wtorek, 19 kwietnia 2022

Od Calithy

Miotała się to w jedną, to w drugą stronę, szukając sobie zajęcia. Jamesa akurat wywiało wraz z Billy`m do jakiegoś znajomego lekarza, większość gildyjczyków po powrocie z Obarii była dużo bardziej zainteresowana odpoczynkiem niż figlami z niemożebnie znudzoną fałszerką, a i nawet kury pozbawione opieki chłopca nie chciały uciekać przed jej groźnym tupnięciami. Doszło nawet do tego, że samodzielnie uprzątnęła stajnię. Ona! A przecież ostatni raz wiosenne porządki uprawiała jeszcze, zanim zdążyła w ogóle zdobyć własne imię! I nigdy później!
Taka plama na honorze, że aż się tego wstydziła. Złamała w końcu nienaganny rekord odmowy uczestnictwa w tym durnym tańcu zwyczajów, uprawianym wyłącznie w celu podrasowywania własnego ego. A, co by nie było, doskonale wiedziała, że ona niczego podrasowywać sobie nie musi. Ani wyglądu, ani charakteru, własnej egocentryczności już tym bardziej.
W rezultacie tak sobie klęła jak szewc pod nosem, najpierw przy przewracaniu siania, później przy wynoszeniu łajna, potem znowu przy zamiataniu całego pobojowiska, żeby ostatecznie nawet kurze pościągać. Jeżeli za to nie dostanie orderu dobrego pomocnika od Martusi albo przynajmniej miłego klepania po głowie, to normalnie zamierzała się na pół świata i więcej obrazić.
Jak już pracować, to wyłącznie dla nagrody!
W takiej nudzie mogła wytrzymać minuty. Kwadranse. Godziny. Ale wraz z nadejściem wieczora budziła się w niej aura markotnej północnicy, którą przegoniono z ulubionego pola. Słońce powoli zaczęło chylić się za horyzontem, nic jednak nie zapowiadało rozwiania pochmurnej, smętnej atmosfery szukania swojego własne kąta.
I wtedy, jak grom z jasnego nieba, zalągł się w niej pomysł. Przeokropny, przeokrutny, który uwzględniał większość kotów gildyjskich, sporą dawkę wyciągu oktarynowego, dwa litry wódki z cytryną, którą podkradła kochanej Irince z kuchni i pantalony Marty, za to jakże pasjonujący! Policzyła kilkukrotnie, sprawdzając czy na pewno potrzebuje aż tyle kociego futra i już miała odmawiać w myślach modlitwę, żeby Cervan z Ignasiem jej później za golenie ich pociech nie wyjebali z gildii na zbity pysk, ale!
— Mefiuś! — krzyknęła, skacząc do przodu i próbując rzucić się mocnym uściskiem na przechodzącego obok drzwi stajni wampira. — Bożyszcze ty moje!
Nic z tego, mężczyzna odsunął się o idealny, malutki kroczek, na tyle, żeby potknęła się o własne stopy i mało nie wyrżnęła w ziemię, ale nawet chłopa nie dotknęła.
— Dobrze, dobrze, lubię niedostępnych. Nie masz ty kiego czegoś dla mnie do roboty, no? Bo ja zaraz to z nudów rozrabiać zacznę i jeszcze każą ci po mnie posprzątać. — Wydęła teatralnie usta i otrzepała się z resztek siana, które przylgnęło do jej spodni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz