✧
To był dobry dzień. Wiosna w końcu zawitała na horyzoncie, temperatura rosła –
nie mroziło już uszu, chłód nie łapał za poliki, nie szczypał w nos. Mokra
ziemia, która kilka dni temu wchłonęła w siebie całą wilgoć grubej warstwy
śniegu, teraz miękko uginała się pod podeszwami butów, chlupała, wszem i wobec
oświadczając, że jest gotowa na wydanie z siebie świeżej trawy, bujnej,
zielonej roślinności.
To był dobry dzień, a Echo miał nadzieję, że nic i nikt go nie zepsuje.
— Podnieś trochę wyżej łokieć — czyjeś, choć łucznik doskonale już wiedział
czyje, słowa uderzyły w ucho. Może to forma, w której je wypowiedziano.
Charakterystyczny komentarz dla niego, który najczęściej padał z
jego ust, a teraz w tych cudzych, należących do pewnej rudowłosej elfki
nie był raczej pomocą, a piskliwą kpiną mającą tylko go jedynie zirytować. Nie
chciała pomóc, zresztą, łokieć znajdował się na jak najbardziej poprawnej
pozycji.
To nie był już tak dobry dzień i nawet doskonale lecąca strzała, która wbiła
się właśnie w sam środek tarczy, czy nawet to słońce, które padało pod
idealnym kątem i nie oślepiało nie mogły go uratować. Echo westchnął,
prychnął, burknął.
— Ciebie również miło widzieć, Fiona — syknął, ale syk był z kategorii tych
przekornych i rozbrykanych, a nie wrednych, nie chłodnych. Wziął się za
nakładanie drugiej strzały na cięciwę.
Elfka uśmiechnęła się szeroko, wskoczyła zwinnie na płot.
— Przyszłam pooglądać.
— Myślałem, że akurat w moim przypadku to będzie podziwianie. — Podniósł łuk,
majdan zaśpiewał pod opuszkami znaną tylko Echu pieśń. Drewno gotowało się pod
palcami, chciało tu i teraz, domagało się, pragnęło więcej. — Oglądanie to
drobne niedomówienie z twojej strony, nie sądzisz?
Świsnęło w powietrzu. Kolejna strzała kołysała się właśnie w tarczy,
uspokajając się po krótkim, ale jakże intensywnym locie. Echo uśmiechnął się
szerzej.
— Nie sądzę. — Elfka przerzuciła nogę przez nogę, rzuciła i rudym włosem w
powietrzu, zadzierając swój nosek ku błękitnemu niebu i kilku obłokom, które
dosyć leniwie, niespiesznie po nim sunęły, bo i niby gdzie miałyby się
spieszyć. Przecież nikt ich nie poganiał, nie wyganiał z nieboskłonu, tak jak
i nie można było wygonić siedzącej na płocie, prężącej się we własnej
wspaniałości elfki.
Echo w odpowiedzi tylko parsknął śmiechem, pokręcił głową. Odłożył swój łuk do
łubii, po czym wziął się za podciąganie rękawów lekko poprzecieranej koszuli.
Robiło się w końcu coraz cieplej.
— Nie poobcierasz sobie rączek, kochany?
Łucznik prychnął.
— Nie odpadnie ci język, jak będziesz tyle pieprzyć, kochana? — odszczeknął
bardzo, ale to bardzo niemiło, a jednak w hebanie oka prześlizgnęła się
figlarna poświata. Tym razem prychnięcie wydostało się z ust Fiony.
— Jesteś strasznie niemiły.
— Dziękuję i ze wzajemnością. — Echo ponownie chwycił za łuk, drewno ucieszyło
się z powrotu do rąk swego właściciela. — Planujesz siedzieć tu tak cały dzień?
— Czemu nie? Trzeba łapać słońce, póki jest. Planujesz strzelać tu tak sam cały dzień?
— Czemu nie? — Trzecia strzała wbiła się w tarczę. — A co, planujesz dołączyć?
Fiona w teatralnym oburzeniu rzuciła swym rudym włosem, wygięła się na płocie, jak gdyby słowa Echa uraziły ją niezwykle, trafiając w jakiś czuły, bolesny punkt.
— Do ciebie? Nigdy!
To nadal był dobry dzień.
✧
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz