sobota, 2 kwietnia 2022

Od Jamesa, CD. Nikolaia

James trochę przestawał czuć się przekonany do pomysłu wspólnego wychowywania kociąt. Z jednej strony miał już kilka swoich ludzkich dzieci, które wyrosły w jego mniemaniu na całkiem porządnych obywatelu, ale z drugiej przez większość ich młodzieńczego życia zajmowała się nimi jego żona. Nawet po jej śmierci, gdy jego najmłodszy syn miał ledwie roczek, James bez skrupułów oddał go chętnie w ręce mamek, nianiek i guwernantek, raczej stojąc z boku. Zbytnio bał się, że sknoci coś po drodze, a miał do tego niejednokrotną sposobność.
— Spokojnie. — Odetchnął z ulgą, bo wyglądało na to, że jego towarzysz przynajmniej wie, co teraz powinni zrobić. — Poradzimy sobie. To nie może być takie trudne. Co jedzą koty, co? Wszystko. Ale małe koty, to w sumie niekoniecznie. Przecież mały człowiek nie je tego samego, co dorosły człowiek. Co je mały człowiek? Mleko. Matki, oczywiście. Czy koty też jedzą mleko matki? Jak długo? Nie są już za duże? Oh, Erishio, to rzeczywiście trudniejsze, niż się wydawało. — Kiwnął głową na zgodę i przeszukał swoją pamięć w ramach złapania się jakiejkolwiek deski ratunku.
— Wydają się mieć kilka tygodni, ale ja się tam na kotach zbytnio nie znam, jestem dużo bardziej psowaty. — Skrzywił się ze zrozumieniem. — Przeszło mi na myśl, żeby przejść się do Marty, bo ona raczej zna się na wszystkich zwierzętach gospodarskich, a koty się do takich zaliczają, nie? Ale jak nie można nikomu więcej powiedzieć, to zbytnio nie wiem, co mamy robić. — W umyśle Jamesa zwierzątka mogły funkcjonować na wsi wyłącznie jako coś, przed czym postawiono zadanie. Koty powinny łapać myszy, psy strzec podwórka, konie ciągły powóz, byki i woły pługi, krowy dawały mleko, owce futro. Wszystko powinno mieć konkretną robotę, a wizja zwierząt dla samego trzymania zwierząt była mu zupełnie obca.
— Jedna będzie nazywać się Lucia — zadecydował, głaszcząc piękne, aczkolwiek skołtunione, mokre, poszarzałe futerko, które miejscami brzydził nadmiar błota. I prawdopodobnie też pchły, ale nad tym już historyk nie bardzo chciał się zastanawiać. Czuł się już przez kocięta całkowicie urobiony, owinięty wokół najmniejszego pazurka, a jeszcze na dobre nie zaczął w ogóle im ojcować.
Pocieszył go wyłącznie fakt, że sam Nikolai podobnie zdawał się być zafascynowany mruczącymi potworkami, biorącymi dwóch, starych chłopów na ładne oczka i miękkie futerko.
— Cudowne są, prawda? — dopytał dla pewności, że nie tylko on poległ pod ich niemożliwym do określenia urokiem. — Jakiś barbarzyńca wrzucił je do worka, zawiązał i chyba próbował utopić, ale nurt musiał znieść worek w pobliskie kamienie od bocznej strony strumienia. Wszystkie wydają się całe na pierwszy rzut oka, tylko przemoczone i rozeźlone od chłodu. Dzięki bogu, że mogły już chodzić, to się wyczołgały z tej strony worka, którą zalała prawie całkowicie woda. — Nawet nie próbował ukrywać w swoim głosie oburzenia dla takiego traktowania zwierząt. Bądź co bądź, człowiek powinien brać odpowiedzialność za to, co powił, a w dodatku taka okropna śmierć? Jak znajdzie winowajcę, to samodzielnie da mu do wiwatu, co myśli na ten temat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz