niedziela, 24 października 2021

Od Antaresa cd. Ayrenn

Antares westchnął.
— Odwiedzałem nie raz wioski starając się nieść ludziom pomoc. Tak hm… niemagicznie. Zazwyczaj chodziło jednak o rozprawienie się z jakimś zagrożeniem, niemniej jednak… — Rycerz urwał na chwilę, znów podjął wątek. — Dopóki podróżowałem jeszcze z sir Roderykiem, moim mentorem, nie był to duży problem. Sir Roderyk był szanowanym człowiekiem i rycerzem, miał tę charakterystyczną prezencję, ludzie mu ufali — powiedział Antares. Przywykł już do używania czasu przeszłego gdy chodziło o sir Roderyka, ta rana w jego sercu już się zabliźniła. — Gdy podróżowałem sam - cóż. Zawsze musiałem udowadniać ludziom, że jednak się do czegoś przydaję. — Westchnął. — Czuję, że nie inaczej będzie i tym razem.
„Dziwisz się? Cervan wysłał do pomocy kalekę na jeleniu i zagłodzonego bachora. Każdego by szlag trafił."
„Nie dziwię się. Ale to nie znaczy, że mi z tej przyczyny lepiej."
Było dokładnie tak, jak Antares zapowiedział.
Gdy wjechali między zabudowania wioski, ich wierzchowce zwróciły o wiele większą uwagę, niż oni sami. Ktoś wychynął z chałupy, by popatrzeć na dziwowisko, przy drodze stała grupka dzieci, część z otwartymi buziami. Patrzyły na jelenia prosto z lasu, który usłużnie niósł na swym grzbiecie kobietę o spiczastych uszach. Patrzyły i na wielkiego, śnieżnobiałego rumaka prosto z opowieści, który niósł na swym grzbiecie chuderlawego młodzieńca z za dużym mieczem przy pasie.
— Dobrze, to gdzie teraz… — odezwała się Ayrenn, unosząc się nieco na grzbiecie jelenia. Zmrużyła oczy, ogarnęła wzrokiem okolicę. — Wiesz co, tam jest jakiś większy budynek. Powiedziałabym, że chyba spichlerz. I kręcą się tam ludzie, to pewnie tam.
Antares skinął jej głową i oboje skierowali swe wierzchowce w stronę spichlerza.
Pora była jeszcze dość wczesna, wciąż był czas, by co nieco popracować. Antares przygotował się psychicznie na typową reakcję innych na jego gabaryty.
Ayrenn miała rację, to tu ich potrzebowano - spichlerz stał otwarty na oścież, wielkie dwuskrzydłowe drzwi przyparto jakimiś wiadrami. Pod samym spichlerzem - wyładowane wozy pełne worków z ziarnem, beczek z solonym mięsem, kiszonkami i wszystkim, co tylko ludzie chcieli zmagazynować, by mieć na zimę. Zza budynku dochodził miarowy dźwięk siekiery uderzającej o drewno - trzeba było zatroszczyć się też o drewno na opał, jeśli pogoda nie pozwoli pójść po drewno do lasu.
Podjechali bliżej, a na ich widok, mężczyźni przerwali pracę.
— A państwo to się zgubili? — spytał jeden z robotników, uciekając wzrokiem do jelenia. Favellus parsknął tylko. To zazwyczaj on zbierał całą uwagę innych osób, teraz zaś rumak zdawał się zwyczajnie zazdrosny. Antares poklepał go po szyi.
— Myślę, że właśnie trafiliśmy na miejsce — odpowiedział mu rycerz. — Przyjechaliśmy z Gildii Kissan Viikset. Starszy wioski prosił o przysłanie pomocy do przygotowania się do zimy. I oto jesteśmy.
Cała grupa wybuchnęła śmiechem.
— Dobry żart — prychnął jeden z mężczyzn, teatralnie ocierając łzy. — Ale Billy to się nieźle wkurwi. Billy!
Billy, starszy wioski, wychynął ze spichlerza. Ogarnął wzrokiem robotników i wozy, ogarnął też i przybyszów. Podszedł wartkim krokiem, wciąż pełnym siły i sprężystym, mimo wieku mężczyzny. Po drodze ściągnął robocze rękawice, wetknął je za pas.
— To nasza pomoc — przedstawił ich inny z mężczyzn.
— Przysłał nas Mistrz Cervan Teroise, jesteśmy z Gildii Kissan Viikset i mieliśmy pomóc przy zajęciu się gromadzeniem zapasów na zimę. To pani Ayrenn… — Antares urwał, nie dane mu było skończyć.
— Możecie wracać skądście przyszli — warknął Billy, wyciągając z powrotem rękawice.
— Przecież nawet pan nie… — Ayrenn też nie dane było skończyć.
— Jak bogaci proszą o pomoc i podźwięczą pełną sakiewką, to Cervan wysyła tam najlepszych. A biedakowi wyśle takie o! — Wskazał lekceważąco głową w stronę Antaresa i Ayrenn. — Zbierajcie się. Nic tu po was. Kurnika nawet nie zamieciecie, co dopiero worki z ziarnem nosić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz