niedziela, 3 kwietnia 2022

Od Isidoro cd. Serafiny

Isidoro pokręcił głową.
— Nie, jeszcze nie.
Uśmiech rozjaśnił twarz Jayadevy.
— W takim razie będzie to dla ciebie nowość - mam nadzieję, że ta aishwarska specjalność przypadnie ci do gustu.
Isidoro odpowiedział skinieniem głowy, wyraz jego twarzy nabrał jakiegoś rodzaju spokoju i odprężenia. Charakterystyczne, metalowe kubki o bogato zdobionych brzegach pojawiły się w dłoniach, zaś astrolog przez pewien czas wpatrywał się w delikatnie drżącą powierzchnię aromatycznej, mlecznej herbaty, nim upił łyk.
Napój rozlał się po języku przyjemnym, egzotycznym ciepłem, niosącym z sobą szczypiący dotyk niezwykłych przypraw z dalekiego kraju, przełamanych znajomą słodyczą miodu i aksamitną miękkością mleka. Isidoro zdarzało się pić różne rodzaje herbaty, najczęściej jednak były to prostsze mieszanki - oparte o czarną herbatę i suszone kwiaty bądź owoce. Jedno z najpopularniejszych połączeń w równinnej Iferii.
Isidoro w pewien sposób wypadł z rozmowy - tak, jak zazwyczaj miało to miejsce. Nie był zbyt rozmowny, słowa nie przychodziły mu łatwo, nie miał talentu, by tak po prostu włączyć się ze swoją myślą między kolejne wypowiadane przez innych zdania. Jednak nie czuł się odsunięty czy wyobcowany. Mężczyzna po prostu przebywał, będąc częścią towarzystwa, ale nie wypowiadając swoich słów, słuchając i nie przerywając, ale w pewien sposób reagując na przebieg rozmowy. Przypominał w tym nieco kamień w środku szemrzącego strumienia, omywany z każdej strony wartkim prądem, jednak nieruchomy i niewzruszony.
Gdy wszystkie oficjalne tematy zostały poruszone i wyjaśnione, gdy był już gotowy plan działania na następne dni, atmosfera bardzo szybko się rozluźniła. Zniknęła gdzieś ta podskórna sztywność towarzysząca zawsze rozmowie, której głównym celem i powodem była nie chęć spędzenia razem czasu, ale konieczność rozwiązania jakiegoś problemu, obowiązek poradzenia sobie z trudnościami. Teraz ta część minęła, zaś Isidoro pozwolił, by łagodny uśmiech wypłynął na jego usta.
Serafina i Jayadeva rozmawiały coraz swobodniej, astrolog dostrzegł te drobne elementy mówiące o tym, że obie kobiety po prostu dobrze czują się w swoim towarzystwie. Łokieć wsparty nieco dalej na miękkiej poręczy, lekko przechylona głowa, kubek który zamarł w pół drogi do ust, gdy uszy nie chciały uronić choć słowa z wypowiedzi drugiej strony.
Niranjan pozostał na swoim miejscu, wtopiony w kładący się na jego fotelu cień, nieruchomy i niewidoczny, niczym kameleon.
Co jakiś czas w stronę Isidoro padało pytanie - spokojne, bezpieczne i luźne, nie dotykające jego daru jasnowidzenia ani żadnych elementów związanych z ich misją. Wtedy astrolog włączał się do rozmowy, chętnie rozsnuwał opowieści o tym, jak wyglądało jego życie w domu rodzinnym.
Szczyt Monte Cervino jawił się większości osób, nie tylko tym pochodzącym z dalekiej Sallandiry, Balawatu czy Aishwaryi, jako miejsce nieprzyjazne i trudne do życia. Wieczny śnieg, zasypujący drogi po kolana, do tego porywisty wiatr zdolny obalić dorosłego człowieka na ziemię, a także bezlitosne zimno, któremu nietrudno było ulec, jeśli zlekceważyło się potęgę majestatycznej góry - to były tylko najbardziej oczywiste z zagrożeń. Ale dla Isidoro Monte Cervino nie było tylko amalgamatem gniewu przyrody - było domem, w którym dostrzegał też wiele niesamowitych, magicznych elementów.
Poszarpane skały kryły w sobie trudne do uchwycenia słowem, surowe piękno. Śnieg skrzył w promieniach wschodzącego słońca; nietknięty ludzką ręką, mienił się miriadem barw, niczym diamentowy pył. Niebotycznie wysoki szczyt, u którego stóp rozciągały się odległe doliny, pozwalał sięgnąć wzrokiem niemożliwie daleko, dostrzec niewyczuwalną krzywiznę horyzontu. Poza tym było też samo niebo - gwiazdy na wyciągnięcie ręki, tak bliskie, że wydawało się, że wystarczy jeden krok w górę, by na zawsze zatonąć w rozmigotanym firmamencie, odlecieć gdzieś hen, daleko, niesionym na nierzeczywistych skrzydłach zorzy.


Właściwy moment przyszedł szybciej, niż Isidoro by sobie tego życzył.
Komnata na salonach markizy Chadbourne przylegała do głównej sali, w której odbywało się przyjęcie. Zza zamkniętych drzwi sączyła się odległa muzyka, słychać było ten charakterystyczny szelest i szmer rozmów, stóp błądzących po parkiecie, ocierających się o siebie muślinów i koronek.
Isidoro po raz ostatni zerknął na swoje oblicze, odbijające się w wysokim, kryształowym lustrze. Odziany w przełamane srebrem błękity, wyglądał może nieco bardziej elegancko, niż typowy iferyjski szlachcic. Skryta za ciężką, ozdobną maską twarz, wydawała mu się jakoś dziwnie obca, jakby nie należała do końca do niego, ale do jakiejś innej osoby - bardziej skrytej, przebiegłej i zimnej. Isidoro nie czuł się komfortowo z taką twarzą.
Serafina siedziała w jednym z haftowanych foteli - dłonie miała symetrycznie oparte, ramiona opuszczone, a oczy zamknięte. Spowita w bogate, kapiące złotem szaty maharani, była nieodróżnialna od Jayadevy. Aishwaryjskie zdobienia z henny pokrywały smukłe palce, kończyły się przy malowanych złotem i karmazynem paznokciach. Starannie upięte włosy spływały kaskadą na ramiona i plecy, błyskały kolejnymi, złotymi ozdobami o fantazyjnych kształtach, upodabniając Serafinę bardziej do posągu egzotycznej bogini, niż realnej, żyjącej kobiety. Cienki woal zakrywał twarz, zasłoną tajemnicy odgradzając jej wyraz od spojrzenia pozostałych gości. Tylko mocno podkreślone, ciemne oczy, miały zdradzać te przemyślenia księżniczki, które postanowiła zdradzić.
Na szyi - Gwiazda Południa.
Drzwi komnaty otworzyły się, stanęła w nich pani domu. Markiza Lavinia Chadbourne opływała w fantazyjne, pudrowe róże, w kwietne motywy i puchate tiule. Maska przypominająca pysk jakiegoś baśniowego zwierzęcia zakrywała jej modnie bladą twarz. Kobieta przepłynęła w stronę Serafiny, uśmiech sam wyginał jej usta.
— Już czas. Wszyscy goście czekają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz