niedziela, 10 kwietnia 2022

Od Leonardo — Event

Tw // wspomnienie homofobii


Leonardo nie miał w zwyczaju brać spraw we własne ręce. Nie wynikało to z lenistwa, a prędzej z wychowania i samego, dość biernego charakteru młodzieńca, bo w większości przypadków zwyczajnie zdarzało mu się przyjmować to, co świat miał mu do zaoferowania z całą zawartością inwentarza. Edukację, wybraną oczywiście przez rodziców, zainteresowania, również wybrane przez rodziców i jeszcze kilka lat temu, nawet paczkę znajomych. Również wybraną przez rodziców.
Teraz sprawa miała się jednak zupełnie inaczej. Miał przed sobą brystol, który sam wybrał, był ładny, biały, z ciekawą fakturą. Miał zestaw piór do kaligrafii, zestaw kredek, flamastrów i wycinanek i nie. Nie miał siedmiu lat i nie siedział w szkole podstawowej na zajęciach plastycznych. Zamiast tego klęczał we własnym pokoju, w tle przygrywała mu jego współtworzona playlista na spotify, która w trybie shuffle przygotowywała mu chyba jedną z najbardziej absurdalnych składanek, jakie miał przyjemność słuchać. Abba właśnie kończyła grać, gdy w blokach startowych ustawiała się najnowsza piosenka Corpse’a, a już po niej miały nastąpić takie hity, jak Coconut Mall, pół dyskografii T.Rex i soundtrack do To Nie Wypanda, którego ostatnio namiętnie słuchali z Echo. Ku jemu własnemu zdziwieniu jeszcze ani razu nie trafiła się żadna piosenka od Die Toten Hosen, ani jego ukochanego Måneskin.
Więc siedział, w melanżu kolorów, z ołówkiem między zębami i kubkiem herbaty w jednej dłoni, gdy drugą nerwowo przeglądał kolejne inspiracje na pintereście. Każda kolejna bardziej cukierkowa, albo bardziej kiczowata od poprzedniej i nic konkretnie nie trafiało w jego gusta.
Chociaż trudno powiedzieć, czy koniecznie powinno trafiać w gusta jego, a nie…
No właśnie. 
Sprawa rysowała się następująco. Leonardo jak raz w życiu, wybrał sobie coś samodzielnie, a nie po długim namyśle rodziców. Leonardo miał chłopaka. I to nie byle jakiego chłopaka! Leonardo miał samego Ophelosa. Tak, Ophelosa, dziecko słońca i szczęścia, największą gwiazdkę liceum GiLDiA, ulubieńca pedagogów. Dziecko uzdolnione naukowo i sportowo, kapitana drużyny futbolowej, który zdecydowanie wszystkie dotychczasowe decyzje podejmował samodzielnie, a nie za pośrednictwem nadopiekuńczych rodziców. 
Leonardo miał chłopaka i była to jednocześnie najlepsza i najgorsza decyzja w jego życiu. Bo rodzice byli oburzeni, dowiadując się, że ich syn jest gejem, bo Chryzant wcale ale to wcale im się nie podobał i bo Chryzant rzekomo demoralizował ich biednego, dotychczas perfekcyjnego syna, teraz brudnego od miłości i skażonego homoseksualną zarazą, jak to sami zdołali określić w emocjach kłótni, która dwa miesiące temu odbyła się w salonie. 
Rodzice wierzyli, że Leonardo się wyleczy, a Leonardo wierzył, że jeszcze miesiąc do jego urodzin, to nie aż tak długo. O ile do tej pory nie wyślą go na terapię, o czym słyszał, jak rozmawiali pod jego nieobecność. 
Wszystkie te problemy stawały się jednak jakoś nieszczególnie istotne, gdy Chryzant witał go w bramie szkoły i porywał go we własne objęcia, albo zwyczajnie zamykał go w czułym pocałunku, pod którym Leonardo się uginał i rozpływał, nie wierząc, ile ciepła i radości potrafił dać mu tak prosty dowód uczucia. 
Leonardo chciał więc zadbać, by wszelkie przygotowanie do jego pierwszego, rzeczywistego momentu, gdy miał przełamać własną nieśmiałość i pewien dystans, który mimo wszystko zachowywał, przeszły tak, jak sobie tylko to wymarzył. Albo przynajmniej sprawniej, niż zazwyczaj, bo wiedział, że nie miał co liczyć na takie fajerwerki, jak przy czymkolwiek, co Chryzant był w stanie zaplanować.
Czasem zastanawiał się, skąd w złotym chłopcu chęć, by być akurat z nim. Czasem odnosił wrażenie, że to dalej głupi żart, paskudny zakład między Chryzantem i jego kolegami, bo przecież nie było szans, żeby szkolny, naczelny prowadzący klubu popularnych z własnej, nieprzymuszonej woli związał się z chłopcem z klubu muzycznego, kujonem i tym cichym nastolatkiem, który nigdy nie wychylał się przed szereg, dopóki nie zapytany.
A jednak zdarzyło się, przy jakiejś dziwnej okazji, że trafił na którejś przerwie na tyły szkoły, gdzie Chryzant uciekł na papierosa. Szukał chyba worka z butami jakiejś dziewczyny, która zapłakana nie mogła jej znaleźć od dwóch godzin. 
Paliłeś kiedyś?
Nie.
Chcesz spróbować?
Nie.
Szkoda. To całkiem przyjemne. Hej, nie uciekaj, skoro już tu przyszedłeś, to co ci szkodzi…
Ophelosie, z całym szacunkiem, ale jeśli masz zamiar sobie ze mnie żartować, to może po prostu przejdziemy do momentu, w którym sobie idę i mówię do twoich kolegów, że masz im coś do powiedzenia.
Leo, to nie tak...
To nigdy nie jest tak, a potem nagle się okazuje, że wszyscy kończą jak Vanilka! Myślisz, że nie wiem, że przyjaźnisz się z Varenem? Wszyscy jesteście tacy sami, tak samo żenująco...
Ktoś idzie!
Wyrzucił peta w trawę, nawet go nie zdeptał i złapał go tak stanowczo za nadgarstek i pociągnął i biegli razem do momentu, kiedy nie znaleźli się poza terenami szkoły. Pomógł mu przeskoczyć przez płot. Zabrał go na spacer. Zaprosił na wspólne granie w Mario Kart, dał do obserwowanych na spotify i przyznał, że uwielbia zdjęcia, które wrzuca na swojego instagrama i Leonardo nagle był całkiem zagubiony, osnuty przez ciemność i otoczony przez ciężkie ramiona Ophelosa i jego ciepły oddech, a Ophelos był unieruchomiony przez jego szczupłe nogi, gdy skamleli cicho w chryzantowym pokoju. 
To Ophelos poprosił go o chodzenie i to Ophelos zawsze zapraszał go wszędzie, to Ophelos dominował w tym durnym związku i Leonardo miał powoli dość, czując się, jakby nie dawał z siebie nawet jednej dziesiątej tego, co oferował mu Chryzant. 
Leonardo nie bawił się w wyklejanki od kilku lat, ale w tę jedną miał zamiar włożyć cały swój talent i wenę twórczą, jaką tylko posiadał. 
I włożył i stał z bukietem kwiatów i patrzył na Chryzanta, który dopiero co wysiadł ze swojego samochodu i bawił się kluczami z bryloczkiem z podobizną Luigiego.
— Czy driftniesz ze mną na bal...? — przeczytał, a w połowie czytania zaczął zanosić się śmiechem, wycierać łzy i kręcić głową, najprawdopodobniej w niedowierzaniu na to, co było napisane na sześcianiku z ulepszeniami wyjętym prosto z ulubionej gry Chryzanta, Mario Kart. — Och, boże, Leo, z przeogromną przyjemnością! — Objął go ramieniem, gdy wtórowały im krótkie oklaski i podekscytowane wiwaty, głównie ze strony Nikolaia, Narcissy i Echo. 
— Wiesz, z nerwów zacząłem już nawet szukać rzeczy w necie i znalazłem taki fajny garnitur, w pokemony…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz