niedziela, 24 kwietnia 2022

Od Małgorzaty cd. Jamesa

― Pani zresztą też powinna być tego świadoma, że niektórzy ludzie stają się prawdziwie interesujący, gdy dojrzeją, nie sądzi pani?
Małgorzata westchnęła lekko, po raz kolejny ubolewając w duchu nad tą pierdoloną oficjalną formą rozmowy. A wydawało jej się, że już może święcić sukces, że już pożegnali sztywne zasady, wszelkich „panów” i „panie” i tym podobne nieprzyjemności. Życie było za krótkie by przejmować się konwenansami.
― Problem w tym, szanowny panie Hopecraft ― nawet nie kryła czającej się w tonie złośliwości ― że niektórzy zdają się nie dojrzewać, a oświecenie nie spływa na nich w którymkolwiek etapie życia. Pozostają więc szczeniętami zaklętymi w dorosłe opakowania i o, potem mamy to, co mamy. ― Bezradnie rozłożyła ręce, jakby faktycznie rozczarowana wysuniętym wnioskiem i spojrzała w okno. Na wszystkie znane jej trucizny i antidota, czy ten rzęch dojedzie do miejsca docelowego, czy rozpierdoli się po drodze? Powiodła spojrzeniem w górę, obadała wzrokiem widoczne łączenia desek. Pukanie stangreta zignorowała, odruchowo machnęła dłonią w wyjątkowo niedbały sposób, jakby odganiała natrętną muchę. A przecież nie było szansy na to, by zobaczył jej gest i wyciągnął odpowiednio słuszne wnioski.
James skończył w tym czasie rozmasowywanie ramienia, a Małgorzata musiała się ugryźć w język, by nie rzucić w żartach czegoś na temat medycznej pomocy. Zmieszałby się znowu, zapowietrzył albo wyrżnął głowę o ściankę powozu. Czy nieprzytomny historyk był jej potrzebny do szczęścia?
Musiała się bardzo pilnować, by na wierzch kłębowiska myśli nie wypłynęło krótkie „tak”, dając tym samym sygnał do ataku.
― Nie ukrywam, że wampiry nie leżą w zakresie moich zainteresowań, pani Małgorzato. Niezależnie od tego, jak który umiejętnie włada swoimi kłami, niewiele z nich cechuje wystarczająca charyzma, żeby człowiek chciał do nich lgnąć. A przecież urokliwy wygląd to nie jest nic nadzwyczajnego, żeby to wystarczyło samo w sobie. W gildii za czymś takim wystarczy się jedynie rozejrzeć, nie sądzi pani?
Zastanawiała się nad rzuconym jej pytaniem przez chwilę. Wyciągnięte wnioski okazały się nieoczywiste.
― To raczej słabość do ryzyka ― odpowiedziała w końcu, całkiem poważnym tonem, jak nie ona. ― Nadmierna słabość, zaznaczam. Podejrzewam, że będzie to przyczyna mojego ewentualnego zgonu. ― Znów owinęła sobie pasmo włosów wokół smukłego palca, poświęciła chwilę na obserwację historyka. Uśmiechał się lekko, całkiem przyjemnie. Musiała uczciwie przyznać przed samą sobą, że było mu z tym uśmiechem do twarzy.
― No i zależy kto czego szuka akurat w pewnych aspektach. Miłe osoby mają nadzwyczaj mdły charakter, jestem tego najlepszym przykładem.
Uniosła brwi, niemalże parsknęła śmiechem. Kurwa-co.
― Nie wiem też, jak bardzo mogę zaufać pani opiniom, żeby sobie jakąś wyrobić, powinno się spróbować danego smaku wielokrotnie, a jeszcze nie znam pani na tyle, żeby wiedzieć, jak szybko się pani do takich spraw przywiązuje.
― Przywiązuję się do dwóch rzeczy, James ― zamruczała leniwie, wyciągnęła nogi. ― Do kwoty, którą obiecuje mi się za zlecenie i do tego, jakie są życzenia klienta. Inne, jak to zręcznie ująłeś, „sprawy” nie mają dla mnie zbytniego znaczenia, nie przywiązuję do nich wagi.
Znów zwróciła twarz w jego kierunku, przez chwilę obserwowała plecy historyka. Był zajęty wyglądaniem przez okno powozu; słyszała jak Gnatołam zaszczekał wesoło na widok ludzkiej twarzy. Zmrużyła nieznacznie oczy; przez myśl przemknęło jej, że wystarczyłoby go złapać przedramieniem pod szyję i przydusić, potem miałaby wystarczająco dużo czasu na czyste cięcie. Nawet by się nie pobrudziła.
Opuściła powieki ze specyficznym uśmiechem błąkającym się na wargach, pasmo włosów wymknęło się spomiędzy palców. Powinna się uczesać, a nie snuć wizje morderstwa, którego nikt nie zlecał.
― Nie wiem, czy mogę się z tobą zgodzić w kwestii twojego rzekomo mdłego charakteru ― powiedziała, wciąż z zamkniętymi oczami. Splotła dłonie ze sobą, oparła je na brzuchu. ― Wydaje mi się… albo nie, jestem pewna nawet, że nie pokazałeś mi wszystkiego. Gadka-szmatka w powozie to jedno, ale co kryjesz poza tym? ― Uśmiech zdobiący jej wargi nabrał drapieżnego uroku. ― Przekonam się już niebawem. Sytuacje ekstremalne wywlekają na światło dzienne nadzwyczaj interesujące rzeczy, których w bezpiecznych archiwach gildii próżno szukać.
― Co do pana Echa, to przecież jest jasne jak słońce, że temu panu wystarczy odpowiednie zaproszenie. Jeżeli jeszcze go nie otrzymałaś lub nie wiesz, w jaki sposób je sformułować służę pomocą. Zawsze praktykowałem wyłącznie piękną kaligrafię. I mowę również.
Jej myśli powędrowały w innym kierunku. Czy staranna kaligrafia Jamesa i gildyjny papier byłyby w stanie przyprawić pewnego skrytobójcę o gustowne prychnięcie i stosowny komentarz odesłany na oddartym skrawku papieru? Kurewsko ją kusiło, by się przekonać, ale zdrowy rozsądek podpowiadał: nie drażnij lwa, kobieto.
― A pan Rosenthal…
Otworzyła oczy, zaciekawiona nagłym milczeniem ze strony historyka. Wściekły rumieniec wcale jej nie umknął, a wzbudził jakieś dawno zapomniane pokłady pospolitej litości. Ułożyła wargi w trudnym do zinterpretowania uśmiechu, trochę miłym, trochę złudnym, a na pewno bardzo przebiegłym.
― Cóż, to pan Rosenthal. Nie mogę się na jego temat wypowiedzieć, pani Małgorzato, naprawdę nie mogę, Cala by mnie za to zabiła.
― Nie martw się Calą, James ― rzekła niedbałym tonem. ― Martw się mną, jestem bliżej. I zapewniam, że z dalszego nazywania mnie „panią” wyciągnę odpowiednie konsekwencje. ― Nagle pochyliła się w jego kierunku i wyszeptała na ucho: ― W swoim czasie. ― I wróciła do poprzedniej pozycji, nie zabierając mu z przestrzeni osobistej więcej niż to absolutnie konieczne.
― Z panów wart uwagi jest jeszcze pan Nykvist, o ile już nie podnosiliśmy go w tej rozmowie. Albo pan Nalanis? Nie wiem, czy miała pani już przyjemność, ale trudno o bardziej ciekawą personę. Nawet jak na gildyjskie standardy.
― Wydaje mi się, że o Adonisie nic nie było ― stwierdziła neutralnym tonem. ― Ale nie wiem, czy mogę cokolwiek powiedzieć, minęliśmy się ledwie parę razy, jakoś nam nie po drodze. Laskę ma ładną ― dodała po chwili zastanowienia. ― Gdyby ojebać ją na czarnym rynku, to pewnie starczyłoby na porządne buty. I precla.
Ściągnęła brwi na dźwięk nieznanego jej imienia, przeleciała w pamięci zapamiętane twarze. Żadna nie pasowała.
― Wygląda na to, że nie było nam dane się spotkać ― stwierdziła beztrosko i zsunęła się nieco w dół na siedzeniu, ułożyła wygodniej. Może powinna podłożyć sobie pod dupę jakiś koc? Szkoda, że nie zabrała tej skóry bobra ze sobą. ― Ale skoro tak polecasz, to obiecuję się nim zainteresować po powrocie. Albo nie, lepiej, przedstawisz nas sobie, spłynie na mnie błogosławieństwo szerokich horyzontów tego – jak mówisz – ciekawego człowieka. A potem orżnę was obu w karty.
― Nie możemy jednak plotkować o samych panach, pani de Verley.
Przewróciła oczami. A przecież prosiła, i to całkiem miło, żeby przestał z tą „panią”, na litość boską. Może powinna wymyślić mu jakiś ładny przydomek, który będzie go irytował równie mocno, co ją zbędne formalności? Spojrzała na niego spod oka, na nowo obadała sylwetkę i twarz wzrokiem. Co by do niego pasowało?...
― O mężatkach dyskutować się nie godzi, więc zostawmy panią Aigis w spokoju. Natomiast pani Apolonia? Pani Marta? Pani Kukume? W swoich szeregach mamy nawet księżniczkę. Zresztą, samego księcia również jeszcze nie obgadaliśmy. No i pani, nie ma pani nic ciekawego do powiedzenia na swój własny temat?
― Dużo pytań zadajesz, James ― stwierdziła obojętnym tonem, w pamięci przywołała wszystkie wymienione panie. Twarze pojawiały się i gasły, jak szarpane wiatrem płomienie. ― Kukume jest miła, choć wydaje się nieco… ― zawahała się, szukając odpowiedniego słowa. Żadne nie pasowało. ― Wycofana? Podobają mi się jej kolczyki, są proste, ale z charakterem. No i ciekawi mnie jej przeszłość, ale to temat na inną rozmowę i inny czas.
Zamilkła na moment, by zebrać myśli i parsknęła rozbawiona, nie wiedzieć czemu, ani po co.
― Marta ― powiedziała wesoło, kiedy opanowała drżenie ramion ― nie oszukujmy się, bez Marty ta gildia już dawno by zginęła w brudzie i smrodzie. Cenię jej pracę i lekkie podejście do życia, ale obawiam się, że to wszystko co mam do powiedzenia w tej kwestii. Mój okropny gust zwykle kieruje mnie w stronę ciemnowłosych. I tu przewrotny los sprowadza nas do tematu Apolonii ― stuknęła palcem w policzek, znów oddając się chwilowej zadumie. Co miała mu kurwa powiedzieć? Prawdę, półprawdę, a może gównoprawdę? ― Imaginuj sobie, że byłam pewna, że na widok nieprecyzyjnie odciętej kończyny zemdleje albo przynajmniej zrobi się nieelegancko zielona. Spotkało mnie w tej kwestii pewne zaskoczenie, tak, to na pewno. Zaskoczenie… ― znów się zamyśliła, odruchowo zaczęła liczyć mijane po drodze drzewa. Jedno, drugie… dwudzieste piąte…
― Ma ładne perfumy ― ucięła w końcu, budząc się z tego krótkiego letargu. ― I delikatne, gładkie dłonie.
Zarzuciła nogę na nogę, skrzyżowała ręce na piersi. Zaczynało jej brakować pozycji do siedzenia, tak żeby przy okazji nic jej nie bolało. Szczególnie ten siniak pod lewą łopatką. Niech Erishia ma w opiece tego, który wymyślił pierdolone rynny.
― No i ja ― mruknęła, nieprzekonana do wizji w której mówi historykowi cokolwiek na swój temat. Z drugiej strony, całkowite ucinanie rozmowy w tym momencie mogłoby się okazać nudne w skutkach. ― Zrobimy tak, James. Możesz mi zadać dwa dowolne pytania i ci na nie odpowiem. Na jedno zgodnie z prawdą, na drugie nie. I cała zabawa polegać będzie na tym, że wcale nie powiem ci, które to kłamstwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz