wtorek, 12 kwietnia 2022

Od Adonisa cd Apolonii


Mięśnie tężeją jeszcze wyraźniej pod kciukiem kręcącym drobne kółeczka na policzku. I bez tego napięte, teraz jedynie pogłębiały swój stan, wyostrzając schowany pod zarostem kształt żuchwy i boleśnie zaciskając zęby; wszystko przez przyglądające mu się uważnie, topazowe oko i ten perfidnie piękny uśmiech na dumnej twarzy. Adonis nie drgnął, nie chcąc dawać jej satysfakcji, jedynie myśli, czy gdyby chwilę wcześniej uszczknął jej rąbka swojej atencji, oszczędziłaby sobie żałosnego przedstawienia przed wytworną kamienicą. Ludzie patrzyli, konie stękały, ciągnąc za sobą wozy, a wynajęty na podróż woźnica, zdecydowanie nie miał ochoty angażować się w tę szopkę, pragnąc jedynie otrzymać należytą zapłatę i wrócić do domu, może do dzieci, może do żony, a może do przelotnego romansu z butelką brandy. Czarne oczy jednak wyjątkowo nie płoną nienawiścią, miłością, czy innym skrajnym uczuciem, a czekają spokojnie na rozwój sytuacji. 
A później pęka. I mówi, i mówi, słowa wylewają się potokiem, z należytą manierą, z przeczuciem wyższości i myślą, że pojęła wszystkie zagwozdki tego świata, a Adonis czuje, jak jego ręka powoli zaczyna cierpieć, wciąż wspomagając dumne ciało Apolonii. Modli się, by wreszcie skończyła swój teatr i wsiadła do powozu, żeby mógł po prostu odciążyć pewne mięśnie i ruszyć się z niewygodnej pozycji. Jednak jego prośby, jeden, kolejny raz nie zostają wysłuchane, do czego zdołał się już przyzwyczaić. Na ogół bywał ignorowany przez wszelkie byty, które może, a może nie, posiadały ten świat w swoich śliskich łapach i może stąd też zaczął sam ich ignorować. Czy bardziej je, te wszelkie piękne bóstwa, to rozsierdziło? Możliwe. Czy się tym przejmował? Niekoniecznie, zamiast tego brnął dalej w historię swego życia, zapisywał ją krzywym, bardzo krzywym, bardzo niechlujnym pismem i skakał po pergaminach, licząc na to, że nikt nigdy właściwie go nie uchwyci. I nie chwytali. Uciekał im, przelatywał między palce, nawet kiedy myśleli, że mieli go już w swoich wątpliwej czułości objęciach. 
Gdyby posiadał nieco mniej manier, choć i tych nie było zbyt wiele, prawdopodobnie przewróciłby oczami, ba! Prychnąłby w twarz Apolonii, na te wszystkie słowa, które nie mogły być dalsze od prawdy, na absurdalne insynuacje, na które pozwoliła sobie nawet nie godzinę po ich zapoznaniu. Zgodnie z wrodzoną swoją hipokryzją, stwierdza, że pani Apolonia nie jest ani trochę odmienną, od wszystkich salonowych dziewek, które potrafiły jedynie chichotać, kusić i wyciągać absurdalne wręcz wnioski, które nie miały żadnego pokrycia z rzeczywistością i jej prawdziwymi barwami. 
Pani Apolonia trzasnęła drzwiami, w końcu zostawiając go samotnego na wybrukowanej ulicy i Adonis naprawdę cieszy się, że to zrobiła, bo ostatnie słowa, jak gwóźdź do apoloniowej trumny, podniosły mu ciśnienie na tyle, że gdyby nie ona, to on sam, pchnąłby drzwi z takim uczuciem, by wypadły z zawiasów. Zamiast tego poprawia jedynie mankiety koszuli i płaszcza, a następnie, całkiem gniewnym i żwawym krokiem, otacza powóz.
— Bolą i bawią mnie zarazem pani insynuacje i gierki. — Wsiada do skromnego wozu z niesamowitą wprawą, trzaska własnymi drzwiami i żywym gestem pospiesza woźnicę, by ruszył konie. Apolonia siedzi dumna, wyprostowana i patrzy przez okno, podczas gdy Adonis marszczy groźnie brwi i stuka palcem wskazującym o główkę jego laski. — Przykro mi tak bezczelnie rujnować pani dotychczasowy monolog, szczególnie gdy wydała się pani tak bardzo podniecona tak wielką myślą i poczuciem, że poznała pani wszelkie moje troski. Może i panią rozczaruję, ale nie o samą wątpliwą próbę, jak to pani nazwała tę krótką zabawę, mi chodziło. Przykro mi również, że z taką łatwością przychodzi pani wciskanie fałszywych przekonań. Za głupią uważałbym panią dopiero w momencie, gdyby rzeczywiście zaufałaby pani brodatemu mężczyźnie w przydługim płaszczu po pierwszych piętnastu minutach znajomości i przełożyła tę myśl nad dobro listu. Choć nie ukrywam, ciekawe byłoby to zagranie, pozostawić właściwy na widoku.
Apolonia wciąż na niego nie zerkała, szukając atrakcji za oknem powoli sunącego wozu. Adonis wydycha ciężej powietrze i samemu również skupia się na widoku z jego strony dorożki. Ściąga nagle rękawiczki, czując, jak zaczynają mu wadzić i chowa je do kieszeni płaszcza, którego wciąż nie zdjął. 
Chciałby dopowiedzieć coś jeszcze, jednak powstrzymuje się i jedynie zaciska mocniej szczękę, nie widząc potrzeby w kontynuowaniu tematu. Atmosfera i bez tego była już gęsta, ona dalej bezczelnie chłodna, on wciąż nie do końca ostudzony. Piekli się w środku, że droga będzie aż tak długa, bo czuje, że nie wytrzyma w towarzystwie pani Apolonii i to najpewniej przez jeden z dwóch powodów.
Albo, bo będzie chciał rozszarpać ją, albo jej szaty. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz