wtorek, 5 kwietnia 2022

Od Cahira cd. Echa

Nie jestem pamiętliwy, powiedział sobie Cahir, otwierając drzwi kopniakiem. Nie jestem mściwy, powiedział sobie, wchodząc jak do siebie, spacerowym krokiem idąc przez środek pokoju Echa. Nie jestem złośliwy, powiedział sobie, podchodząc do okna, szarpiąc za zasłonę, robiąc to, bo mógł, bo miał ochotę, bo wiedział, jakie wrażenie w sennej ciszy wywoła dźwięk metalowych kółek sunących po karniszu.  
— Pobudka. Masz pięć minut.
Oparł się tyłem o parapet, rozejrzał otwarcie, bez skrępowania, z ciekawości, w pokoju Echa nie był nigdy przedtem. Pomieszczenie na pierwszy rzut oka wyglądało zwyczajnie, może trochę pusto, nie dostrzegł żadnych osobistych przedmiotów, żadnych dekoracji, żadnych rzeczy, mogących w jakikolwiek sposób świadczyć o ich właścicielu. Kwatera była schludna, panował w niej ład, zupełnie jakby nikt na stałe w niej nie mieszkał.
Pokój Cahira przeważnie prezentował się podobnie, Cahir miewał skłonności do pedantyzmu, bywało, że przesadnie dbał o swoje cztery ściany. Zdarzało mu się sprzątać po nocach, niekiedy nerwowo szorował podłogi, robił radykalne przemeblowanie, wściekle mył szyby, bo nie mógł zasnąć, bo musiał się wyżyć. W utrzymywaniu porządku nie był jednak zbyt zdyscyplinowany, sprzątał, gdy tego potrzebował, nie wtedy, gdy powinien. Czasem można było potknąć się u niego o przewróconą butelkę, czasem o książkę, biurko niekiedy zdobiły plamy atramentu, na półkach pomieszkiwały kłębki kociej sierści. Po kwaterze Cahira było widać, że, jeśli może, spędza w niej dużo czasu. Po kwaterze Echa było widać, że służy mu ona za pokój do spania.
Czekał, aż Echo wstanie, stał z rękoma skrzyżowanymi na piersi, w demonstracyjnie swobodnej pozie. Czuł się pewnie, mieli tego dnia trenować walkę wręcz, wiedział, że powetuje sobie wszelkie nieprzyjemności związane z nauką strzelania z łuku. Był przekonany, że posiada nad Echem fizyczną przewagę, że ma więcej pary w barkach, że jego ręce będą szybsze.
Echo podniósł się dość sprawnie, ani nie pospiesznie, ani nie ostentacyjnie wolno. Obrzucił Cahira spojrzeniem, bardziej obojętnym niż wrogim. Wstając, błysnął szafirami, jedynymi znajdującymi się w szarym pomieszczeniu przedmiotami, mogącymi choć na chwilę skupić na sobie uwagę byłego złodzieja.
— Rewanż za wczoraj? — zapytał łucznik spokojnie, głosem, który nie spodobał się Cahirowi, bo oznaczał, że gwałtowna pobudka nie zrobiła na nim wrażenia. Przewidział jego zamiary? Spodziewał się, że przyjdzie?
Cahir się nie uśmiechnął.
— Skąd. Tak tylko nabrałem dziwnej ochoty na trening z samego rana.
Echo nie wyglądał, jakby przejął się jego tonem.
—  Która godzina?
Cahir nie odpowiedział. Było bardzo wcześnie. Prawie nie spał, położył się tylko na chwilę, wiedział, że jeżeli zapadnie w głęboki sen, nie zdoła z własnej woli zerwać się z łóżka przed świtem.
Echo podszedł do szafy. Ubrany był częściowo, jasne blizny na jego ramionach, barkach i plecach rzucały się w oczy, były dobrze widoczne mimo małej ilości światła. 
Cahir bił się w życiu wiele razy, wiedział, jak smakuje prawy sierpowy prosto w zęby, wiedział, jakie wrażenie wywołuje nadgarstek wykręcony za kark. Jako dzieciak spędził wiele czasu trenując z Leonisem, Leonis dał mu twardą szkołę, Leonis nie przebierał w metodach, Leonisa nie obchodziło, że Cahir był od niego o głowę niższy i dwa razy szczuplejszy. Cahir wielokrotnie wracał od niego poobijany, może jedynie sporadycznym interwencjom Ksandra zawdzięczał, że nadal posiada przednie zęby w komplecie. W przeszłości obrywał nieraz, wiedział jednak, że nie jest nawet w połowie tak poharatany jak Echo. Zgroza, pomyślał, przenosząc wzrok na okno, niby będąc zainteresowanym wróblem, który właśnie przysiadł na parapecie. Nie chcę wiedzieć, jaka historia kryje się za tymi szramami.
— Pośpiesz się — mruknął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz