wtorek, 12 kwietnia 2022

Od Apolonii cd. Adonisa


Mimo uszu puszczała drobne prychnięcia dobiegające z ust pana Nykvista, mimo oczu ignorowała spiętą szczękę i zmarszczone czoło, którym ją tak bezdusznie zaczął obdarowywać. Złość jego ostatecznie rozumiała doskonale, nie zamierzała się więc cofnąć, gdy cudzy oddech musnął polik – i zgodnie z założeniem, nie cofnęła się nawet na krok, dwie twarze dzieliło więc kilka centymetrów oraz nadal ściskany w dłoni, już ten prawdziwy, list, przebrzydły prowodyr całego porannego zajścia.
Zerknęła przelotnie na walizkę, westchnęła cichutko, niby od niechcenia, choć w myślach już gotowały się pomysły, których sukienek i spódnic odpuścić sobie nie może. Zresztą, na samą podróż też coś należało wziąć.
— Pozwolę, zawsze pozwolę. — Uśmiechnęła się słodko, bez wyrzutu czy rozczarowania, bo to zarezerwowała sobie na później. — I chyba jednak nie wzięłam wszystkiego. Tak w kwestii sprawiania problemów, niepotrzebnego nikomu przeciągania pewnych spraw oraz ociągania się – słowa dobiera umyślnie, topaz strzela chłodną iskrą, która karci za czelność i za w rzeczywistości podziwianą przez Apolonię odwagę, pewien rodzaj buty.
Miała wrażenie, że pan Nykvist chciał pogromić ją, powalić na ziemię czy to w złości, czy w rozczarowaniu swym czarnym, bezdennym spojrzeniem, gdy z sypialni w dłoniach wyniosła jeszcze dwie, ciut większe od pierwszej, walizki, a w zębach przygryzała kartkę bardzo eleganckiej papeterii z informacją o swoim nagłym wyjeździe, zupełnie normalnej sytuacji w jej przypadku, dla kochanej Danusi.

— Nie rozumiem twojego oburzenia — oświadczyła nagle, gdy schodek skrzypnął pod ciężarem, gdy dłoń dotknęła dłoni i oparła się w niej, chcąc wesprzeć siebie samą w podciągnięciu się ku przeznaczonemu dla podróżnych pudle. W eufemizmy zdania wcale nie przybrała, bo i nie było tu takiej potrzeby. Przecież chodziło przede wszystkim o osiągnięcie konkretnego efektu, w tym konkretnym przypadku efektu mrożącego krew w żyłach, a może wręcz przeciwnie, wzburzającą ją do niebezpiecznej temperatury.
Pan Nykvist zatrzymał się w połowie swojego ruchu, ruchu, podczas którego grzecznie pomagał pani Apolonii zasiąść w lekko powycieranej, gdzieniegdzie nadgryzionej przez ząb czasu dormezie. W topazie błysnęło niespodziewanym niebezpieczeństwem, kobieta zaczęła przyglądać się uważniej, zbyt uważnie męskiej twarzy; ta wydawała się uciekać swym bardzo ładnym, czarnym spojrzeniem gdzieś w bok, nieładnie unikała konfrontacji, nieelegancko nie spoglądała prosto w cudze oczy, gdy ich właścicielka starała się rozpocząć rozmowę, na którą zarezerwowała swój wcześniejszy wyrzut i rozczarowanie. 
 — Nie rozumiem pańskiego oburzenia — powtórzyła Apolonia, a głos przestał ociekać w słodycz, nie obtoczono go tym razem trzeszczącym pod zębami cukrem.
I smukłą dłoń w założonej przed wyjściem rękawiczce wyciągnęła ku niemu, palce zatańczyły w powietrzu, nim bezczelnie i zupełnie nie w takt oparły się na żuchwie skrywanej przez gęstą brodę. A następnie Adonisową twarz po prostu uniosły, ku sobie, ku swej właścicielce, która pragnęła ponownie zerknąć w czarne ślepia, by niezadowolenie aktorki nikomu, i powozowi, i koniu zaprzęgniętemu w szory, a zwłaszcza panu Nykvistowi przypadkiem nie umknęło.
Swym kciukiem nakreśliła na skórze drobny okrąg. Wstrzymała oddech, ale tylko na chwilę, nie dając się wybić z rytmu przez nagłą intymność całej sytuacji. 
— Nie rozumiem pani insynuacji.
— Mam wrażenie, że mój drobny test odebrał pan niezwykle osobiście. Powiedziałabym wręcz, że aż nadto.
Adonis nadal spoglądał na Apolonię bez wyrazu, bez emocji, której tak bardzo poszukiwała w nim aktorka.
— Panie Nykvist, czy uważa pan, że moja nieufność w stosunku do pana nie była na miejscu? Że próba, której pana poddałam, była niedostosowana do sytuacji? Że powinnam była zostawić sam na sam z niebagatelnym listem zawierającym w sobie równie niebagatelne, wrażliwe informacje, które czym prędzej mają zostać przekazane Cervanowi Teroise? Na jakiej podstawie, pierwszy raz widząc pańskie lico w swoim życiu, miałabym oddać to w kwestię czystego zaufania do człowieka, na którego lico spojrzeć mi było dane pierwszy raz w życiu? Adonisie. — Apolonia cmoknęła, puściła męską twarz. Nie pozostawiając po sobie ni wspomnienia, ni zapachu wiosennej konwalii, już w samotności, bez wsparcia cudzej dłoni, postawiła kolejny krok na schodku. — Nie lubię, gdy uważa się mnie za głupią.
Drzwiczki od pudła trzasnęły za kobietą w zupełnie nieproporcjonalną do całego nieporozumienia obrazie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz