sobota, 23 kwietnia 2022

Od Hotaru - 光 (II)

Postanowić to jedno. Wykonać – zupełnie co innego.
Hotaru podążała domowymi korytarzami, a jej drobne stopy przesuwały się bezszelestnie po wypolerowanej, drewnianej podłodze. Dziewczyna niosła w dłoniach nieduży, wiklinowy kosz. W koszu – szmatki, pojedyncza miotełka, pudełko z woskiem pszczelim. Hotaru miała w końcu zabrać się za wypolerowanie stolika w pokoju panienki Akihime, był już na to najwyższy czas. Zajęcie, przy którym nie potrzebowała pomocy – przecież to był żaden problem, żeby usiąść i wetrzeć wosk w drewno. Siedzieć i siedzieć, trzeć i trzeć, aż blat zalśni w słońcu niczym lustro. Zajęcie, które miało zabrać dużo czasu, bo przecież trzeba było dokładnie je wykonać, nie można było zostawić ani fragmentu niedostatecznie wypolerowanego.
A więc zajęcie, które doskonale wyjaśniłoby, dlaczego Hotaru spędziła tyle czasu samotnie w pokoju Akihime.
Dziewczyna skręciła, na korytarzu minęła ją Chie. O dwa lata starsza, nieco niższa, obdarzona ładnym, pogodnym uśmiechem. Pozdrowiła Hotaru, Hotaru prawie potknęła się o własne nogi. Odpowiedziała rozciągnięciem ust i przymrużeniem oczu w jakiejś sztucznej parodii uśmiechu.
Chie wiedziała. Hotaru była przekonana, że wiedziała, czego zamierza dokonać, jakiego świętokradztwa się dopuścić, i myśl ta nie dawała jej spokoju. Wiklinowy koszyk zadrżał.
Hotaru przeszła kolejny kawałek. Na skrzyżowaniu korytarza stały dwie gwardzistki. Tak samo, jak zawsze – patrolowały posiadłość, pilnowały bezpieczeństwa wszystkich domowników. Hotaru ich nie znała, nigdy z nimi nie rozmawiała, pochodziły przecież z wyższej kasty. Mijając uzbrojone kobiety, służąca spuściła pokornie wzrok, przemknęła między nimi, wstrzymując oddech. Serce prawie wyskoczyło jej z piersi. Wiedziały. Na pewno wiedziały. Musiały wiedzieć, przecież ta zbrodnia, której jeszcze nie popełniła, była wypisana na jej twarzy.
Kolejny zakręt. Hotaru przystanęła.
Grupa służących myła właśnie podłogę pod samymi drzwiami pokoju Akihime. One też wiedziały, wystarczyło przecież jedno spojrzenie na Hotaru, by domyślić się całego jej planu. Nie było innej możliwości.
Dziewczyna ruszyła przed siebie, starannie ominęła mokre fragmenty, znów rozciągnęła usta i zmrużyła oczy dla służących, a potem zniknęła w pokoju swojej pani.
W zaciszu dobrze sobie znanych czterech ścian Hotaru wcale nie czuła się pewniej. Malowane na papierowych przesłonach postaci obserwowały ją gniewnymi, podejrzliwymi oczami. Wiemy, co chcesz zrobić. Wszystko wiemy – mówiły te spojrzenia, a służąca zadrżała.
Hotaru podeszła do stolika. Na blacie wciąż stała wykonana jej ręką ikebana. Zaraz obok – pudełko.
Zatańczysz ze mną?
Dziewczyna usiadła, położyła obok siebie koszyk. Splotła dłonie na podołku. I patrzyła.
Spodziewała się, że w każdej chwili do pokoju ktoś może wejść, że ją zobaczy, spyta się, co tu robi. A wtedy Hotaru nie będzie w stanie nic zrobić, nie będzie potrafiła skłamać, gładko powiedzieć, że chciała tylko wypolerować ten nieszczęsny stół. Nie, ona się zatnie, nie wykrztusi słowa, a potem się rozpłacze. Jej łzy nic nie dadzą, do rodziców wróci jako popiół i kości w urnie.
Hotaru sięgnęła do koszyka, wyjęła szmatkę i słoiczek. Odkręciła go z namaszczeniem, nabrałą nieco wosku na szmatkę i zaczęła polerować stół. Łzy bezsilności popłynęły jej po policzkach.


Do następnego podejścia zbierała się dwa dni. Tym razem padło na odkurzanie zwojów – kolejne zajęcie, które wymagało tylko jednej osoby i które zajmowało dużo czasu, więc powinno stanowić dla niej dobrą przykrywkę.
Hotaru usiadła przy szafie, rozrzuciła wokół siebie zwoje, zaczęła wycierać miotełką wąskie półki. Zerknęła na stolik. Pudełko wciąż tam było – Akihime chyba ani razu go nawet nie otworzyła.
Zatańczysz ze mną?
Służąca znieruchomiała, przełożyła miotełkę do drugiej ręki. Przysunęła się do stolika. Odczekała długą chwilę, nasłuchując i nasłuchując. A potem ostrożnie wyciągnęła dłoń, musnęła opuszkami drewnianą pokrywkę.
W ogrodzie ćwierknął ptak.
Hotaru odskoczyła jak oparzona, przycisnęła dłoń do łomoczącego o żebra serca. Zakręciło jej się w głowie, instynktownie oparła dłoń, przygniatając jeden ze zwojów. Nawet nie zwróciła na to uwagi, próbując okiełznać rozbiegane myśli, przegonić czającą się na granicy widzenia ciemność.
Nie da rady. Po prostu nie da rady.


Akihime zażyczyła sobie jej obecności podczas swoich zajęć. Hotaru nie protestowała – jej czas należał do jej pani i mogła ona dysponować nim jak tylko chciała.
Dla odmiany czas Akihime nigdy nie należał do niej samej i nie mogła nim dysponować jak tylko chciała. Teraz sytuacja tylko się pogorszyła – odkąd ojciec przekazał jej swój wachlarz i oficjalnie naznaczył jako przyszłą głowę rodu, Akihime miała tyle zajęć, że powrót do codziennej rutyny wydawał się odpoczynkiem. Nawet, jeśli panienka tyle razy narzekała na to, jak ciężka i nudna jest owa rutyna, jak wiele niepotrzebnych zajęć ma i jak nikt nie daje jej chwili, żeby się chociaż dobrze wyspać.
Pogoda dopisywała, a łagodne, letnie słońce obdarowywało świat swym złotym ciepłem. Ogród zdawał się krainą wyjętą wprost ze świętych zwojów opisujących wieczną radość tych, którzy dostąpili oświecenia. Powietrze drżało ciepłem i charakterystycznym zaśpiewem cykad, miarowe postukiwanie bambusowego sōzu stanowiło jedyne przypomnienie, że czas istniał i upływał.
Pani Shimura siedziała na ozdobnej poduszce, w cieniu rzucanym przez dach altanki. Smukłe, pomarszczone dłonie miała złożone schludnie na podołku, trzymała w nich swój wachlarz. Nienaganne kimono, nienaganna fryzura, nienaganny makijaż. Pani Shimura zawsze była idealna, każdy jej ruch wystudiowany, precyzyjny i dystyngowany. Gdyby nie to zimne, surowe spojrzenie, ona sama pasowałaby idealnie do obrazów ze świętych zwojów, zdawałaby się częścią niebiańskiego szczęścia.
Ale w oczach pani Shimury nie było nawet śladu szczęścia.
Było tam tylko to pełne napięcia i niepokoju spojrzenie, którym mierzyła tańczącą Akihime.
Magiczny wachlarz spoczywał w dłoni dziewczyny, zakreślał w powietrzu łagodne, miękkie łuki. Słońce przeświecało przez płowy papier, żebra składały się i rozkładały wraz z precyzyjny ruchem nadgarstka. Wachlarz furkotał w powietrzu, tańczył i kołysał się, idealnie poddany prowadzącej go dłoni tancerki.
I nic więcej.
Hotaru siedziała na gołej podłodze, w cieniu rzucanym przez dach altanki. Blade, spracowane dłonie miała złożone schludnie na podołku, palce pocierała o siebie nerwowym gestem. Proste kimono, prosta fryzura, o makijażu można było zapomnieć.
Dziewczyna wodziła wzrokiem za wachlarzem, a jej pobladła twarz i zaciśnięte w wąską kreskę usta były jedynym, co zdradzało wnętrze jej serca. Bo serce to właśnie ściskało się boleśnie z każdym poruszeniem wachlarza, z każdym gestem Akihime i każdym jej krokiem. Wachlarz powinien być w jej dłoni. Nie w ręku Akihime. Hotaru niemal czuła, jak magiczny artefakt cierpi, będąc dzierżonym przez niepowołane ręce.
Pani Shimura poprawiła się na poduszce. Zmarszczyła brwi i uderzyła własnym wachlarzem o dłoń. Powietrze rozdarł przykry trzask, Akihime natychmiast się zatrzymała.
— Wystarczy na dzisiaj — powiedziała chłodno nauczycielka i wstała.
— Dopiero zaczęłyśmy!
Starsza kobieta zmierzyła ją lodowatym, karcącym spojrzeniem.
— Podjęłam decyzję.
Akihime mogła być przyszłą głową rodu, mogła stawiać się komu chciała, ale nie mogła stawiać się pani Shimurze. Starsza kobieta uczyła ją od dziecka, Akihime niezliczoną ilość razy dostała od niej po ręku wachlarzem – czasem na tyle mocno, że łzy płynęły jej po policzkach. Upokorzenie zagnieździło się głęboko w duszy i sercu Akihime, czyniąc z natury butną dziewczynę kompletnie bezsilną wobec starszej tancerki. Posłuszeństwo wdrukowane w najgłębszej części umysłu.
Pani Shimura oddaliła się krokiem niespiesznym, obojętnym i cudownie wystudiowanym. Akihime odprowadziła ją wzrokiem, drżąc z gniewu i upokorzenia. Hotaru jeszcze mocniej splotła dłonie, rozdarta między współczuciem dla wachlarza, strachem przed gniewem panienki, a ohydną satysfakcją, że magiczny artefakt nie zamierzał z nią współpracować. Żaden ptak nie ośmielił się odezwać – upiorną ciszę przerywało tylko miarowe postukiwanie bambusowego sōzu. Czas płynął.
— Bezużyteczny. Śmieć. — Wysyczała Akihime, zaciskając dłoń na wachlarzu. Jej blada dłoń wydawała się wręcz sina, gdy twarde żebra wbijały się w delikatne palce.
— Panienko, proszę… — zaprotestowała słabo Hotaru.
Akihime spojrzała na nią oczami płonącymi furią.
— Ty też? — warknęła głucho.
Hotaru nigdy nie protestowała. Akihime mogła jej mówić, co tylko chciała – mogła nazwać ją głupią gąską, albo idiotką – służąca nigdy nie powiedziała słowa sprzeciwu. I teraz nagle się to zmieniło. Teraz, gdy chodziło o ten cholerny wachlarz. Napięcie przygniatało, a potem nagle coś pękło, puściło, coś się rozlało.
— Nie potrzebuję go — powiedziała nagle Akihime, wracając wzrokiem do wachlarza. — To tylko symbol, nic więcej. Nie jest mi potrzebny. Wszystko, czego zawsze chciałam, i tak już mam. I nikt mi tego nie zabierze.
Podniosła wachlarz wyżej, na wysokość wzroku. A potem jej dłoń zaczęła się rozluźniać – palec za palcem, odrywały się od drewna, aż wachlarz spoczął niepewnie, niestabilnie, na otwartej dłoni kobiety.
— Bezużyteczny śmieć — powtórzyła, a wachlarz zsunął się z jej dłoni.
Hotaru zerwała się w okamgnieniu. W jednej chwili siedziała na podłodze, w następnej upadła na klęczki u stóp Akihime. Wachlarz spoczywał na jej wyciągniętych dłoniach. Służąca zastygła, Akihime zamarła, ogród wstrzymał oddech.
To był koniec.


Hotaru syknęła z bólu, gdy jedna ze służących położyła kompres na jej łydce.
— Panienka naprawdę przesadziła — szepnęła cicho druga dziewczyna, poprawiając miękki materiał.
Hotaru nie odezwała się. Leżała na swoim futonie, z ubraniem podwiniętym niemal po same biodra, prezentując światu swoje czerwone, opuchnięte łydki i uda.
— Jutro będzie lepiej. Ważne, żeby opuchlizna zeszła.
Akihime zdarzało się wymierzać Hotaru różne kary, zazwyczaj jednak ograniczała się do trzaśnięcia jej czymś po palcach, może raz rzuciła w nią talerzem i chyba ze dwa razy trzepnęła wachlarzem po głowie. Ale tym razem Hotaru zebrała prawdziwe lanie – bambusowa witka tylko świstała, gdy dziewczyna zaciskała zęby na własnym rękawie, usiłując się nie rozpłakać.
Kolejny kompres wylądował na nodze, Hotaru poruszyła się na posłaniu. Chłód aloesu przynosił ukojenie, ból powoli znikał, a myśli dziewczyny odbiegały coraz dalej od kary, skupiając się na wachlarzu.
Miała go w dłoni. W końcu go dotknęła.
To był moment, ledwie mgnienie oka, nim Akihime porwała wachlarz z powrotem, ale Hotaru to wystarczyło. Pierwszy raz w życiu poczuła dotyk magii, obecność innej świadomości, usłyszała melodię innego serca.
Zatańczysz ze mną?
Znów usłyszała te słowa. I znów powiedziała „tak".
Hotaru mocniej objęła poduszkę, wtuliła twarz w biały materiał poszewki. Łzy popłynęły jej z oczu, gdy kolejny kompres wylądował na skórze. Służąca ze współczuciem pogłaskała jej ciemne włosy, zapewniła o tym, że naprawdę niedługo przejdzie – ból minie, aloes pomoże i wszystko będzie dobrze. Ale Hotaru jej nie słuchała.
Bo łzy, które płynęły jej z oczu, były łzami szczęścia.


Kolejne podejście nastąpiło pięć dni później.
Jej nogi już się wygoiły, skóra była ledwie zaróżowiona w miejscach, gdzie Akihime uderzyła najmocniej. Ale to się nie liczyło – liczyło się tylko to, by dostać się ponownie do wachlarza.
Hotaru podążała korytarzem, jej stopy szurały cicho po drewnianej podłodze. Dziewczyna minęła Chie, spieszącą w inne miejsce, pozdrowiła ją uśmiechem. Tym razem zupełnie zwyczajnym, normalnym, całkiem szczerym. Miała wrażenie, że Chie wie, ale z jakiegoś powodu jej to nie przeszkadzało. W jej sercu nie było już strachu.
Potem minęła gwardzistki. Tak, jak zawsze – spuściła przy nich wzrok, nie chciała patrzeć w oczy. Miała wrażenie, że one też wiedzą, co zamierza zrobić, ale znów – nie przeszkadzało jej to. Była kompletnie obojętna na to, co kobiety mogą jej zrobić.
Pod pokojem nie było służących. Nikt tam nie czekał, podłoga była zmyta. Hotaru mogła bez przeszkód wejść do środka.
Miała niby układać nową ikebanę dla panienki – służąca ułożyła kwiaty na podłodze, ułożyła tam też glinianą miseczkę, kilka kamyków i tę miękką, wilgotną ściereczkę, na której spoczął ostry nożyk. Wszystko wyglądało na przygotowane, dawało jej dobre wytłumaczenie, dlaczego znów samotnie spędza czas w pokoju Akihime.
Hotaru nie zamierzała układać żadnej ikebany, kwiaty były ostatnią rzeczą, która zaprzątała jej głowę. Serce wciąż kołatało się w piersi, niemal zamierało, gdy za drzwiami ozwał się najmniejszy szmer. Ale teraz ten strach nie paraliżował jej kompletnie. W sercu Hotaru było coś silniejszego, niż ten strach – potrzeba wypełnienia obietnicy, którą złożyła wachlarzowi. Teraz, gdy znała już ciepło jego dotyku, potrzeba ta zwyciężała w niej wszystko, co tylko mogło ją powstrzymać. Przełamywała naturalny strach, popychała do rzeczy, które wcześniej były nie do pomyślenia. I co najgorsze – Hotaru nie czuła się już winna, nie miała wyrzutów sumienia.
Kwiaty, rzucone i zapomniane, leżały obok stolika. Hotaru zaś przyklękła przy nim, położyła dłonie na pudełku. Odetchnęła głęboko. Podniosła wieko.
Wachlarz uśmiechnął się do niej z miękkości swego brokatowego łoża. Złote błyski przemknęły wzdłuż żeber, gdy artefakt zbudził się do życia, zamrugał, posłał swoje myśli w stronę Hotaru.
Dziewczyna wyciągnęła do niego dłonie, opuszki przesunęły się po płowym papierze; był taki ciepły, miękki w dotyku, niczym żywa istota. Hotaru przyciągnęła go do piersi, do trzepoczącego się pod żebrami serca. Przytuliła do policzka, jej usta poruszyły się, niemal muskając oddechem papier.
— Teraz zatańczymy.
Podniosła się z klęczek, a wachlarz zapłonął magią. Barwne iskry runęły na tatami, znikąd popłynęła muzyka, którą słyszała tylko Hotaru. Jeden obrót i proste, bure kimono służącej zmieniło się w bogatą szatę, zwykły warkocz stał się szykownym upięciem, wśród ciemnych splotów zalśniło bezcenne kanzashi.
Hotaru nie wybrała żadnego konkretnego tańca.
Znała ich przecież tak wiele — Akihime dbała o to, by jej ulubiona służąca potrafiła zatańczyć każdy taniec, jaki przyszlo jej do głowy. I do tej pory Hotaru sądziła, że na tym polega sztuka – na dokładnym, idealnym odwzorowaniu tego, co przekazała jej Akihime. Ale to przekonanie umarło w jej sercu w dniu, gdy ujrzała taniec poprzedniej głowy rodu Matsudaira. Teraz taniec był czymś więcej, wypływał prosto z duszy – przejrzystej i bezbarwnej, zdolnej oddać każdą formę, wylać każdą emocję, przekazać każdą historię.
W ciszy i samotności pustego pokoju, duch Hotaru przeniósł się do innego świata. Tego, który opisywały święte zwoje – w którym wszystko było możliwe, nie istniał ból ani smutek, a ci, którzy w nim żyli, dostąpili oświecenia. Gdzieś na granicy widzenia zamajaczyła czerń podobnych nocnemu niebu łusek, może między dźwiękami nieistniejącego bębna Hotaru usłyszała głęboki pomruk. Cała jej jaźń zlała się w jedno z myślami i uczuciami wachlarza, na ten jeden krótki moment nie było granicy między dłonią a drewnianymi żebrami.
Hotaru nie wiedziała, ile czasu tak naprawdę to trwało. Realnie – chyba dość krótko. Nikt nie patrzył na nią podejrzliwie, gdy wychodziła z pokoju Akihime, nikt nie zadawał pytań, nie marszczył brwi sądząc, że się obijała. Ale dla niej to były długie godziny spędzone w innym świecie, wśród magii i piękna tańca. Zniknęło gdzieś to poczucie, że cokolwiek robiła, było świętokradztwem, zaś jej dłonie nie były godne, by dotknąć niebiańskiego wachlarza. Po tych uczuciach nie został już nawet ślad – wszystkie spłonęły ze szczętem, gdy tylko dotknęła jej magia artefaktu. Jeśli to, co robiła było złe, to dlaczego czuła się tak szczęśliwa? Dlaczego od razu nie spadła na nią boska kara, dlaczego wachlarz jej nie odrzucił? Wręcz przeciwnie – to ją wołał i to z nią chciał tańczyć. Jego magia nie obudziła się dla Akihime, tylko dla Hotaru.


Napięcie zniknęło z postawy Hotaru. Jej krok stał się pewniejszy, a gdy podnosiła wzrok, nie było w nim lęku. Słowa panienki, często przykre i raniące, nie sięgały już serca. Spływały po Hotaru niczym delikatne, jesienne liście, którymi wiatr ciska w swej bezrozumnej furii. Wypowiedzi Hotaru były równie wyważone i ostrożne, jak zawsze, ale tym razem między zdaniami nie krył się zwyczajowy strach i niepewność.
Akihime znów próbowała tańczyć z wachlarzem, lecz jego magia pozostała dla niej zamknięta, artefakt ani razu nie obdarzył jej swą mocą. Pani Shimura przestała przychodzić na lekcje Akihime mówiąc, że to sprawa między dziewczyną a wachlarzem, i że ona nie potrafi w tym pomóc. Nauczyła Akihime wszystkiego, co potrafiła, reszta zaś była w rękach przyszłej głowy rodu. Akihime zaś mówiła, że poradzi sobie bez magicznej mocy wachlarza, jednak przychodziła do altanki, tańczyła i tańczyła, a gdy opadła z sił, jej wzrok ciskał gromy, zaś raniące słowa rozlewały się niczym parzący kwas.
Hotaru patrzyła na to z bezsilnością. Po tej satysfakcji, którą początkowo czuła, nie pozostał nawet ślad – magia wachlarza zdawała się wymywać z jej serca wszelkie złe i niestosowne emocje. Teraz było tam tylko współczucie. Służąca zgadzała się w duchu z panią Shimurą; Akihime musiała sama rozwiązać swój problem z wachlarzem, zmienić swe podejście. Oczywiście, że panienka postępowała w jedyny znany sobie sposób: próbowała nagiąć do swej woli to, co nie chciało jej się od razu poddać. Jednak to nie tędy prowadziła właściwa droga. Hotaru o tym wiedziała. Ale gdyby powiedziała o tym Akihime, czy ta by jej posłuchała?


Hotaru skupiała się na tym, jak znaleźć sobie jakieś samotne zajęcie w pokoju panienki. Jej przebywanie w nim stało się naturalne i zwyczajne, nikomu nie przyszło do głowy kwestionować jej postępowania, większość służących tylko jej współczuła, że Akihime znów nawymyślała dla niej nużących zadań. Hotaru zaś znosiła te wymyślone zadania z pokorą i spokojem, nie narzekała ani słowem. Starała się ukryć uśmiech, który wykwitał na jej twarzy za każdym razem, gdy zamykała się w czterech ścianach i chwytała w dłonie wachlarz.
Tylko ta jedna rzecz zajmowała myśli dziewczyny, nieświadomej tego, jak zmieniała się atmosfera w domu. Bo cóż mogła wiedzieć prosta służąca o tym, co działo się wśród szlachty i jak te drobne zmiany politycznych wpływów rzutowały na przyszłość całego rodu. Bo choć wachlarz został oficjalnie przekazany, zaś imię Akihime zostało wpisane na honorowym miejscu do rodowej księgi, nie tylko pani Shimura zauważyła, że pomiędzy Akihime i wachlarzem brakuje jakiejś głębszej więzi. I o ile starsza tancerka była skłonna czekać cierpliwie na to, aż przyszła głowa rodu dojrzeje i znajdzie w sobie to coś, czego potrzebował wachlarz, o tyle inni nie byli tak wyrozumiali.
Pozycja rodu Matsudaira, pozornie wieczna, niezmienna i stabilna, chwiała się w posadach. Niczym olbrzymi okręt, niezauważalnie nabierała wody, zaś Hotaru, cudownie nieświadoma zagrożenia, wciąż sumiennie ścierała pokład.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz