poniedziałek, 18 kwietnia 2022

Od Jamesa, CD. Małgorzaty

Pani de Verley od początku jego przybycia do gildii wprawiała historyka w lekkie zakłopotanie. Nie miał wątpliwości, że wynikało to przede wszystkim z otaczającej kobiety aury nadmiernej swobody, na którą pozwalała sobie wobec świata. Nie miało to zbytnio większego znaczenia, czy akurat widział ją droczącą się z wicehrabią, plotkującą o jakimś bezeceństwach z panem Rosenthal, doprawdy, człowiek o niesamowitym umyśle czy nawet wyprowadzającą zgraję swoich wielgaśnych psów na spacer. Małgorzata zdecydowanie wydawała się w oczach Jamesa na kobietę, która wie, czego oczekuje od życia i w równym stopniu go to fascynowało, jak i lekko przerażało. Trudno było nie widzieć ambicji czającej się w tym spojrzeniu na bazie najmniejszych rzeczy. Tak jak teraz, gdy kontynuowali plotkarską rozmowę.
― Oczywiście, że jestem okropny, pani de Verley, jestem przecież mężczyzną, obawiam się, że jest to cecha dla mojej płci całkowicie typowa ― odmruknął nieco bardziej pewnie siebie. ― I zdecydowanie, kobietom przystoi jeszcze w miarę plotkować, a obawiam się, że Cala nawkładała mi za dużo bzdur do głowy w ostatnim czasie na wszystkie plotkarskie tematy świata.
Stopniowany, zresztą przy tym bawiący i mocno zaraźliwy, ton rozmowy zdecydowanie mu sprzyjał. Może to kwestia, że już dawno oddalili się od terenów gildii, gdzie otaczały go ciaśniejsze mury i dużo więcej par oczu, przed którymi bał się wypaść niereprezentatywnie.
― Zresztą ― zerknął na twarz kobiety z nieco śmielszym uśmiechem ― z tego co zrozumiałem na bazie Cali wywodów, lubienie kogokolwiek w pewnych sferach ma zdecydowanie niewielkie znaczenie do wybaczania pewnych różnic. Chyba że jest pani naprawdę wyrozumiała, proszę pani, w to, oczywiście, wątpić nie śmiem, ale żeby wzrost? ― spytał lekko żartobliwie, ignorując uwagę na temat szpilek.
W końcu jak ciężkie mogło faktycznie być chodzenie w dopasowanym do stopy obuwiu?
Przyjrzał się kobiecie, niezbyt ukradkiem, zresztą, doskonale wiedział, jaką funkcję pełni Małgorzata w gildii, będąc odpowiedzialnym za wszelką wewnętrzną papierologię i stosy formularzy. Nie miał wątpliwości, że przejrzała go i jego nadmierne ego na wylot, zanim zdążył się jej przedstawić. Może nawet zanim usłyszał, że ktoś taki również znajduje się w szeregach gildii.
― Ichnia młodość jest przereklamowa ― stwierdził bez cienia skrupułów. ― I nawet nie uznaję tego za przytyk, pani de Verley. Co by nie było, debiutantek jest od groma, a naprawdę nie chciałbym wychowywać sobie partnerki. ― Skrzywił się mocno, mrużąc oczy i ignorując fakt, że chwilę temu powóz podskoczył na wybojce. Na tyle majestatycznie, na ile mógł, pomijając fakt, że ramieniem uderzył przez to o ściankę pojazdu.
― Pani zresztą też powinna być tego świadoma, że niektórzy ludzie stają się prawdziwie interesujący, gdy dojrzeją, nie sądzi pani? ― podtrzymał temat, udając, że wcale nie próbuje ukradkiem rozmasować bolącego miejsca.
Będzie jeszcze z tego siniak. Może faktycznie powinien zaangażować się bardziej w dbanie o swoje ciało? Przydałoby się jeść coś więcej niż kanapki z kurzem z archiwum i może nawet zacząć ćwiczyć w jakiś przemyślany sposób. Koło stuknęło nieprzyjemnie, skrzypnęło rozwarstwione drewno i na moment nawet Małgorzata wyjrzała zza okno, jakby upewniając się, że zaraz ich wyprawa nie skończy się na uszkodzonym pojeździe, ale stangret zastukał kilkukrotnie, jakby dając do zrozumienia, że wszystko jest w porządku.
― Ach, no tak. Powinienem być tego świadomy, że kogoś takiego jak wicehrabia nie można sprowadzić do przejmowania się jakąś tam pozycją w rankingu.
Nie przewrócił oczami, wcale. A nawet jeżeli Małgorzata to zauważyła, to wyparłby się tego nawet nad własnym grobem. Niezmiernie cieszył się, że ma takiego współpracownika jak Tezeusz czy chociażby pani Salomea, która znacząco przyśpieszyła ich pracę, ale mimo wszystko czuł się lekko zazdrosny o połacie własnego gabinetu i pokłosie archiwum. Co by nie było, czasami mimo wszystko czuł, że te dwa nędzne pokoiki są zbyt małe, żeby rozporządzały nimi trzy zupełnie różne byty. Celowo pominął za to kilka plotek, jak o Aherinie, który dla Jamesa od dłuższego czasu był czułym, niewymawialnym punktem, do którego wciąż powracał, a na który nawet nie mógł patrzeć.
Niektórzy ludzie po prostu coś w sobie mają, stwierdził po chwili zamyślenia i zorientował się, że temat zdążył im przejść nieco dalej.
― Nie ukrywam, że wampiry nie leżą w zakresie moich zainteresowań, pani Małgorzato. Niezależnie od tego, jak który umiejętnie włada swoimi kłami, niewiele z nich cechuje wystarczająca charyzma, żeby człowiek chciał do nich lgnąć. A przecież urokliwy wygląd to nie jest nic nadzwyczajnego, żeby to wystarczyło samo w sobie. W gildii za czymś takim wystarczy się jedynie rozejrzeć, nie sądzi pani? ― Uniósł lewą brew i zapatrzył się z lekkim uśmiechem na kobietę.
― No i zależy kto czego szuka akurat w pewnych aspektach. Miłe osoby mają nadzwyczaj mdły charakter, jestem tego najlepszym przykładem. ― Machnął ręką i wyjrzał na zewnątrz, wystawiając prawie głowę. ― Nie wiem też, jak bardzo mogę zaufać pani opiniom, żeby sobie jakąś wyrobić, powinno się spróbować danego smaku wielokrotnie, a jeszcze nie znam pani na tyle, żeby wiedzieć, jak szybko się pani do takich spraw przywiązuje.
Jeden z psów wybiegł nieco do przodu, szczekając raz czy dwa na widok jego głowy. James niezmiernie żałował, że mimo wielkości psa z okna nie był i tak w stanie po pogłaskać, a i nie wątpił, że byłoby to stanowczo zbyt głupie i nierozważne, żeby faktycznie się na to mógł zdecydować. Postanowił jedynie, że w czasie postoju zwinie do sesji głaskania jednego psa Małgorzacie, gdzieś zwabi jakimś przyjemnym kąskiem zawiniętym z obiadu.
Czerwienił się od dłuższego czasu, cholera jasna, ale nie pozwolił sobie przegrać tej walki o nieistniejącą dominację. Nieistniejącą, bo wiedział, że w starciu z Małgorzatą szans nie miał żadnych. Ale jednak walkę, bo nie lubił przegrywać w rzeczach, których sam nie poddał świadomie. Po kilku głębokich wdechach wrócił na swoje poprzednie miejsce.
― Co do pana Echa, to przecież jest jasne jak słońce, że temu panu wystarczy odpowiednie zaproszenie. Jeżeli jeszcze go nie otrzymałaś lub nie wiesz, w jaki sposób je sformułować służę pomocą. Zawsze praktykowałem wyłącznie piękną kaligrafię. I mowę również. ― Odnalazł w głowie obraz łucznika, rozłożyste ramiona i skórę nakrapianą słońcem. Zdecydowanie widział powód westchnień Cali, która z upierdliwym zwyczajem kradła mężczyźnie strzałę po strzale i czekała, aż się zorientuje.
― Pan Syriusz nie ukrywam, partia nie pierwszej wody, ale osobiście nie lubię bawić się ze skrytobójcami. Człowiek ma później wrażenie, że kilka niewprawnych ruchów i chowają go w rowie przydrożnym zamiast w grobie, a oboje wiemy, jak łatwo w gildii o potencjale wypadki. ― A pan Rosenthal… ― I urwał. Zaczerwienił się jeszcze mocniej niż do tej pory.
Odchrząknął, licząc, że pozwoli mu to ponownie zdobyć równowagę, ale baczne, żywe oczy Małgorzaty były w niego wlepione jak dwa, małe, wnerwiające ogniki. Nawet nie musiał zerkać, żeby wiedzieć, że w tym momencie kobieta nosi na twarz uśmiech obkuty w iście kocie zadowolenie.
― Cóż, to pan Rosenthal. Nie mogę się na jego temat wypowiedzieć, pani Małgorzato, naprawdę nie mogę, Cala by mnie za to zabiła. ― I czyż nie była to prawda? Gdyby faktycznie zająknął się słowem, musiałby wyjaśnić wszystkie pikantne szczegóły, jakimi raczyła go wieczorami na temat młodego Hugona, a James nie miał ani czasu, ani chęci, żeby filtrować jej słowa i faktycznie odnajdywać w nich prawdę.
O ile cokolwiek z tego było prawdą, poza jej urokliwym flirtem z mykologiem i próbami zaciągnięcia go na siano.
― Z panów wart uwagi jest jeszcze pan Nykvist, o ile już nie podnosiliśmy go w tej rozmowie. Albo pan Nalanis? Nie wiem, czy miała pani już przyjemność, ale trudno o bardziej ciekawą personę. Nawet jak na gildyjskie standardy. ― Starał się uniknąć zbytniego przerzucania się uśmiechem, ale lekko chłopięcy, szczery wyszczerz sam wskakiwał mu na usta.
Cóż zrobić. Jego pierwsze spotkanie z malarzem było czarujące, drugie jeszcze szybsze, a w planach miał wprowadzić go na salony i drżał już na samą myśl, czego mógł się po tym spodziewać. Nie odnajdywał się jeszcze w ich relacji do końca, bo była nagła, niespodziewana i zaskakująca, ale sam fakt, że w ogóle rozważał tak krótką znajomość jako formułę jakiejkolwiek relacji, to dla Jamesa było… niecodzienne.
No i po prostu Nalanis razem z takim panem Nikitą, czy, nie dajcie bogowie, samym Aherinem i Adonisem wyglądali zbyt dobrze, żeby James mógł nie podążać za nimi wzrokiem. Nawet jeżeli zduszał to w zarodku, a przynajmniej bardzo mocno się starał.
― Nie możemy jednak plotkować o samych panach, pani de Verley ― poprawił się w końcu, wracając do bardziej formalnego tytułu wobec swojej rozmówczyni. Co za dużo swobody, to niezdrowo. ― O mężatkach dyskutować się nie godzi, więc zostawmy panią Aigis w spokoju. Natomiast pani Apolonia? Pani Marta? Pani Kukume? W swoich szeregach mamy nawet księżniczkę. Zresztą, samego księcia również jeszcze nie obgadaliśmy. No i pani, nie ma pani nic ciekawego do powiedzenia na swój własny temat?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz