niedziela, 10 kwietnia 2022

Od Adonisa — Event

Słodovska była fizykiem.

Tocząca się nieustannie, od ponad tygodnia wojna między dwoma obozami akademii GiLDiA zaowocowała koszulkami, naklejkami, a nawet bidonami sprzedawanymi za zawrotną cenę 20 srebrników. Plakaty z dumną twarzą naukowczyni zdobiły każdy korytarz i każdą salę, a jaskrawo-pomarańczowy napis zwracał na siebie uwagę z drugiego końca placówki oświatowej. Konflikt ten zatrząsł szkołą u samych fundamentów i dotychczasowa równowaga na osi ścisłowców została bezczelnie zachwiana. Trudno dokładnie powiedzieć, co ostatecznie rozsierdziło fizyczną część kadry nauczycielskiej, czy wieczne podporządkowywanie kobiety do szufladki "chemicy", niskolotne żarty, czy może jednak zwykła potrzeba małego zamieszania. W końcu nic ciekawego się nie działo, a ostatnią porządną aferą, była ta sprzed pół roku, gdy grupa uczniów, z narwanym Billym i Asą na czele, zdecydowała się zrobić pożytek z sali informatycznej, w której dotychczas profesor Stricklander jedyne co robił, to przycinał komara i pod nieuwagę pedagoga, założyli na i tak ledwo zipiących już komputerach, mini kopalnię kryptowalut. Popracowała może z tydzień, zanim kolejne skargi studentów na coraz wolniej pracujące sprzęty zaczęły zalewać biednego pana Nicolasa i sekretariat. W tym czasie, ze względu na samą jakość sprzętu zbyt wiele nie zrobili, później, w ramach kary, musieli odbębniać jakieś marne nadgodziny sortując kable i czyszcząc liście kwiatków w sali biologicznej, co niezwykle ucieszyło pedagogów wykładających ten przedmiot. W szczególności Coeha, który zawsze narzekał na kurz, a jeszcze bardziej, że nie ma czasu go wytrzeć. Większość zmian kończył z załzawionymi oczami i chociaż tłumaczył się alergiami, Adonis doskonale wiedział, że w rzeczywistości zamykał się w tylnej sali, w której trzymali mikroskopy [z których nigdy nie korzystali] i płakał nad chujowo napisanymi sprawdzianami. Ewentualnie przez swój obecny związek.
Urwisy nic sobie raczej z kary nie zrobiły, a przynajmniej tak sądził, po zasłyszanych plotkach o stworzeniu własnej, absurdalnej, całkowicie przekłamanej kryptowaluty, którą mieli sprzedawać, nie dając możliwości dalszego handlu nią, a następnie nazwać ją jakoś na kształt kocich wąsów.
Akcja nawracania niepoprawnej opinii publicznej o szanownej pani Słodovskiej nie była aż tak gruba, jak podbijanie internetu i nagłe zwiększenie rachunków za prąd i nowy sprzęt komputerowy,, ale przynajmniej równie zabawna i rozczulająca, do tego stopnia, by Adonis nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu, na myśl o szalejących w budynku fizykach, naganiających podopiecznych do dalszego obklejania szafek, drzwi i ścian. I chyba był jedyną osobą, zaraz obok pana Coeha, którzy rzeczywiście, nie obejmowali żadnej ze stron i którzy nie patrzyli krzywym okiem na konflikt. Chociaż prędzej wynikało to z faktu, że Dezydery ostatnimi czasy był tak odklejony, że nie miał zielonego pojęcia, co dzieje się w szkole. Ani Adonis, ani reszta kadry tego nie komentowała, wiedząc, że miał za sobą ciężki rok, a niknący w oczach nauczyciel coraz bardziej odsuwał się w cień. Adonis natomiast zwyczajnie nie potrafił zdecydować się, którą stronę konfliktu powinien poprzeć.
Z jednej strony, nauczycielska przynależność gatunkowa kazała mu stanąć u boku biologiczno-chemicznej katedry szkoły, z drugiej - nic nie było tak przekonywującym argumentem, jak czarujący uśmiech profesora Asparsy, który jak dla niego, mógłby nawet na nowo wstrzymać ziemię i ruszyć słońce, a on bez zastanowienia uwierzyłby w każde jego słowo.
Adonis miał wobec niego mieszane uczucia. 
Aherin nie był nowym nauczycielem, co to to nie, pracował już od kilku lat, rok w rok zbierając coraz to kolejne, rozkochane spojrzenia uczennic, uczniów i części kadry pedagogicznej. Nie zmieniało to faktu, że dla samego Adonisa, szanowny pan Asparsa był całkiem nowym, a dodatkowo absolutnie przypadkowym odkryciem.
Pomyśleć, że wystarczyło, by podwinął rękawy granatowej koszuli, związał włosy w kok i pomógł zawiesić tablicę pani Aigis, wyciągając szczupłą talię i eksponując szerokie, ładne ramiona, by Adonis przez najbliższy tydzień łapał się na krótkich, łapczywych spojrzeniach i mimowolnym oblizywaniu warg.
Adonis dołączył do szerokiego grona fanów i fanek profesora Asparsy i nagle wszystkie podekscytowane szepty, gdy pojawiał się w okolicy, albo zwyczajnie ktoś podsunął go jako temat plotek w pokoju nauczycielskim, zaczęły wyjątkowo mu wadzić. Ba. Najzwyczajniej w świecie go wkurwiać. Chociaż nie miał przecież ku temu żadnych powodów, do fanklubu wpisał się w końcu dość późno, a sam szanowny pan Asparsa nie był mu nikim bliskim, by mógł zastrzegać sobie prawa do obserwowania jego płynnych ruchów, gdy przeciskał się między tłumem nauczycieli, byle dosięgnąć czajnika, z którego kamień wychodził wszelkimi możliwymi dziurami. Szkoła nie miała zamiaru wydawać pieniędzy na wymianę działającego przecież (jako tako, ale jednak) sprzętu, a i nikt z kadry nieszczególnie kwapił się do wyłożenia własnych pieniędzy na nowe dobro wspólne. Tak więc od kilku miesięcy trwała już licealna mini-gra pod tytułem "komu czajnik jebnie w dłoniach". Czołowi faworyci mieli w zwyczaju rotować się średnio co dwa tygodnie, aczkolwiek ostatnimi czasy pierwsze miejsce nieustannie okupował szanowny pan Hopecraft, którego dygocące od nadmiaru kofeiny w organizmie, dłonie, wskazywały wyraźnie na nieuchronne pierdolnięcie pikawy. Pytanie nasuwało się więc jedno - co padnie pierwsze, uwielbiany historyk, czy przeklęty czajnik i z tego oto powodu powstała zupełnie nowa konkurencja, w której, niestety, ale Hopecraft wiódł prym pod względem ilości głosów. Na tyle wyraźny, by dyrekcja wyznaczyła grupę, która będzie odpowiedzialna za przygotowanie gazetki szkolnej, gdy do placówki oświatowej dotrze tragiczna wiadomość i klepsydra. Adonisa na szczęście wątpliwa ta przyjemność ominęła szerokim łukiem, skazując na cierpienia biednych językowców, to jest panią Zabini i świeżo upieczonego Montegioniego [który właściwie przyjechał tu tylko na praktyki, ale każdy wiedział, że nie ma szans wyrwać się ze szponów placówki, zatrzaskując się w roli pedagoga na kolejne ponad dwadzieścia lat. Do momentu, kiedy kolejne zmiany w ustawach oświatowych nie doprowadzą do zwolnienia go, albo sam nie dokona żywota, mając dość zdebilniałych uczniów, którzy nie potrafili odróżnić podmiotu od orzeczenia]. 
I tak się oto powoli żyło na tych włościach, rok w rok powtarzając to samo. Nykvist te nudne, ciągnące się dni, lubił urozmaicać sobie, całkiem niespodziewanymi spojrzeniami w bok, za każdym razem, gdy uczeń pytał go, czy skoro mamy na głowie cebulki, to czy włosy to szczypiorek, jakby przynajmniej odgrywał główną rolę w szkolnej wersji Biura. Innymi razy paradował po korytarzach z pchełkami, wyobrażając sobie, że jest właśnie w centrum teledysku, a jeszcze kiedy indziej, latał od drzwi do drzwi z mokrą szmatą, acetonem i rozdwojonymi od zrywania naklejek, paznokciami. Nie był tu z własnej woli, Egberts wzięła i jego, Coeha i kilku uczniów pod pachę, pod pretekstem kierunkowej wspólnoty i tłumacząc się, że reszta chemików już dawno podjęła się próby walczenia z fizyczną zarazą. 
— Chciałem iść na okienku do BurgerQueen. — Dezy już nawet nie jęczał, a po prostu skomlał ze łzami w oczach, trąc paznokciem u kciuka o resztki kleju, które mimo walk, nie chciały zejść z szerokiej ramy okiennej. — Mają dzisiaj przecenę na halloumi pocketa.
— Nie możesz iść po pracy?
— Jesteśmy umówieni z Kai na terapię dla par. Nie ufam tym wszystkim coachom, ale strasznie się uparła i jeśli ma to nam jakkolwiek pomóc, to chyba wolę spróbować, niż po prostu stać z założonymi rękami…
— Oh. Przykro mi?
— Po prostu czasami czuję się, jakby jedyne, co nas łączyło, to seks i ja tak nie potrafię, a jej się to podoba i… i… — Dezydery ścisnął między palcami mostek swojego nosa, co Adonis wykorzystał, by prędko się oddalić i wyjątkowo dokładnie zająć się sporym plakatem wiszącym na drzwiach sali dwieście trzynaście, starając się ignorować ciche pociągnięcia nosem i postękiwania pedagoga. Cisza trwająca na korytarzu jedynie je potęgowała, a okrutna akustyka wymuszała ogłuszające wręcz echo. 
Brystol zszedł bez problemu, równie prędko został zwinięty w rulon i ustawiony za koszem na śmieci i była to chyba ostatnia łatwa i przyjemna czynność tego popołudnia, bo jak nie zdrapywanie kleju z palców, to wlepa, która niekoniecznie chciała się odkleić, albo zaskoczone westchnięcie gdzieś z głębi korytarza i nagły, przeszywający ból nosa.
Adonisem zakołowało, zatoczył się w szerokich, potykających się krokach do tyłu, pozwalając, by lepka dłoń powędrowała do jego warg, na których poczuł ciepłą, trochę bardziej gęstą od wody, ciecz. Zatrzymał się dopiero, gdy trafił plecami na przeciwną ścianę wąskiego korytarza, prawie tracąc równowagę, gdy długie nogi natrafiły na niską ławeczkę. Mimo tego że jasność jeszcze nie wystąpiła mu przed oczami, ani porządnie nie zahuczało mu w uszach, z trudnością był w stanie określić, co się właściwie wydarzyło i dlaczego nagle stał podparty ciężkim ramieniem i dlaczego cudze, wrażliwe palce z wyczuciem starały się odchylić jego głowę do tyłu. 
— Słyszy pan? — Bezczelnie wyrwano go z letargu. Bezczelnie zwrócono go na ziemię, gdzie bolała go twarz i gdzie ledwo trzymał się na nogach, a oczy błądziły mu po suficie.
— Co? — jęknął, prostując głowę, bo chciał zobaczyć, bo był całkowicie skonfundowany obecną sytuacją, gdzie nie widział nic, oprócz jasnego sufitu. Kozia bródka. Oczy w ciemnej oprawie zganiły go samym swoim wyrazem, by na nowo odchylił łeb, ku uciesze miękkich dłoni, które asekurowały jego głowę.
— Niech pan usiądzie. Powoli.
Powoli sprowadzono go do parteru, klapnął dupskiem na niewygodnej, skrzypiącej ławce i jęknął, gdy kolejny spazm bólu przeciął okolice jego policzków. 
— Co się stało? — spytał i zapominając całkowicie o całym, bożym świecie i własnym usytuowaniu, ponownie opuścił głowę i spojrzał na malujące się przed nim sylwetki. Coś skapnęło na jego dłonie, coś szkarłatnego, co dostrzegł tylko granicą spojrzenia, bo zbyt skupiony był na pięknie zmartwionych twarzy i zmarszczonych czołach. Topaz jej oka malował się najwspanialszą z emocji, wygięte aktorsko brwi z należytym dramatyzmem zaznaczały powagę sytuacji, a dłonie karciły i błądziły i wycierały subtelnie chusteczką jego twarz i drżące ręce. A on stał jak kat i krzywił się, grymasił i odgarniał własne włosy za ucho, gdy nachylał się nad jego ciałem. 
— Padł pan ofiarą otwieranych na oścież drzwi, a pan Asparsa chyba wtłoczył w ten gest cały swój angaż, jak sądzę po wynikach. 
— Proszę wybaczyć, uniosłem się odrobinę. Zresztą — tu znowu odchylono jego głowę do tyłu, a on zamarł, czując dla odmiany męskie palce na własnej szyi i skroni — czemu stał pan tak blisko drzwi.
— Zaprzężono mnie do tej absurdalnej wojny o świętej pamięci Słodovską. — Tu pan Asparsa się zaśmiał i pokręcił głową, Apolonia zaś jedynie prychnęła pod nosem, dalej starając się doprowadzić Nykvistowe dłonie do porządku. A on drżał, drżał, gdy chłodne, drobne ręce, z taką pieczołowitością się nim opiekowały i gdy błądziły po szorstkiej skórze i zaciskał szczękę i uspokajał oddech. 
I och, coś drgnęło między jego udami, rozchyliło je mocniej, rozlokowało się wygodnie i och, jak gęsto przed oczami i w płucach mu się zrobiło gdy zobaczył przed sobą aherinowy tors, ciasno opięty materiałem koszuli i jak bardzo rozedrgany oddech wypuścił nosem, gdy zorientował się, jak blisko w tamtej chwili się go znajdował. Szanowny pan Asparsa natomiast zdawał się całkiem nieporuszony kwestią tej nagłej intymności, zamiast tego zajął się skrupulatnie twarzą poszkodowanego, zamykając policzki we własnych palcach i unieruchamiając jego głowę, gdy wrócił do przyciskania kantu chusteczki do zakrwawionych wąsów, warg i brody. Gdyby był śmielszy i może, gdyby okazja była nieco inna, odważyłby się, by ciekawskie ręce wspięły się po męskich udach, zatańczyły na ciele, wystukały tylko sobie znany rytm, ten z rodzaju leniwych i kuszących. Adonis się nie odzywał. Już nawet nie oddychał, jedynie patrzył na twarz Asparsy, a Asparsa patrzył na niego i uśmiechał się dziko, jakby niezwykłą radość przynosił mu stan, do jakiego doprowadził bogu ducha winnego Nykvista. 
— A więc wierzy pan, że pani Słodovska była chemikiem? — spytał, z pewną przekornością w głosie, przechylając subtelnie głowę. — Sprawia mi pan tym wielką przykrość. — Z trudnością przełknął gulę powietrza. 
— Wierzę, że nie ma to znaczenia, zważając na jej osiągnięcia w obu dziedzinach. — Jego brew drgnęła, subtelnie wyskoczyła ku górze w chwili roztargnienia. 
— A jednak skutecznie sabotuje pan jedną ze stron. Czyli ma pan do niej pewne zastrzeżenia.
— Czysty przypadek. Swego rodzaju koalicja kierunkowa. Nic osobistego. 
— Zrozumiałe. A pani, pani Apolonio? Co pani uważa na ten temat?
— Muszę pana rozczarować, panie Aherinie, ale wyjątkowo nie mam zdania na ten temat. Aczkolwiek przyznać muszę, że zdecydowanie częściej słyszę, jakoby była w rzeczywistości chemikiem. — Asparsa syknął cicho, kręcąc głową, jakby całkiem rozczarowany tym konfliktem, wszystko to, podczas gdy jego dłonie zwinnie skręcały papier w rulonik, który później wcisnął do adonisowego nosa. 
Byle po tym wszystkim nie był bardziej krzywy niż do tej pory. 
— Prz-przepraszam! — Przerwano im nagle, niespodziewanie. Krzyk Coeha dobiegł spłoszony, gdzieś z boku. — Ja, ja pójdę po pana Raviego!
Trójka jedynie pokiwała głową. Każde kolejne bardziej zmęczone od poprzedniego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz