mon i nazwisko. Zajmowali wyznaczone porządkiem miejsca, opadali na złote poduszki, wznosili do twarzy ozdobne wachlarze. Niczym parawany, kryły one umalowane, doskonałe oblicza, kryły wszelkie myśli i emocje.
Hotaru nie widziała, gdzie siedzą muzycy - choć odważyła się uchylić shōji jeszcze ten mały, maleńki kawałek, rośliny wciąż zasłaniały część widoku, a melodia instrumentów zdawała się wydobywać znikąd. Było tak, jakby sam ogród zaczął śpiewać z radości, mogąc gościć u siebie tak szlachetne osoby.
Dziewczyna znów się poprawiła, wyciągnęła szyję, wbijając czoło w twarde drewno.
Coś zamajaczyło na końcu przejścia do pawilonu. To Akihime - w swym bezcennym kimonie, w niemożliwie skomplikowanej fryzurze i z twarzą przypominającą porcelanową maskę - wkraczała właśnie na scenę. Charakterystyczny krok mieszał się z melodią bębnów, głowa kołysała się w takt śpiewu dzwonków. Hotaru aż wstrzymała oddech, gdy panienka dotarła do środka sceny i wyciągnęła wachlarz. Czas - stanął w miejscu.
Tradycją rodu Matsudaira było, by przyszła, wkraczająca w dorosłość głowa rodu, zatańczyła wraz z obecną głową rodu. Taniec ten miał zaś opowiadać o legendarnym momencie założenia rodu - gdy pierwsza jego głowa zatańczyła dla Smoka Pustki, ten zaś, zachwycony tańcem, ofiarował jej magiczny wachlarz, którego moc objawiała się jedynie w dłoniach prawowitego dziedzica szkoły tańca Matsudaira.
I nic więcej.
Nie było wyznaczonej melodii, którą należało zagrać, nie było też ustalonych kroków, nie było słów pieśni, żadnej fabuły. Ba, nie było nawet wiadome, czy pierwsza głowa rodu była mężczyzną czy kobietą. Hotaru wiedziała też, że Akihime nie kontaktowałą się ze swym ojcem odkąd ostatni raz go widziała - te lata temu, gdy była jeszcze nierozumnym dzieckiem i nosiła inne miano. A więc to, co miało wydarzyć się na scenie, było całkowitą improwizacją. Spotkaniem dwóch dusz w tańcu i dzięki temu - ostatecznym sprawdzeniem, czy ta młodsza jest godna dzierżyć święty wachlarz i w przyszłości przewodzić całemu rodowi, tak jak to czynili wszyscy jej przodkowie.
Dla Hotaru coś takiego było niemal niemożliwe do wyobrażenia. Panienka Akihime nauczyła ją wielu kroków i tańców, Hotaru skrupulatnie zapamiętywała choreografie i potrafiła bezbłędnie powtórzyć każdy z nich. Nie myliła się. Jej gesty były precyzyjne, za każdym razem takie same, można było wręcz przyłożyć linijkę i je zmierzyć. Hotaru nie potrafiłaby tańczyć bez przygotowania. Może jednak ten taniec miał jakąś ustaloną choreografię, tylko panienka sobie z niej żartowała i jej o tym nie powiedziała? Dla Hotaru to było jedyne wyjaśnienie całego fenomenu.
Bo przecież Akihime ćwiczyła przed gempukku.
Hotaru wiele razy widziała ją, jak opracowuje jakieś kroki, jak powtarza kolejne sekwencje i jak starannie je odtwarza. Nie konsultowała swego tańca z nikim, nie pytała o rady, ale panienka Akihime ogólnie nie pytała nikogo o rady i decydowała o wszystkim sama. Więc może w jakiś cudowny sposób krew rodu Matsudaira, która płynęła w jej żyłach, przekazała jej, co należy czynić? Jaki gest wykonać, jak zatańczyć do muzyki, by dopełnić wiekowego rytuału? Hotaru nie była szlachcianką - dla niej zaszczytem było móc przebywać w tym samym pomieszczeniu, co panienka Akihime. Wiadomym było, że nie mogła pojąć swym niewielkim umysłem wszystkich zawiłości i całego ciężaru, jaki nosili na barkach ci wyżej urodzeni. Oni nie byli takimi samymi ludźmi - byli lepsi i ważniejsi. Hotaru nie zdziwiłaby się, gdyby krew faktycznie niosła w sobie wspomnienie rodowego tańca.
Tymczasem zaś Akihime zaczęła powoli rozkładać swój wachlarz. Muzyka wygrywała spokojne, dostojne tempo. Ogród zamarł w oczekiwaniu.
Hotaru znów poprawiła się na siedzisku, a jej twarz była tak mocno przyciśnięta do shōji, że nie zdziwiłaby się, gdyby zostawiła w drewnie ślad.
Akihime zaczęła niespiesznie, z namaszczeniem prezentować swój taniec, nad którego opracowaniem spędziła tyle czasu. Każdy jej ruch był idealny, precyzyjny, pozbawiony jakiejkolwiek skazy, niepewności czy swobody. Niczym nierzeczywista zjawa, przemieszczała się po scenie, długie rękawy kimona ciągnęły się za smukłymi ramionami, wachlarz kołysał się w śnieżnobiałej dłoni. Krok za krokiem, gest za gestem, niczym koraliki nanizane na cienką nitkę.
Hotaru tak bardzo skupiła się na tańcu swojej pani, że początkowo nie zauważyła drugiego tancerza, który wychynął znikąd i właśnie zbliżał się powolnym krokiem w stronę sceny. A przecież dziewczyna nie raz rozmyślała o tym, co zrobi, kiedy go zobaczy - jaki może być, jak może wyglądać.
Ten, który tańczył dla cesarza.
Cesarz był bogiem, mieszkał w odległym pałacu ponad chmurami, zasiadał na tronie z litego jadeitu, a niebiańskie smoki były na każde jego skinienie. Tak przynajmniej sądziła Hotaru i tak wierzono w całym Yamato - cesarz miał swoje kapliczki i świątynie, a prosty lud zanosił do niego modły, prosząc o opiekę i przewodnictwo. I ten bóg, żyjący wśród śmiertelników wysłannik niebios, wybrał tancerza godnego przebywania pośród chmur - tego, którego kunszt zachwycał nieśmiertelnych. Gdzieś w głębi serca Hotaru istniała obawa, że jeśli ktoś tak prosty i niegodny, jak ona, chociaż spojrzy na cesarskiego tancerza, jego blask porazi jej oczy i ukaże ślepotą za zuchwałość.
Tymczasem spojrzenie Hotaru oderwało się na moment od jej pani, przemknęło w stronę ciemniejszego kształtu z boku sceny.
Sługa.
Taka była pierwsza myśl Hotaru, gdy zobaczyła ten prosty ubiór w nieokreślonym kolorze, gdy jej wzrok padł na luźno związane, przetykane siwizną włosy i tę twarz. Zwykłą, zmęczoną życiem, z nieco za dużym nosem i wysuniętym podbródkiem. Twarz, którą można było zobaczyć przepoconą z wysiłku gdzieś na targu rybnym, albo ocienioną słomkowym kapeluszem gdzieś wśród pól ryżowych. Taką, która nie zapadała w pamięć, bo podobnych do niej były w Yamato tysiące.
Nieznajomy stał przez pewien czas z boku sceny. Oczy miał zamknięte, a jego nieruchome ciało zdawało się przejrzyste, puste, mniej materialne niż powietrze. A potem mężczyzna postąpił krok, stopa dotknęła cedrowych desek.
Hotaru w ostatniej chwili odskoczyła od shōji, przycisnęłą dłońmi usta, tłumiąc krzyk.
Tuż za Akihime pojawił się smok.
Czarne kimono było niczym pęknięcie w materii świata, zdawało się jednocześnie pochłaniać światło i lśnić, zakrzywiać rozciągniętą wokół rzeczywistość, tchnąć wibrującą magią. Wachlarz płonął nadnaturalnym blaskiem, oczy nie należały do człowieka - to były oczy smoka, przepełnione niezbadaną głębią wiedzy spoza świata. Hotaru była tak daleko, a jednak tak wyraźnie widziała każdy detal ruchu smoka, widziała ściskającą wachlarz dłoń, która jednocześnie była łapą smoka. Rozwiane włosy przypominały rogi, w dźwięku koto dziewczyna usłyszała pomruk wydobywający się ze smoczej piersi.
Ale smok nie był groźny.
Niepojęte łączyło się z tym, co znane. Krok, lekki niczym powiew wiosennego wiatru, zapraszał do wspólnego tańca. Uśmiech, ciepły niczym blask letniego słońca, przyciągał ku postaci smoka. Głos, słodki niczym smak jesiennej persymony, zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Gest, miękki niczym dotyk zimowego śniegu, niósł w sobie kojącą, stateczną łagodność. Wszystko to łączyło się w naturalnej harmonii, której głębi Hotaru nigdy wcześniej nie dostrzegała w przyrodzie. Z każdym ruchem smoka miała wrażenie, jakby szerzej otwierały się jej oczy - ale nie te zwykłe, realne. To oczy jej duszy i serca zaczynały widzieć coraz więcej, postrzegać coraz dokładniej, jakby rozciągała się przed nimi nowa perspektywa.
Hotaru na powrót wcisnęła twarz w shōji, nie chcąc uronić ani momentu z niezwykłego tańca. Wszystko w niej aż rwało się do tego, by wybiec z altanki, by wkroczyć na scenę, dobyć wachlarza i… Chłód zawładnął jej sercem, gdy pomyślała, co by ją czekało, gdyby faktycznie zdobyła się na coś takiego. Ale i ten chłód podejrzanie szybko przeminął, jakby nie liczyło się nic poza tym, by stanąć u boku smoka, by dzielić z nim scenę. Dziewczyna zawsze lubiła tańczyć, na jej twarzy zawsze pojawiał się uśmiech, gdy tylko chwytała za swój wachlarz. Ale nigdy wcześniej taniec nie był potrzebą, równie podstawową i naglącą, co zaczerpnięcie oddechu.
Tymczasem zaś panienka Akihime tańczyła swój taniec. Była tak blisko smoka, na wyciągnięcie ręki od jego łusek i ogona, a jednak zdawała się go w ogóle nie dostrzegać. Hotaru widziała te same ruchy, które Akihime tyle czasu ćwiczyła - panienka powtarzała je uparcie, nie przejmując się tym, że na scenie jest ktoś jeszcze. Nie starała się do niego dopasować, nie odpowiadała na jego gesty, pozostawała ślepa na uśmiech i głucha na jego pieśń. Dziewczyna poruszyła się w altance, resztkami siły woli powstrzymała dłonie, by nie otworzyć drzwi i nie pobiec w kierunku sceny. Ten widok po prostu ją bolał - szarpał jakieś struny w głębi serca, o których posiadanie Hotaru nawet siebie nie podejrzewała.
Panienka nie wyglądała już jak nieskazitelna boginii. Jej szaty zdawały się nienaturalnie symetryczne, gesty jakoś niedopasowane, a cała postać emanowała sztywnością, była niepokojąco chwiejna. Widownia złożona z równie bogato odzianej szlachty nie istniała, ich obecność w ogóle się nie liczyła, jakby znaczyli mniej niż kwietny pyłek.
Czas jednocześnie biegł jak szalony i stał w miejscu. Hotaru poczuła, jakby coś w jej wnętrzu popękało, rozpadło się na niezliczone, ostre odłamki. Te zaś ocierały się o siebie, malały, kruszyły w pozbawiony kształtu pył - sypki, lekki i efemeryczny, zdolny przyjąć każdą formę, zalśnić każdym kolorem. To, co materialne, łączyło się z tym, co nienazwane i ulotne. To, co rzeczywiste - z tym, co tajemnicze i magiczne. Powoli zaczynały się zacierać granice - sztuczne i niepotrzebne - których istnienie Hotaru do tej pory brała za oczywiste.
W końcu muzyka rozpłynęła się w niebyt, Akihime zamarła w przyklęku, zniknęły smocze łuski. Ale nie zniknął smok - Hotaru widziała go wciąż obecnego, drzemiącego w sercu mężczyzny o przeciętnej twarzy, odzianego w prosty strój o nieokreślonej barwie. Trzymał w rękach wachlarz, nagle zupełnie prosty i zwyczajny, leżący pokornie na otwartej dłoni. Hotaru nie wiedziała, co miało się teraz zdarzyć, jaka była wymowa dalszej części ceremonii. Mężczyzna podszedł do Akihime, wyciągnął wachlarz w jej stronę.
Palce Hotaru wbiły się w twarde drewno drzwi, niemalże przebijały cienki papier osłaniający geometryczne okienka. To nie tak miało być! Pierwszy raz w swoim życiu dziewczyna poczuła tak głęboką, sięgającą najdalszych zakamarków duszy niezgodę.
I nim palce Akihime zacisnęły się na wachlarzu, mężczyzna przeniósł wzrok na nią. Spojrzał prosto na altankę, Hotaru gwałtownie nabrała tchu - widział ją! Wiedział, że tu jest! Ale nie poruszyła się, zahipnotyzowana spojrzeniem, sparaliżowana strachem, zdrętwiała od długiego siedzenia w tej samej pozycji.
A potem ceremonia się skończyła. Hotaru nie zarejestrowała nawet momentu, kiedy dokładnie się to stało. Po czasie, który wydawał się wiecznością, oderwała się w końcu od shōji. Powinna wrócić do posiadłości, wrócić do swoich obowiązków, ale dziewczyna nie pamiętała nawet, że jakiekolwiek ma. Siedziała przez pewien czas bez ruchu, aż w końcu położyła się na twardym drewnie podłogi i zamknęła oczy. Pozwoliła swoim myślom płynąć, rozlewając się wszędzie i nigdzie. Miała wrażenie, że jej serce i dusza nie są w stanie pomieścić w sobie aż tylu emocji - przelewały się i wyciekały z nich, jakby ze zbyt małych naczyń. Łzy popłynęły z oczu dziewczyny, skapywały na podłogę altanki, znacząc jasne drewno ciemniejszymi plamkami. Hotaru nie roztrząsała niczego, nie zastanawiała się nad niczym konkretnym, nie próbowała znaleźć odpowiedzi na pytania, skoro nawet ich nie sformułowała. Czekała. Aż emocje opadną i aż będzie mogła wrócić - z krainy, do której zabrało ją smocze spojrzenie.


— Zaraz rozlejesz herbatę — fuknęła Akihime, marszcząc swoje starannie wyregulowane brwi.
— Przepraszam, panienko.
Hotaru momentalnie cofnęła imbryk, powierzchnia cieczy zafalowała po raz ostatni, wyrównałą się tuż poniżej krawędzi czarki.
— Jak jesteś chora, to zejdź mi z oczu. Nie życzę sobie, żebyś tu na mnie kasłała.
— Przepraszam, panienko.
Akihime wodziła wzrokiem za swoją służącą. Gniew mieszał się w jej spojrzeniu z niepokojem. Hotaru się nie myliła, na pewno nie w tak trywialnych czynnościach.
— To jesteś chora, czy nie?
— Nie jestem, panienko.
Szlachcianka zacisnęła usta w wąską kreskę. Wzięła do ręki czarkę, zakołysała nią od niechcenia, a potem upiła łyk herbaty. Skrzywiła się.
— Jest gorzka.
— Przepraszam, panienko.
— Za długo ją parzyłaś.
— Przepraszam, panienko.
Akihime odstawiła czarkę, wbiła spojrzenie w Hotaru.
— Czy jedyne słowa, jakie dzisiaj od ciebie usłyszę, to „przepraszam, panienko"?
Hotaru nie odpowiedziała. Siedziała w przyklęku u boku swojej pani, tak jak zawsze gotowa usługiwać jej przy popołudniowym posiłku. Dłonie trzymała złożone na podołku, wzrok miała spuszczony, wbity w tatami, ale w jej spojrzeniu było coś innego. Oczy zdawały się dziwnie zamglone i nieskupione, na dodatek w postawie nie było cienia skruchy, mimo że Akihime ją strofowała. Przecież Hotaru zawsze chociaż skuliła ramiona za każdym razem, gdy jej pani zwracała jej uwagę, teraz zaś wydawało się, jakby ostrzejsze słowa po prostu po niej spływały. Nawet te przeprosiny brzmiały jakoś tak pusto i bez wyrazu.
Akihime sięgnęła po ciasteczko - barwne namagashi wyglądało niczym miniaturowe dzieło sztuki, przypominając świeżo zerwany, delikatny kwiat.
— Pojawili się jacyś nowi służący? Któryś wpadł ci w oko? — zagaiła, odgryzając część ciasteczka. — Widziałam, że dach studzienki w ogrodzie został wymieniony - może to któryś z cieśli?
— Nie, panienko.
Akihime uniosła brew. Hotaru zawsze tak zabawnie reagowała, gdy wspominało się, że ktoś może się jej podobać. Czerwieniła się, zaczynała się jąkać i gubić słowa. Tym razem reakcji nie było żadnej, Akihime patrzyła krytycznie na swą służącą, rozczarowana tym, że nie dostarcza jej rozrywki. Znów się skrzywiła.
Od czasu jej gempukku, Hotaru była jakaś inna. Akihime wydawało się, że wszystko było w porządku - w końcu zastała swoją służącą całą zapłakaną po ceremonii, tak jak się spodziewała. Taniec miał nią wstrząsnąć i sprawić, że nie mogła pozbierać się z zachwytu nad kunsztem Akihime. Ale coś było nie tak, coś jeszcze musiało się wydarzyć.
— Twoi rodzice dobrze się czują? — spytała w końcu. — Nie, żeby mnie to obchodziło. Ale skoro nie potrafisz wykonywać swoich obowiązków, zamierzam poznać tego przyczynę.
Hotaru zerknęła na nią - wciąż tym samym, nieco nieobecnym spojrzeniem.
— Są zdrowi. Nic się nie zmieniło. Dziękuję, że panienka pyta.
— Mówiłam przecież, że mnie to nie obchodzi — prychnęła Akihime.
Przez pewien czas panowała cisza. Szlachcianka wzięła kolejne ciasteczko. Popiła gorzką, źle zaparzoną herbatą.
Akihime uznała swoje gempukku za sukces - zatańczyłą to, co chciała, nikt jej nie doradzał, nikt nie próbował na nią wpłynąć. Nie dała się ustawić do pionu ojcu, nie podążała za jego wskazówkami na scenie, zamiast tego zmuszając go, by to on w całości dopasował się do jej kroków. Dokładnie tak, jak sobie to zaplanowała. Nikt nie mógł jej mówić, co ma robić i jak działać, a już na pewno nie poprzednia głowa rodu. I dopięła swego - ojciec, na oczach całej okolicznej szlachty, oficjalnie przekazał jej magiczny wachlarz. Akihime niespecjalnie interesował sam przedmiot, za to interesowała ją jego symbolika i władza, jaka się za nim kryła.
— Przynieś mi wachlarz — powiedziała nagle.
Hotaru drgnęła, poderwała się ze swojego miejsca i podeszła do szafy.
— Nie ten, głupia! Ten nowy!
— Przepraszam, panienko.
Hotaru podeszła do ozdobnego stolika, gdzie panienka zwykła siadać, by pisać listy lub czytać w spokoju poezję. Na gładkim blacie, ocienione starannie przygotowaną przez Hotaru ikebaną, leżało zupełnie zwyczajne, proste pudełko. Hotaru podniosła je, przyniosła swojej pani i podała je z szacunkiem.
Akihime wzięła pudełko, otworzyła i spojrzała na spoczywający w środku wachlarz.
Proste żebra z jasnego drewna, do tego równie prosty, pozbawiony ozdób papier w nieinteresującym, płowym kolorze. Brokatowa poduszka, na której leżał, wydawała się bardziej ozdobna i cenniejsza od niego.
— Gdyby nikt mi nie powiedział, nie zgadłabym, że jest cokolwiek wart — zawyrokowała Akihime, wyginając pogardliwie usta.
Hotaru siedziała w milczeniu, wzrok wbity miała w wachlarz, dłonie spoczywały na podołku. Jej pozycja była pozornie taka sama, jak wcześniej. Ale coś się zmieniło - gdzieś czaiło się nieokreślone napięcie, którego Akihime nie dostrzegła.
— Tak — odezwała się nagle Hotaru i sięgnęła po wachlarz.
Akihime zareagowała błyskawicznie. Trzasnęła służącą po palcach - mocno, bezlitośnie, aż rozszedł się przykry, raniący ucho dźwięk.
— Jak śmiesz! — krzyknęła, żałując, że nie miała w dłoni czegoś cięższego i twardszego. — Rozum ci odjęło?!
Hotaru patrzyła na nią z niezrozumieniem wymalowanym na tej swojej brzydkiej twarzy.
— Przepraszam, panienko.
Akihime zacisnęła wargi, pobladła z gniewu.
— Jeszcze raz usłyszę „przepraszam, panienko", a nie ręczę za siebie! — Brwi ściągnęły się jeszcze mocniej, aż blade czoło przecięła nieestetyczna zmarszczka. — Zejdź mi z oczu! Jesteś bezużyteczna!
Hotaru skłoniła się i wyparowała z pomieszczenia - bez śladu skruchy czy skrępowanai. Shōji zamknęło się za nią bezszelestnie.
Akihime siedziała jeszcze chwilę w milczeniu, starając się opanować wzburzenie. Jej służąca próbowała położyć swe niegodne łapy na bezcennym artefakcie. Nie do pomyślenia - Hotaru zawsze znała swoje miejsce, zaś Akihime była pewna, że wahałaby się nawet przed wzięciem samego pudełka do ręki. Dziewczyna prychnęła, przeniosła wzrok na wachlarz.
Leżał na brokatowej poduszce, dokładnie tak samo nieruchomo i martwo, jak każdy zwykły przedmiot. Akihime zmrużyła oczy.
— To twoja wina.
Wachlarz nie odpowiedział.


Hotaru leżała zwinięta w kłębek na swoim posłaniu. Od ciągłego wiercenia się, yukata zawinęła jej się po same biodra. Dziewczyna nakryła się kołdrą razem z głową, usiłując odgrodzić się od pochrapywania pozostałych służących. Nie mogła zasnąć, w głowie wciąż słyszała ten sam głos.
Zatańczysz ze mną?
Hotaru znów przekręciła się na drugi bok, kołdra przekręciła się razem z nią, ułożyła skośnie na posłaniu. Gdzieś w oddali zaszczekał pies. W sercu dziewczyny kotłowało się tyle emocji, że nie potrafiła ich już nawet nazwać. Były tam, przelewając się i wiercąc, grożąc tym, że coś w jej wnętrzu w końcu pęknie, że trzasną żebra, trzaśnie mostek, i wszystko to, co gryzło ją od środka, po prostu się wyleje.
Zatańczysz ze mną?
Hotaru znów zaczęła się wiercić, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Jeszcze nie tak dawno temu jej życie w posiadłości rodu Matsudaira było takie spokojne i pełne. Hotaru miała dach nad głową, miała pod dostatkiem jedzenia i żyła całkowicie bezpieczna, odpłacając się wykonywaniem prostych prac i troską o panienkę Akihime. Czego więcej mogła chcieć od życia, skoro dostała od niego wszystko, o czym tylko służąca mogła marzyć? Żyła w złotej klatce, niczym szlachetny kanarek, jednak ona była tylko zwykłym wróblem - nawet ta klatka wydawała się zbyt duża i wygodna, jak na tak pospolitego ptaka.
Zatańczysz ze mną?
Noga wysunęła się spod kołdry, ale Hotaru nie zwróciła na to uwagi. Niepokój narastał, myśli nie należały już do niej. Musiała dostać się do wachlarza. Musiała, za wszelką cenę! Dotknąć żeber z bezcennego drewna, rozłożyć wachlarz, pozwolić nieskazitelnemu papierowi zaiskrzyć w słońcu. Musiała z nim zatańczyć, tak jak mu to obiecała. On zadał jej pytanie, a ona powiedziała „tak".
I pierwszy raz w głowie Hotaru pojawiły się myśli, by sprzeciwić się swej pani. Zaczęła zastanawiać się i planować, jak wykraść wachlarz - przecież tak łatwo było jej po prostu wejść do komnat panienki. Nikt nie podejrzewałby jej o nic złego, przecież codziennie tam wchodziła, by posprzątać albo zrobić coś, co Akihime kazała jej wykonać. Nikt się nie domyśli, nikt się nie dowie. Wachlarz naprawdę był w zasięgu jej dłoni.
I dopiero gdy ta myśl zaświtała jej w głowie, na serce spłynął spokój.
Hotaru zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz