środa, 6 kwietnia 2022

Od Antaresa cd. Lei

„Znasz mnie, chłopie. I wiesz, że nie obrażam ludzi bez powodu…"
Antares prawie potknął się o wystający korzeń.
„…ale ci przemytnicy to jednak banda skurwysynów. Wiesz, co bym zrobił?"
„Nie mam pojęcia."
„Rozpierdoliłbym ich."
Antares starał się nie westchnąć i nie wywrócić oczami. Na tym etapie mag po prostu wiercił mu dziurę w brzuchu - zawsze był irytujący, ale teraz przechodził już samego siebie w swych pomysłach. Rycerz nie miał siły podejmować z nim dyskusji, wszystkie argumenty rozbijały się jak grochem o ścianę. Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie. W powietrzu czuć było wystarczająco dużo napięcia, zaś komentarze tego drugiego tylko pogarszały sytuację.
Antares szedł przez las, tym razem obciążony swoją zbroją. Rzadko zdarzało mu się zakładać na nią jeszcze kaftan, ale skoro mieli podkradać się do obozu przemytników, rycerz nie zamierzał ryzykować wydawaniem jakichkolwiek dźwięków.
Przemytnicy niby trochę starali się ukryć swoje ślady, ale niespecjalnie się do tego przykładali. Nie chciało im się maskować dokładnie resztek obozowiska, połamane gałązki znaczyły ich drogę przez gęstwinę, a te parę patyków i pokruszonej ściółki, które niedbale rozrzucili próbując przykryć swoje ślady, zmyliłyby może rzadko bywających w lesie wieśniaków - ale na pewno nie Leę.
— Czują się pewni siebie — powiedziała cicho, gdy Antares podszedł bliżej by zobaczyć, jak jej idzie. — Nie przykładają się. Mam wrażenie, że zacieranie śladów to dla nich tylko pusty rytuał.
— Nie wierzą, że ktoś pójdzie ich tropem?
— Na to wygląda.
— Myślisz, że nie są świadomi, że tu jesteśmy?
Lea zawahała się, przygryzła wargę.
— Mało prawdopodobne.
Czyli albo ich to nie obchodziło, albo czuli się na tyle bezkarni, że nie musieli przejmować się grupą naukowców. Antares zerknął przez ramię na podążającą za nimi grupę. Po minach pozostałych, szczególnie profesora Fioravantiego, można było wnioskować, że czas najwyższy, by przemytnicy zaczęli się przejmować.
— Ślady są świeże — Lea wstała, otrzepała kolano.
Nie musiała mówić, co to oznaczało.


Obozowisko przemytników zdawało się dobrze zorganizowane. Co prawda nie obchodziło ich, by zatrzeć za sobą ślady, ale żeby się obłowić - szybko i sprawnie - to już było ważne i na tym ta niewielka grupa nie zamierzała tracić.
Centralną część odkrytego placu zajmowało wygaszone obecnie ognisko. Antares przebiegł wzrokiem jego zawartość, ale tym razem nie znalazł tam żadnych rzeźbionych elementów; jedynie zupełnie zwykłe gałęzie. Rycerz odetchnął w duchu. Wokół ogniska rozstawiono dwa namioty zabezpieczone moskitierą - w jednym z nich ktoś siedział, ale jak na razie nie dało się rozróżnić niczego, poza zarysem sylwetki. Skoro jednak postać przebywała w namiocie, musiała należeć do tej głównodowodzącej trójki.
Nieco dalej, znajdowało się główne „miejsce wykopalisk" całej grupy - a raczej miejsce rabowania bezcennych zabytków. Resztki ruin zasłaniały widok, jednak Lea i Antares wyraźnie słyszeli głosy, dźwięki jakichś kilofów stukających o kamień, albo łopaty szorującej o coś twardego. Na krótką chwilę jeden z mężczyzn, o którym opowiadał im Nathaniel, pokazał się w wąskiej przestrzeni między spękanymi ścianami. U pasa wisiał mu miecz, jednak mężczyzna nie miał na sobie zbroi, jedynie lekką koszulę - odpowiednią przy panującej wokół ciepłej temepraturze, ale niechroniącą go nawet przed grasującymi wszędzie komarami.
„Banda imbecyli" sarknął mag.
„Któryś jest obdarzony?"
„Ta - chyba pryszczami na dupie." Chwila ciszy. „Spokojna twoja przylizana, żaden nie strzeli ci ogniem między oczy, chyba że pierdnie w świeczkę."
Lea i Antares trwali wśród leśnej kniei przez dłuższy moment, w całkowitej ciszy obserwując obozowisko. Po pewnym czasie ostrożnie przenieśli się w kolejne miejsce, starając się obejrzeć obozowisko pod innym kątem, dostrzec więcej szczegółów. A kiedy poczuli, że wszystko, co było do zobaczenia już zobaczyli, zaczęli oddalać się od obozowiska równie cicho, jak się do niego podkradli.
Nim jednak dotarli do czekających na nich naukowców, Antares dotknął ramienia Lei, zatrzymał dziewczynę.
— Ta grupa może okazać się trudna — przyznał, zaś oczy Lei rozszerzyły się nieco.
— Co masz na myśli? — spytała, jej głos zdradzał napięcie.
— Wyglądają na niedoświadczonych w taktyce wojskowej.
Zapadła chwila ciszy, przerywanej tylko trzeszczeniem poruszanych wiatrem gałęzi. Gdzieś daleko odezwał się jakiś ptak i zaraz umilkł. Poza tym - komary jeszcze nie namierzyły dwójki w lesie, ich irytujące brzęczenie nadal nie nadciągało.
— Brak doświadczenia sprawia, że będzie z nimi trudno?
To brzmiało nieintuicyjnie, ale taka była prawda. Antares pokiwał głową, marszcząc brwi.
— Widzisz, jest różnica między tym, że ktoś wprawnie posługuje się bronią, a tym, że wie, kiedy tej broni dobyć i jak poruszać się po polu bitwy, by nie zająć niekorzystnej pozycji. By nie dać się otoczyć, zepchnąć w bagno, lub coś podobnego. — Zawahał się na moment, starając się ubrać swoje myśli w słowa. — Jeśli ktoś po prostu nie umie posługiwać się bronią przy pasie, to nie jest groźny, bo prędzej zrobi krzywdę sobie, niż komuś innemu. Ale jeśli ktoś potrafi posługiwać się bronią, ale nie potrafi przewidzieć konsekwencji swoich działań, to jest groźny dla wszystkich wokół i może swoim działaniem doprowadzić do eskalacji konfliktu.
Dłoń Lei mimowolnie sięgnęła ku kołczanowi, dziewczyna przebiegła palcami po lotkach strzał.
— Sądzisz, że nie unikniemy walki.
— Wierzę w to, że rozum opanuje serce i profesor Fioravanti nie dopuści do tego, by konflikt zaognił się aż tak bardzo…
„No, zobaczymy. Profesorkowi prawie żyłka poszła."
— … ale rozważałem, jak mogą potoczyć się wypadki, jeśli jednak do tego dojdzie. I… w związku z tym jest pewna rzecz, o którą chciałem cię poprosić.
Lea zamarła na moment, skinęła głową. Antares zastanawiał się przez pewien czas, jak przekazać swoje myśli.
Największy problem w jego przypadku był taki, że był tylko jeden - choćby nie wiem, jak szybko się poruszał i jak sprawnie walczył, nie mógł być w kilku miejscach na raz. Jego doświadczenie i siła dobrze radziły sobie przeciwko pojedynczemu przeciwnikowi, albo gdy musiał ochronić tylko jeden cel. Tym razem było inaczej. Tym razem sytuacja była znacznie bardziej skomplikowana. Bo Antares nie postrzegał rozkładu sił jako „naukowcy przeciw przemytnikom", ale raczej jako „Antares przeciw niepotrzebnej agresji". A to oznaczało, że w tym potencjalnym starciu jego wrogiem był każdy - zarówno wojownik, który dobyłby miecza, jak i Verena, która pod wpływem impulsu podniosłaby kamień i rzuciła w przemytnika. Również i celem do ochrony był każdy - zarówno Lea, której włos nie mógł spaść z głowy, jak i jeden z najętych przez przemytników wieśniaków, który znalazłby się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.
„Za bardzo się ze wszystkim cackasz."
Antares puścił słowa maga mimo uszu.
— Jeśli przyszłoby co do czego, czy mogłabyś mitygować naszą stronę? Na przemytników nie mamy dużego wpływu, a ich będzie łatwiej sprowokować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz