sobota, 9 kwietnia 2022

Od Tadeusza cd. Balthazara

𝔗
Demony. Długowieczne, zazwyczaj lekko nadęte, pyszne i zbyt pewne siebie, co jest całkowicie zrozumiałe, mając na uwadze ich siłę, ich moc i władanie, które, czy to za pomocą przypadku, zrzędzenia losu, a może siły wyższej, podarowano im nie wiadomo jak i nie wiadomo przez kogo – władanie to jednak nabyły, wystarczało więc, by wzbudzać trwogę w organizmach całkowicie zwykłych, które nie posiadały ni grama broni przeciwko tak potężnym stworzeniom. Zaklęte lampy? Wiele demonów prędko sobie z nimi radziło i nawet dżinny miały na nie swoje sposoby – głupich ludzi, którzy lubili przeglądać się w wypucowanej własną dłonią, ale już nieswojej własności. Cyrografy mające podporządkować demona własnej woli? Godne pogardy, bo zaproszenie demona do zabawy w jego własną grę zawsze, ale to zawsze kończyć się miało tragedią. Z demonami należało postępować więc niezwykle ostrożnie, ale nie tak, by to zauważyły. Przede wszystkim wypadało być grzecznym, sympatycznym, pełnym podziwu, tak, by demoniczne ego lekko połechtać.
Czarodziej miał problem ze wszystkimi z trzech wymienionych powyżej cech.
Tadeusz uśmiechnął się półgębkiem, orientując się, że nie wszystkie były tak bardzo potężne, a te pomniejsze, te godne pogardy, ewentualnie współczucia, że to właśnie im przypadła tak niska rola w całym łańcuchu pokarmowych, dało się w końcu zamknąć w szklanym słoiku po, na przykład, konfiturze wiśniowej, gdzie na jego ściance pozostawały jeszcze resztki wydrylowanych owoców. Przez głowę przebiegła smutna myśl, tęsknota za tym jednym, którego trzymał w kuchni na parapecie, za czasów swoich studenckich wybryków.
Nie sposób jednak było zaprzeczyć, że w tym przypadku siedział przed nim demon potężny. Z wyglądu, jak i w swej mocy oraz przebiegłości, inteligencji, która pozwalała mu na gierki drobne, przy herbacie i na wygodnych fotelach, jak i gry poważniejsze, gdzie szło o coś więcej. Były rektor uniwersytetu magicznego przełknął ślinę, miał nadzieję, niezbyt głośno i niezbyt zauważalnie.
Żaba jeziorkowa o dosyć obślizgłej cerze przy wielkim koźle z ostro zakończonymi rogami i rozbawionym spojrzeniem wyglądała, lekko ujmując, niezwykle zabawnie. Nie dla Tadeusza oczywiście, dla postronnego obserwatora jednak a i owszem. Migotki poruszyły się asynchronicznie, Tadeusz zmarszczył czoło i jeszcze raz, ciut dokładniej i ciut bezczelniej przyjrzał się Balthazarowi.
No tak. Oczywiście. Jasne jak słońce.
Wymyślili i to nie jedno.
Parsknął cichym śmiechem, pokiwał głową.
— A więc obaj jesteśmy wieloimiennymi — mruknął, przyglądając się przestawionemu przez demona pionowi. — To wystarczający dowód na to, że jesteśmy godni rozmowy ze sobą nawzajem, czyż nie?
Uniósł kubek z parującą herbatą, przyłożył ów do pyszczka. Pochuchał kilka razy ze zniecierpliwieniem, choć prawdopodobnie znał jakieś proste zaklęcie na to, by ciecz do odpowiedniej temperatury ostudzić. Softmantle nie przepadał jednak za zaklęciami prostymi, tanimi sztuczkami. Te tylko marnowały magiczny potencjał; a ten należało zawsze zostawiać na odpowiedni moment, tę jedną chwilę, podczas której magia akurat mogłaby się przydać.
— Powiedzmy, że w związku ze swoim aktualnym fizis udałem się na przymusowy urlop. Na dłuższy czas oczywiście, bo i moja przypadłość należy do grona tych… — zawahał się przez chwilę, sprytnie maskując to jednak łykiem herbaty. Nadal za gorąca. — Długotrwałych. Zresztą, mógłbym powiedzieć o panu to samo, czyż nie, panie Balthazarze? — zauważył, kiwnął ku niemu głową. Denko kubka uderzyło o stolik. — Z całym szacunkiem, nie odbieram panu prawa do czerpania przyjemności z prostych rzeczy, bo karygodna to sprawa i niegodna, że ludzie mają do tego tak częsty nawyk, ale nie na codzień widzi się demona po prostu zasiadającego do szachów. Demony pańskiego pokroju, jak mi się zawsze wydawało, aczkolwiek zostawiam przestrzeń do błędu, nie grają w gry, w których nie ma nic a nic do ugrania, czyż nie?
Tadeusz Idiveus Softmantle drgnął, orientując się, że bardzo możliwe, że w tym konkretnym momencie zagonił się w dosyć niebezpieczną pozycję.

𝔗

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz