poniedziałek, 11 kwietnia 2022

Od Echa cd. Cahira

Przeciągnął się kocio, rozluźniając spięte złym snem, a może wręcz jego brakiem, mięśnie. Przestał śnić, martwiło go to odrobinę, nie dawał, jak zwykle, po sobie poznać. Rozmasował odrobinę bark, stając przed szafą. Wbił palce w skórę, w twardawy, zmęczony mięsień, zarysował okrąg i skrzywił się odrobinę.
Lepiej wcale nie było, ale najwidoczniej to tego dnia miało mu wystarczyć.
Westchnął ciężko, zerknął przez ramię na opartego o parapet Cahira. Echo miał wrażenie, że mężczyźnie zaraz zamkną się oczy. Chwila moment, a zaśnie na stojąco.
— A więc co zaplanowałeś, że stwierdziłeś, że musisz zerwać mnie o tej godzinie? — zapytał, raczej lekko, raczej ze znużeniem i uśmiechnął się półgębkiem, biorąc się za grzebanie w szafie. — Biegi wokół budynku? Skakanie przez płot? Brzuszki? – prychnął. — A może pływanie w rzece?
Wiem, że chcesz się nade mną poznęcać, pomyślał Echo, niezbyt się samym faktem zaistnienia tej myśli przejmując. Cahir nie miał w końcu możliwości, ba, Echo podejrzewał, że nie wystarczyłoby mu po prostu kreatywności na dorównanie treningom prowadzonym na królewskim dworze. Namaszczeni musieli znosić wszystko.
W przenośni i dosłownie.
Echo wyciągnął z szafy jakąś płócienną koszulę, narzucił ją niezbyt dbale na siebie, od niechcenia. Domyślał się w końcu, że się ubrudzi. Zajął się zapinaniem guzików. Wolniej niż zazwyczaj, to oczywiste, przecież w przeciwieństwie do Cahira nigdzie się nie spieszył. Umiał strzelać z łuku, całkiem nieźle wręczył wręcz, w siodle siedziało mu się wystarczająco wygodnie, Kharqua również nigdy na niego nie narzekała. Nie widział więc powodów ku treningom prowadzonym przez drugiego mężczyznę – butnie gotowy był stwierdzić, że umiał więcej, wiedział więcej. Stworzono go do walki, ulepiono z mokrej gliny do bójek, do wojny, do krwawych jatek. Po to oddychał, według boskiej woli, według boskiego wyboru palcem wskazującym, który pewnego dnia delikatnie oparł się na czole pewnego przerażonego całą tą szopką, dziesięcioletniego chłopca z przypadku. Inne życie miało mu być pisane, a jednak bogowie, bóg tego konkretnego dnia był w odrobinę szyderczym humorze. Z wolą bogów jednak nie należało się sprzeczać i wszystkie noszone na ciemnej skórze blizny miały być tego dowodem.
I nagle zmrużył oczy, guzik wyślizgnął się spomiędzy palców. Echo podparł dłonie o biodra i zerknął na gildyjnego szpiega, który dosyć nieporadnie zerkał przez okno. Czy w kurtuazji, czy w niezgrabności i nieporadności całej sytuacji, tego łucznik miał się nie dowiedzieć. Uniósł jedną dłoń, zatrzymał ją w powietrzu, kilka razy mrugnął. I uśmiechnął się w szaleńczym zachwycie.
To wszystko oczywiście w chęci przedłużenia całego procesu wyjścia z pokoju, jak i w niemałym zdziwieniu nagłą zmianą postawy, którą jeszcze dzień wcześniej prezentował Cahir. Z niechęci i naburmuszenia w pilnego podopiecznego, który samodzielnie wyciąga własnego trenera z łóżka na trening. Kto by pomyślał.
Koszulę zapiął nierówno, niezbyt jednak w tej konkretnej chwili się tym przejął. Nadal ze zdziwieniem spoglądał na opartego o parapet mężczyznę.
— Jeżeli chciałeś dzisiaj postrzelać, wystarczyło mi powiedzieć, nie wiem, na kolacji — oświadczył Echo, w hebanie oka coś błysnęło nutą raczej ironiczną, niźli pełną podziwu. — Obudziłbym ciebie jeszcze wcześniej, z przyjemnością, jak zwykle. Zresztą, chwila moment. — Zerknął uważniej na mężczyznę, przekrzywił głowę w lewo. Przyjrzał się przymykającym oczom, potarganym włosom oraz nierówno przewiązanym sznurkom w rękawach koszuli. — Cahirze, czy ty w ogóle dzisiaj spałeś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz