sobota, 9 kwietnia 2022

Od Jamesa, CD. Kukume

Czasem los działa ludziom na przekór, mężczyzna zdawał sobie z tego sprawę. Szukał w końcu wiatru w polu, igły w stogu siana, rozwiązania źle rozpisanego równania równowagi cząstki magii kombinowanej. Wszystkie te rzeczy były poza jego zasięgiem, gdy wpatrywał się ze szczerością w Kukume, jednak nie śmiał w swoim spojrzeniu zostawić nawet grama oczekiwania. Wiedział, że na to nie zasłużył. W końcu nawet teraz nie oferował kobiecie pełnej gamy swoich informacji, a w zamian miał bądź nie otrzymać tę rzecz, która mogła uratować więcej niż tylko jego. Stawiał na szali życie swojego dziecka i nie potrafił nawet odwdzięczyć się czymś więcej niż marudnymi półsłówkami, przeczekanymi pytaniami, zafałszowanymi odpowiedziami.
— Przykro mi. Nie wiem, gdzie obecnie znajduje się moje plemię — uśmiechnął się skruszale w odpowiedzi — ale jeśli będę w stanie jakoś pomóc, dam panu znać.
Rozczarowanie zabolało w ten brzydki, agresywny sposób, atakując znienacka niby dzikie zwierzę, ale takie, którego od dłuższego czasu wypatrywałeś. Niewiele to zmieniło w kontekście udzielonej odpowiedzi, ale James postarał się, żeby jego postawa aż tak nie uległa zmianie. Pożegnał się więc grzecznie, przeprosił kilkukrotnie za naruszenie spokoju biednej kobiety i wrócił nawet nie do swojego gabinetu, a od razu do swojej sypialni. Może zatrzasnął przy tym drzwi nieco za mocno, uderzył się stopą w podnóżek komody i rozlał atrament przypadkiem atrament, przechodząc obok biurka.
Przecież obiecał sobie, że nie będzie wiele oczekiwał. Tym bardziej, że ostatnio udało mu się znaleźć kilka śladów, nadal miał pojechać do rodzinnej posiadłości pana Williama i spotkać się z jego dawną znajomą, kilka książek, które wskazywały na podobne przypadki, może nawet kilku doktorów, którzy liczył, że będą łaskaw odpowiedzieć na jego listy
Chyba po prostu nigdy wcześniej tak klarownie do niego nie dotarło, że jego syn stopniowo umierał.
— Jakiś ty jednak głupi jesteś — mruknął markotnie, zerkając ulotnie w postawione nad komodą lustro.
A potem wstał i zabrał się do pracy, bo narzekać przecież każdy potrafi.
Był w trakcie pisania siódmego z serii listów, gdy rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Podszedł do nich ociężale i otworzył je z niepotrzebną werwą.
Nie spodziewał się za nimi Kukume.
— Nie zjadł pan pączka. — Uśmiechnął się do niej ciepło, zapraszając do środka. — Więc niech to będzie rewanż za wcześniejszą odprawę. — Nie poganiał kobiety, bo wiedział, że przyjście tutaj wiele od niej wymagało. Nie miał złudzeń, zaangażowanie się w jego sprawę wymagało naprawdę sporo od osoby, która niekoniecznie może miała możliwość udzielenia mu tego wsparcia.
Wskazał kobiecie na fotel, sam rozsiadł się na krześle od strony biurka.
— Wcześniej wyrażał pan chęć kontaktu z osobą z mojego plemienia. Z możliwością, że to pan zjawi się na miejsc. Myślę, że pewien miły starszy pan mógłby chętnie porozmawiać na temat tej... sprawy.
Zamrugał. Raz i drugi.
A później wziął głęboki oddech.
— Pani Kukume, jestem niezmiernie wdzięczny za tę szansę — powiedział głośno, pewnie i wbił wzrok w stojącą za kobietą szafę. — I w związku z tym, muszę być wobec pani permanentnie szczery, bo czuję, że mocno nadużywam w ten sposób pani dobroci i zaufani — kontynuował po chwili, przenosząc wzrok na oczy kobiety.
Były jasne, bystre i zdrowo myślące. Lubił takie, które niezamglone mgiełką niezrozumienia czy braku skupienia mogły podążać za ciągiem jego nieociosanych myśli, które nie zawsze wiedział jak poprawnie formułować.
— Mam czworo dzieci, pani Kukume i żadne z nich nie odziedziczyło po rodzicach skłonności do magii. Moja świętej pamięci żona zmarła przed kilkoma laty, niedługo po połogu mojego najmłodszego syna. — Potrzebował urwać na moment, zaczerpnąć nieco więcej powietrza, gdy zegar w pomieszczeniu rytmicznie wybijał upływający czas. Wsłuchiwanie się w jego wskazanie ułatwiło Jamesowi skupienie się na tyle, że wyrwał się z cięższych, starszych wspomnień.
— Omen, proszę naprawdę nie zwracać uwagi na imię, moja żona zdecydowanie w kwestii imion nie przejawiała żadnego gustu, z żalem muszę przyznać, nie wykazywał początkowo żadnych wskazówek, które mogłyby sugerować, że jest magiem.
Sprawdzali, badali, upewniali się. James miał w tym niewielki udział, ale Oblivian sporządziła każdemu potomkowi odpowiednie metryczki, trzy diagnozy postawione przez niezależnych lekarzy i oprawione w komentarze zestawy notatek na przyszłość, jakby się przydały.
— Przed dwoma laty Omen zaczął wykazywać pewne ogniska chorobowe. Przyczyna jest nieznana dotychczas, jednak najbardziej zaufany mi lekarz twierdzi, że odziedziczona po matce magia mogła być zanieczyszczona chorobą, która ją wykończyła.
W większości magia miała naprawdę niesamowity wpływ na ludzi. Choćby sam James mimo upływu lat nie został zjedzony zębem czasu, wciąż wyglądając na swoje dwadzieścia kilka lat. Pan Asparsa również zdawał się być zdecydowanie młodszym osobnikiem względem swojego realnego wieku, patrząc po jego archiwalnych notatkach, zgromadzonych w gildii, na które historyk spojrzał oczywiście tylko przypadkiem. Najczęściej magia miała charakter lecznicy. Relaksujący. Rozluźniający. Przynosiła pozytywne efekty i szansa ewentualnego problemu magicznego u tak młodego dziecka graniczyła z cudem.
A jednak.
— Przepraszam, że nie powiedziałem całej prawdy od początku — podsumował w końcu, uważnie śledząc bystry wzrok Kukume, który w trakcie jego opowieści uciekł w stronę kolan kobiety. Chyba wolałby, żeby podniosła głowę i go zrugała, niż tak siedziała w lekkim zamyśleniu i widocznym dyskomforcie.
Zapadła cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz