wtorek, 5 kwietnia 2022

Od Cahira cd. Madeleine

— Chyba śnisz, zostaw to. — Wyrwał jej butelkę z ręki, gwintem wskazał zatrzaśnięte drzwi. — Widzisz, co narobiłaś?
Rzucił szkło w kąt, naczynie z brzdękiem uderzyło o podłogę, potoczyło się, bluznęło winem, ale nie pękło. Cahir chwycił klamkę, naparł na nią z całej siły, szarpnął hałaśliwie, gniewnie, gwałtowniej niż wcześniej. Bez skutku. Przeczesał włosy ręką, przeszedł się tam i z powrotem, trochę nerwowo, jak lew w klatce. Wrócił, schylił się, obejrzał zawiasy, sprawdził, czy zdołałby podnieść i wyważyć drzwi, nie niszcząc ich przy tym zbytnio. Ocenił, że zdołałby je dźwignąć, ale nie miał za co ich złapać, ściśle przylegały do ścian, kryły się w portalu. Przyklęknął na jedno kolano, popatrzył na zamek, odetchnął spokojniej, głębiej niż dotychczas, poczuł, jak napięcie z niego schodzi. Zamek był prosty, zwyczajny, standardowy, na metalowy klucz. Rozpracował w życiu wiele podobnych, poradzi sobie i z tym, ma doświadczenie. Nie robił tego dawno, prawda, ale to nic, takich rzeczy się nie zapomina, jego ręce mają dobrą pamięć.
— Masz szczęście — powiedział, oglądając się na dziewczynę. — Umiem rozbrajać takie zamki. Kilka minut i stąd wyjdziemy.
Madeleine nawet na niego nie spojrzała. Siedziała na podłodze z nogami prostymi w kolanach, z włosami na twarzy, siłowała się z butelką, próbowała na zmianę otworzyć ją palcami i zębami. 
— Ja nie ruszam sie stomt. 
Cahir podszedł, stanął nad nią, patrzył chwilę z góry, chłodno, bez uśmiechu. W końcu przykucnął.
— Potrzebuję czegoś wąskiego i twardego — powiedział powoli, jak do dziecka, przesadnie starannie artykułując głoski. — Słuchasz mnie? Masz coś takiego? Coś wąskiego, twardego, długiego? Wsuwkę? Spinkę? Kawałek drutu? Cokolwiek? 
— Ne — powiedziała z butelką w ustach, nie patrząc na niego, skupiona wyłącznie na tym, by zerwać zabezpieczenie i dobrać się do wina.
 — Sprawdź.
 — Sam se sprać, ne mam.
Moja cierpliwość jest anielska, przypomniał Cahir samemu sobie. Moja cierpliwość jest nieskończona. To za mało, by mnie zdenerwować.
— Madeleine — powiedział prawie łagodnie. — Przejrzyj kieszenie. Bardzo proszę.
— Daj mi spokój — wypluła kawałek korka. — Ne mam, to ne mam. — Niezręcznie postukała o klepisko szyjką butelki. — Co. Za. Gufno...
Cahir wstał, jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu, podszedł do półek z alkoholem, zajrzał, gdzie się dało, obejrzał każdy kąt. Nie znalazł niczego pomocnego. Jedynie małą szarą myszkę o świecących oczach, która na jego widok w popłochu prysnęła do dziury za szafą.
Nie wiedział, co robić. Ponownie sprawdził klamkę, obszukał kieszenie, upewnił się, że nie ma przy sobie niczego, czym mógłby spróbować otworzyć zamek. Z braku lepszych pomysłów, zaczął walić pięścią w drzwi. Może ktoś będzie przechodził, może ktoś usłyszy…
— Cicho — skrzywiła się Madeleine. Wymieniła butelkę na inną, ale i z tą nie mogła sobie poradzić. —  Rano ktoś nas znajcie, wyjciemy, spokojnie.
Cahir nie odwrócił się, nie skomentował. Nie zamierzał czekać do rana, wolał nie spędzać tu nocy, nie chciał, żeby ktoś razem ich tu znalazł. Podejrzewał, że nikt nie uwierzy, że w odosobnionej piwnicy sam na sam znaleźli się przypadkiem, bo Madeleine jest pijana, bo się potknęła i zepchnęła ich ze schodów. Zdawał sobie sprawę, jak dla osoby trzeciej może to wyglądać. A na plotkach w podobnym guście bardzo mu nie zależało.
— Madeleine — spróbował jeszcze raz. — Jeśli otworzę ci tę butelkę, sprawdzisz kieszenie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz