poniedziałek, 18 kwietnia 2022

Od Jamesa, CD. Apolonii

Tw: Samookaleczanie. Epizody maniakalne.

Ostatni list przyszedł z wystarczająco długim opóźnieniem, że nie zdecydował się nawet odpisać. Cierpliwie czekał, pokrzepiony polepszającą się pogodą, pierwszymi zalążkami kwiatów, które stopniowo wyrastały na gildyjskim dziedzińcu i dał się nawet pochłonąć przyjemnemu wirowi pracy. Pani Kukume okazała się znać już w sposób wystarczająco podstawy pisania i czytania, żeby bez większych przeszkód pomagać mu w dodatkowych sprawunkach. Znacznie ułatwiło to ich współpracę w oparciu o naukę pani Marty i Billy`ego. James teoretycznie był profesorem, w praktyce do tej pory uczył przede wszystkim studentów i z rzadka udzielał korepetycji, nawet jego własne dzieci raczej nie potrzebowały od niego pomocy. Zwykle miał do czynienia z umysłami już przygotowanymi na szerzej pojętą wiedzę niż czytelna kaligrafia, ale nowe doświadczenie przyjął z pokorą i uśmiechem.
Tym bardziej, że obu jego uczniom zależało, chociaż w nieco inny sposób. 
Zadrżał, spoglądając na dzielnie wypełniającą zapiski panią Martę. Za każdym razem, gdy pojawiała się w jego polu widzenia, wspominał ich niedoszłą rozmowę przy wspólnej przepierce ubrań, odnośnie Jamesa wychodzącego spiesznie z czyjejś sypialni z rumieńcami na twarzy. Zdecydowanie była to konwersacja, której nie chciał powtarzać, a dobre samopoczucie kobiety i jej szelmowski uśmiech wyraźnie wskazywał, że tylko czaiła się na okazję, żeby znowu złapać go za słabe serce.
Nigdy więcej.  
Tym razem pani Kukume została wysłana do wypełnienia jakichś obowiązków jako gildyjski posłaniec, więc samodzielnie pilnował nauki alfabetu, który dzielnie ćwiczyła kobieta. 
No i był jeszcze Billy. Nieco mniej zainteresowany pisaniem liter. James nie bardzo wiedział, co może zrobić z chłopcem, którego problemy leżały ewidentnie poza sferą możliwą do wybadania przez normalną jednostkę. Potrzebował specjalisty i to najlepiej takiego, który radził sobie z dziećmi. Bądź co bądź, Hopecraft zauważał coraz częściej, że w jednych momentach chłopiec bywa szczególnie infantylny, żeby w innych się zapatrzeć i udawać dorosłego. Każdy przeskok między jedną a drugą stroną monety czynił go marudnym. Kąśliwym. Miejscami nawet autogresywny, gdy miewał szczególnie mocne ataki, w czasie których James albo Cala musieli go przytrzymywać blisko siebie, rozciągając jego ręce na boki. Drapał siebie do krwi, skubał i podważał paznokcie, rwał włosy z głowy, uderzał ciałem o meble, celowo, wielokrotnie. A gdy taki epizod mijał, niezależnie, czy był on oparty na bólu, czy na nerwowości, czy na opryskliwości, Billy za każdym razem rozłamywał się na milion kawałków i kolejne godziny spędzał na płakaniu, aż męczył się na tyle, żeby zapaść w zbyt długi, niespokojny sen. Nieraz nawet następnego dnia nie byli w stanie go dobudzić. 
A specjalistów do takich problemów w gildii niestety brakowało. Zresztą, w Nalaesi też brakowało, bo nawet szerokie kontakty Jamesa spotykały się raczej z lichą empatią. 
Mówiąc o chłopcu…
— Gdzie zniknął Bil… — zaczął formułować swoje pytanie w stronę pani Marty, która podniosła głowę, rozglądając się na boki. Zanim zdążyła otworzyć usta, James poczuł pociągnięcie rękawa swojej koszuli.
Odwrócił głowę na bok, przyglądając się stojącego obok chłopcu. Wiedział, że znowu zniknął, pojawił się gdzieś indziej i wrócił. Ostatnio robił to coraz częściej, jakby sprawdzając czy na pewno może z powrotem się znaleźć czy to przy Jamesie, czy to przy Cali i chodził za nimi jak kaczątko za matką.
Mężczyzna ostrożnie podniósł rękę i powolnym ruchem potargał włosy dziecka. 
— Znudziłeś się pisaniem? — spytał łagodnie, łapiąc go później za rękę i odciągając od koszuli. Nie puścił jednak, doskonale wiedząc, że socjalizowanie dobrego kontaktu fizycznego z Billy`m, może wyjść mu tylko na dobre. No i niezbyt dobrze wiedział, czy chłopiec zniósłby w ogóle, nawet najłagodniejsze, odtrącenie.
— Wracają — odpowiedział niemrawo, wpatrzony w jakiś punkt na ścianie.
James naprawdę chciałby wiedzieć, co jest w nim tak interesując…
— Wracają? — dopytał, unosząc jedną brew ku górze.
Chłopiec skinął głową i puścił jego rękę, spoglądając kątem oka na zostawiony przez niego wcześniej stos papierów i kolorowych kredek. Dosyć szybko uciekł wzrokiem, jakby nie chcąc się przyznać.
— Wrócili — wyszeptał i miał już chyba znowu zniknąć, ale mężczyzna chwycił go za rękę ponownie i zaprowadził do stolika.
— Skoro dopiero wrócili, to mogą jeszcze chwilę poczekać — mruknął, ale skinął głową na panią Martę, która dygnęła dziarsko, zabrała ze sobą materiały i poleciała na spotkanie gildyjczykom. 
James został z chłopcem. Trzeba w końcu ponosić odpowiedzialność za to, co się oswaja, a nie wątpił, że każdy z wracających z wyprawy gildyjczyków ma kogoś bardziej bliskiego niż sam Hopecraft, żeby ich należycie ponownie w gildii powitać. Ewentualnie, gdyby do porządnego powitania nie doszło, po prostu zmyłby głowę panu Asparsie za ponowne męczenie serca Poli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz