poniedziałek, 11 kwietnia 2022

Od Xaviera cd. Ignatiusa

Południowe słońce skrzyło się na przeszklonym dachu, przepełzało przez zbrudzoną warstwę i w kapryśnych rzutach rozświetlało wnętrze; raz cięło przestrzenie ostrą, zimową iskrą, raz lizało ledwie-łuną zaciemnione stanowiska pod szerokimi krokwiami. Gdzieniegdzie ciążący w zwałach śnieg zelżał w ciepłocie dnia i ściekał po przykryciu, szumiąc między podporami magazynu, kropla po kropli dudniąc o metalowe powierzchnie, czasem z siłą zwalając się po spadku.
Xavier siedział obok ogniska, pilnował ostatnią skrę i prostował ręce nad żarem. W ułudach starał się rozgrzać ciało, ułagodzić zdrętwienie w końcach, ale zimno możliwie tak wżarło się w mięśnie, w same kości, że nie istniała wówczas możliwość, żeby lichy płomień, tak łatwo ukróciłby ciążące mu niedogodności ― za to bez większego problemu na nowo pobudzał w nim rozdrażnienie do całego zdarzenia. Przespana noc sprawiła, że tragiczne zmęczenie nieco zelżało, a głowa nie ciążyła od koszmarnych myśli; bard w takim momencie rozluźnienia, gdy nie miał nic do roboty ponad pilnowaniem rozwydrzonych panienek, na ponów, w pełni swobody, zacząć odwoływać się do swoich samolubności i szukać cieląt dla swoich pogard.
Miał dużo żalu do Ignatiusa. Potępiał większość rzeczy, które wyszło z upartości sekretarza i mógł na niego zrzucić winę za ogrom krzywd, ale odkąd do towarzystwa dołączyła Olivia, część złorzeczenia przeszła z chłopaka na nią. Xavier zamotał się z dziewczyną w paskudne skonfliktowanie od samego początku ― zaczęli okropnie, w stosownościach, gdzie każde z nich było zgnębione własnymi problemami oraz miało własne wartości, za które się wstawiali. I obecnie, nawet pomimo tego, że czas ułagodził wzburzenia, to niechęć została; wżarła się tak w mentalność, że nie istniały żadne scenariusze, w których mogli się obdarzyć większym zrozumieniem i traktować chociaż z powierzchniowym szacunkiem. 
Dla Olivii bard stracił wszelkie wartości w momencie, w którym spotkali się w kanałach. Na wolności nie uchodził za kartę przetargową, na którą z początku kobieta zdołała nabrać Ignatiusa. Z Xavierem u boku nie mogła również tak łatwo komenderować sekretarzem ani narzucać własnych myśli, zwłaszcza że chłopakowi z niezwykłą łatwością przychodziło krytykowanie każdego poczynania panienki i nieistotne było czy rzeczywiście nie nosiło ono żadnego sensu, czy miało pewne znamiona logiczności ― bard tak zacietrzewił się we własnym uniesieniu, że niemal uznał za obowiązek traktowania dziewczyny co zło niemiłe. Wiedział, że wszelkie troski nie odpuszczą, póki on sam nie opuści miasta, a osoba Farren stała temu na przeszkodzie. Zdawał sobie również sprawę z tego, że Ignatius nie zostawi dziewczyny bez odpowiedniego rozwiązania problemu, a on nie mógł tak łatwo sam wrócić do Tirie. Z niezdanego zadania wytłumaczyłby się bez większych bolączek, ale przedstawienie przed Cervanem co się stało z Ignatiusem, stanowiło dość ciężką, niemal omierzłą możliwość; strach przed następstwami skutecznie uciszał egoistyczności chłopaka oraz utrzymywał go przy boku sekretarza, nawet w zdarzeniu niewątpliwie dla niego niedorzecznym.
― Mówił, że za godzinne wróci. ― Farren od momentu przechadzała się od kąta do kąta, sadząc długie kroki; niski obcas stukał o ubitą sieczkę, rozchodził się piwnicznym echem. ― Schodzi mu dłużej.
― Powiedział, że wróci za kilka godzin. 
― Nie ― ucięła sucho. Wzrok wzniosła ku górze, widocznie naraz dochodząc do wniosku, że na skaranie chciała go wciągnąć w rozmowę. ― Powiedział, że godzina. Jestem przekonana.
― Oczywiście. ― uśmiechnął się cierpko. ― Jeśli jesteś przekonana.
― Powinnam z nim iść. 
― I nie wrócić.
― Jaki masz problem?
Obcas stuknął o obcas, ucichł krok. Olivia stanęła przed nim, wzięła się pod bok. Ściągnęła brwi, przybrawszy adekwatnie niemiłą minę do zdegustowanych zerknięć Xaviera.
― Żaden. ― cmoknął, poprawił się na ziemi. Odciągnął ściągnięte onucami nogi od paleniska, zwrócił się przodem do dziewczyny. ― Ale chyba zdążyliśmy ustalić, że wzbudzasz zainteresowanie. Ta cała banda cię szuka, a waćpanna w pantoflach nie ucieka tak sprawnie, co młody chłopak w porządnych butach.
― Nie boisz się, że mogą go schwytać?
― Nie ― odpowiedział i ni to parsknął, ni wziął głębszy oddech  ― Wierze, że po raz drugi nie da się tak durno złapać.
― Dupek.
― Nie musisz mnie komplementować. 
― Jesteś niemożliwy. ― do podkreślenia szurnęła nogą i naraz odwróciła się na pięcie; wróciła do spaceru po przestrzeni, ale możliwie z większym zburzeniem, możliwie z większą werwą sadząc krok. ― Musimy znaleźć Evana. Bez niego nic nie zrobimy. 
― Evan. Evan to, Evan tamto. ― sarknął, nawet nie bawiąc się w miarkowanie złośliwości ― Jak na mój gust słyszałem to imię o kilka razy za dużo.
― To mój służący.
― Wiem. ― westchnął. ― Domyśliłem się dawno temu. Nie za bardzo na nim polegasz?
Dziewczyna znów wróciła wzrokiem do barda. Chłopak nawet ze znacznych odległości widział, że odpowiedź uprzedziło, znaczne zaczerpniecie powietrza.
― Mam do niego dużo zaufania. ― zaczęła, w głosie zabrzmiała nad wyraz ugrzeczniona maniera. ― Pomagał mi od początku. Dzięki niemu udało mi się wpaść na ślad bandy, to on również zauważył, że także się nimi zainteresowaliście. Mieliśmy się z wami skontaktować, ale zanim to zdążyliśmy zrobić, to dzięki całemu temu przypadkowi wpadliśmy na was tamtego wieczoru.
― Na Ignatiusa ― poprawił cierpko Xavier.
― Miałeś akurat pecha.
― Oczywiście.
― Wiesz dobrze, że mieliśmy zamiar cię wyciągnąć. ― ucięła, nie dopuszczając, żeby bard pociągnął zdanie. ― Tylko nie mogliśmy tego tak od razu zrobić.
― Tak, wiem. Musieliście wpierw zwiedzić miasto, pokupować pamiątki, zdenerwować bandę i nasłać ich na siebie. ― wyliczał, nie zerwawszy nawet na moment kontaktu wzrokowego; dziewczyna znów zatrzymała się, zwróciła się do barda i słuchała go z oburzoną miną. ― Wierze głęboko, że to było niesamowicie zajmujące.
― Należało działać szybko.
― Może i szybko, ale nie pochopnie. Wiadomości, które otrzymaliście od Ignatiusa były dla was istotne, ale zamiast z nich odpowiednio skorzystać, to porwała was chwila. Zaczęliście działać bez większego pomyślunku, popełniliście błędy i w taki sposób zaprzepaściliście, to co zdołaliście do tego momentu osiągnąć. Teraz to, co planowaliście, stało się prawie niemożliwe.
― Ale nie całkiem niemożliwe. ― dziewczyna podeszła, stanęła nad chłopakiem. Starała się utrzymać wzniosłą minę, ale paznokcie nerwowo skubały przędzę płaszcza. ― Nie wszystko stracone. Nawet gdy złodzieje są nas świadomi, to nadal mamy z nimi szanse. Musimy odszukać Evana, z nim ustalimy następne kroki.
― Gdy Evan był choć trochę rozsądny, to w tym momencie składałby zawiadomienie na straży i o twoim zaginięciu, i o tym, co się stało tamtego wieczoru.
― Nie. Straż nie może się włączyć w tę sprawę. Evan dobrze o tym wie.
― Z tego, co mi Ignatius przekazał, to Evan również wie, że to wszystko nie ma większego sensu.
― Nie mam zamiaru tego słuchać.
― Ja, Ignatius, a nawet twoja służba zdajemy sobie sprawę, że to do niczego nie doprowadzi, wyłącznie ty uparcie nie chcesz przestać wierzyć w niemożliwe.
― Dość.
Ucięła ostro z uniesieniem, które z echem odbiło się po przestrzeniach, wstrzymało Xaviera, ale nie wzruszyło złośliwościami na obliczach. Olivia mierzyła wzrokiem barda, obserwowała uśmiech, który z każdym emfatycznym uniesieniem piersi odcinało się na ustach chłopaka z coraz większą bezczelnością; zbierała się na odpowiedź, ale coś utknęło na krtani, może na mentalności i ostateczne całe zerwanie zdołała podsumować zaledwie nerwowym parsknięciem. 
Odwróciła się od niego, lecz wówczas nie kontynuowała spaceru po uprzednio wydeptanych ścieżkach, ale przecięła pomieszczenie, zniknęła ze wzroku barda; Xavier cmoknął, ze zadowoleniem uchwycił sukna niknące za stosem skrzyń. Wrócił do doglądania ogniska, aby zaraz za odgłosem otwieranych wrót zerwać się gwałtownie z ziemi. Chciał zawołać za Olivią, ale imię zaraz zamieniło się w nie do końca wyraźnie, nie do końca kulturalne warknięcie, gdy zorientował się, że na to za późno ― chwycił za tobołek z własnościami i rzucił się za dziewczyną.

[woah]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz