niedziela, 24 października 2021

Od Apolonii cd. Jamesa


    Istotnych dokumentów oraz listów było zdecydowanie więcej, niż się początkowo spodziewała. Ba, miała wrażenie, że z każdą otwartą szufladą te zaczynały się z nich wylewać, prosto na aktoreczkę, prosto na parkiet; nie wiedziała, czy w nich przypadkiem nie utonie. A czasu było przecież tak okropnie mało, brakowało go do przejrzenia wszystkich istotnych dla sprawy tekstów, nie wspominając nawet o dodatkowej lekturze, która niespodziewanie pojawiła się po otworzeniu kolejnej z szafek. Co z tego, że dotyczyła relacji miłosnych, a nie przekrętów finansowych. Te pierwsze zazwyczaj okazywały się zdecydowanie bardziej interesującymi, czasami nawet kompromitującymi. Z pewnych machlojek dało się wykręcić, ba, wykupić, mając na uwadze majątek Lorda. Ze zdrad i kochanek na boku – już nie.
    Apolonia przeklnęła pod nosem i kucnąwszy na podłodze, zebrawszy wszystko, co według pierwszego rzutu oka najważniejsze, zaczęła kartkować stronice, poszukując ewentualnych dowodów winy.
    Szanowany w artystycznej bohemie mecenas sztuki, a sprzedaje podrabiane obrazy, nie wspominając już o szantażowaniu twórców dzieł, którzy mieliby sprzedawać je lordowi po zaniżonej odpowiednio cenie. Kto by pomyślał, szanowny panie Havord. Obrzydlistwo.
    Opuszek zahaczył o słowo najistotniejsze, przejechał po kartce papieru księgi rachunkowej w poszukiwaniu odpowiednich liczb. Cyfr. Konkretnie jednej, pięknego, okrągłego zera. Znalazł się pierwszy z rachunków, wypis poświadczający winę – dowód.
    Obraz „Dziewczynka na huśtawce w otoczeniu pelargonii” przekazany zostaje Lordowi pro bono, artysta pragnie wspierać rozwój kulturalny miasta stołecznego Sorii.
— A to ch…
    Wystarczający, choć do jego pokwitowania przydałby się jakiś list. Słowa mówiące o świadomości danego występku. Apolonia westchnęła, zgrabnie wyrywając – nie chciała w końcu pozostawiać jakichkolwiek śladów – tę jedną kartę z księgi, chcąc następnie zwinąć ją w rulonik. Książkę odłożyła na bok, pod swoje stopy, po czym wstała. Uniosła materiał spódnicy, ten zafalował niby księżycowa łuna, paluszki zahaczyły o umyślnie tego wieczoru założoną, elegancką podwiązkę; zawiązaną odrobinę zbyt mocno, wżynającą się w skórę, ale przecież to nie miało być istotnym.
    Najważniejsze, by utrzymała papier w ryzach. By ten nie zsunął się wzdłuż nogi, prosto pod pantofel podczas gwałtowniejszego obrotu, będąc dowodem winy, ale aktoreczki teatru narodowego, a nie kanciarza Havorda.
    Kobieta westchnęła, otrzepując muślin jasnej sukni z ewentualnych paprochów, po czym przeciągnęła się kocio, przy okazji rozglądając się po pomieszczeniu. Jeszcze ten jeden raz, tak na wszelki wypadek, upewniając się, czy aby na pewno nic nie wpadnie w oko. Podeszła powolutku do biurka i choć powinna była się spieszyć, tak w rozleniwionym akcie przejechała dłonią po drewnie, palce musnęły jeden z niedokończonych listów leżący na blacie. Zmrużyła oczy, śledząc uważnie jego zawartość, zapamiętując każde ze słów – po raz kolejny na wszelki wypadek. Niedokończonej, niewysłanej jeszcze korespondencji zabrać nie mogła. Sądząc jednak po adresacie doskonale wiedziała, gdzie szukać jej za kilka tygodni, może za miesiąc, nieważne, bowiem obowiązywała ją ciągła czujność. 
    Podeszła do lustra, chcąc uporządkować rozplecione włosy – w końcu wypadało wyglądać dokładnie tak samo, należało dążyć do stanu, w którym opuszczało się salę główną. Spinka, posłużywszy wcześniej za nie najgorszy wytrych, ponownie trafiła pomiędzy gęste loki. Aktoreczka wydęła wargi, przyglądając się jeszcze swojemu licu w zwierciadle, poszukując ewentualnych szczegółów, które mogłyby ją zdradzić.
    Uniosła palce ku czołu, opuszki zahaczyły o jeden lok, by następnie za ów pociągnąć. Ten opadł na łuk brwiowy, łagodnie spłynął wzdłuż kości policzkowej.
Teraz zdecydowanie lepiej. 
    Ktoś nacisnął na klamkę. Aktoreczka pobladła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz