poniedziałek, 18 kwietnia 2022

Od Jamesa, CD. Hugona

— Oj, chciałbym, widzę, że gildia nowych rozpieszcza. — Rozejrzał się ciekawsko po pomieszczeniu, uważnie śledząc wzrokiem nowiutkie meble, ledwie wytrzaskane spod stolarskiego młotka miejscowych rzemieślników. Półki najwyższej jakości, które częściowo wypełniała już różnoraka literatura. No i przede wszystkim całe pomieszczenie, które pachniało świeżością i jeszcze nie nabawiło się typowego dla gildyjskich pokojów problemu, absolutnego zakurzenia.
Nie miało znaczenia czy James odkurza archiwum dwa razy dziennie czy robi to raz w tygodniu. Wydawało mu się, że ktoś chyba musiał zakląć nieszczęsne rzesze papierów i notatek, żeby doprowadzić do aż takiego stopnia generowania kurzu. Na tym etapie niedługo zamiast go usuwać, powinien zacząć go zbierać i lepić z niego kurzaste króliczki, które ożywione zabawiałyby chociaż gildyjskie dzieci. Chociaż tak byłby z tego pożytek.
— A i no niestety, całość informacji potrzebna. Bogowie świadkiem, że kiedyś Cervan zgodzi się o pewne rzeczy wypytywać przed przyjęciem kogoś do gildii. — Westchnął pod koniec ciężko, mrużąc oczy.
— Ubezpieczenie zdrowotne jednym, ale gildia, bądź to bądź, słynie z przyjmowania niekoniecznie bezpiecznych zleceń. W razie jakiegokolwiek, zwłaszcza nieprzewidzianego, wypadku chcielibyśmy mieć pewność, że dotrzemy do pańskich bliskich — wyrecytował standardową formułkę z lekkim uśmiechem.
Nienawidził ganiać za gildyjczykami i mało satysfakcji sprawiało mu weryfikowanie ich odpowiedzi. Częściej niż rzadziej gildyjczycy nie mieli żadnego alternatywnego kontaktu z jakimś członkiem rodziny czy chociaż przyjacielem. Wielu goniła jak nie własna sprawa, to inne czcze historie, które stały na drodze dzieleniu się niektórymi informacjami. Trochę rozumiał opór jednych współpracowników przed przyznaniem się, że mają jakieś uczulenia, ale, na bogów, ile Irinie odjęłoby to kłopotów z gotowaniem!
Po krótkiej wymianie uprzejmości na tematy uniwersyteckiej społeczności i tego, że każdy znał w niej każdego, Hugo wskazał mu stolik, który wyglądał na najmniej zapełniony stosem papierzysk, książek i różnego typu notatek. Szybko przełożył je z jednego miejsca w drugie, nie mniej nabałaganionego i wewnętrzna sprzątaczka w sercu Jamesa załkała na ten widok. Nawet jeżeli musiał wziąć pod uwagę fakt, że młody mykolog dopiero wprowadzał się na włości i przy przeprowadzce nieporządek był rzeczą codzienną. Rozgościli się w wygodnych fotelach, a historyk bez opamiętania pozwolił sobie pochłeptać w nagrodę kawę. Dotarł, nawet wstępnie wyglądało, że Hugo wypełni odpowiednie formularze, to zasłużył na odrobinę szczęścia od losu w postaci drogocennego, przywracającego zmysły napoju.
— Z tym denatem ciekawa sprawa, no bo to nie jest nasz trup — wyjaśnił i odczekał chwilę, ściskając usta i dmuchając delikatnie w taflę parującej cieczy. — A dodatkowo trup podobno pośmiertnie rzuca klątwy — zażartował z lekkim rozbawieniem, chociaż przecież opowiadał samą prawdę.
— Klątwy powiada pan? — Hugo najwyraźniej podchodził do tego równie sceptycznie, co sam James.
— Wieśniacy twierdzą, że ich dawny pan pochowany został z naręczem nakradzionych i nielegalnie zagarniętych kosztowności, a to przynosi nieszczęście. Wie pan, zagarnął w spłacie długów od jakiejś kuzynki rodowe korale dziedziczone w jej linii najstarszej córce od siedmiu pokoleń, na czyimś nieszczęściu się rzekomo zbogacił i wygrał w karty jakieś dziwne artefakty. — Uśmiech stał się nieco bardziej cierpki i bardziej wyćwiczony.
Niemożliwym było do określenia, co konkretnie zaszło z majątkiem hrabiego. Ludzie równie dobrze mogli być zazdrośni lub szlachcic faktycznie sięgał zbyt daleko ręką, byle się nachapać nawet od tych, którym wiele na własność już nie zostało. Może obie te opcje spełnione zostały po trochu, może żadna. James się nie łudził, że po jego śmierci ludzie z jego wiosek nie zareagują podobnie.
— Więc poszli z powrotem po swoje? — spytał ze zrozumieniem Hugo, historyk zaprzeczył kręceniem głową.
— Pochowali go już z prawie wiek temu, więc nie jest to sprawa świeża, trup zresztą też nie. Jakaś grupa otwartych badaczy zdołała zdobyć zgodę rodziny na przeprowadzenie ponownego otwarcia grobu, w celu zrobienia wykopalisk czy bogowie wiedzą czego. No, ale zamknęli grób z powrotem, mija tydzień i pierwszy robotnik pada rzekomo na febrę, a na Wyspach Fliss w życiu nie był. Drugi, który też zajmował się kopaniem, od dwóch tygodni spoczywa już w ziemi. Powoli źle zaczynają czuć się też sami badacze.
Mówienie o trupach i umieraniu nie należało do jego ulubionych zajęć, ale starał się tłumaczyć wszystko w miarę prosto i zrozumiale na bazie bardzo ograniczonych informacji. Nikt zbytnio nie chciał o niczym mówić, jedynie miejscowy włodarz ubłagał głowę pańskiej rodziny, żeby posłała po pomoc. Zwrócili się o nią do gildii, a i Cervan nie był skory wysyłać swoich ludzi na zarażenie się potencjalnie jakimś cholernym choróbskiem.
— Diagnozy się różnią, ale jeden z badaczy wspomniał, że w środku napotkali niesamowicie dużo grzyba, ale żaden się nie zainteresował, co to konkretnie za grzyb. Bylibyśmy niezwykle wdzięczni za pańską pomoc w rozwikłaniu tej zagadki, bo powoli się śmierć tam roznosi, a nie wiedzą dlaczego.
Nie wspomniał, że zaczęły umierać też dzieci. Nagle, szybko i znikąd. Wieśniacy zwalili to na klątwę, ale James czuł w żołądku, że sedno sprawy leżało gdzieś indziej. Miał tylko nadzieję, że nie wyjdzie im z tego epidemia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz