niedziela, 31 października 2021

Od Lei cd. Antaresa

Wciągnęłam ze świstem powietrze, cofnęłam się o krok. Choć przyszliśmy tu w celu odnalezienia dowodów winy zielarza, właściwie całkowicie o niej przekonani, ich materialne pojawienie się wyprowadziło mnie z równowagi - fakt, że się czegoś spodziewa to jedno, ale kiedy staje się brutalną rzeczywistością, okazuje się, że nie da się na nią właściwie przygotować
— To nic nie znaczy! —  cofnął się aż pod przeciwległą ścianę, całą zakrytą przez zakurzone regały z książkami. Mądrością zapisaną przez wielu uczonych i z pewnością przez długie dnie i noce zapamiętywana przez Adama, którą postanowił wykorzystać wbrew przysiędze zielarskiej, wbrew wszelkim regułom zawartym w tych księgach.
Bo znaczyło to przecież dużo, i Evender dobrze o tym wiedział, podobnie jak i my. Namacalny, bezsprzeczny dowód leżał na wyciągnięcie ręki, kłębki sierści rozsypały się po stole.
Burmistrz zacisnął dłonie w pięści, jego wargi zmienił się w cienką, pobielałą kreskę. Cokolwiek jednak działo się w jego głowie, jakkolwiek głośno miał ochotę krzyczeć po tym, jak sprawdził się najgorszy z zakładanych przez niego scenariuszy, te myśli nie znalazły odzwierciedlenia w jego słowach. Wziął głęboki oddech, jakby wraz z tlenem transportowanym wgłąb ciała tam też pochował swoje emocje - w tym momencie nie był Johnem Staffordem, który pamiętał dziecięcą przyjaźń Jespera i Adama, ale burmistrzem Taewen i na jego oczach okazało się, że jeden z mieszkańców jego miasta dopuścił się poważnego przestępstwa.
— Obawiam się, że wprost przeciwnie — jego głos zdradzał napięcie podobne do tego, które wcześniej dźwięczało w głosie zielarza — czy masz coś na swoją obronę?
— Mogę to wyjaśnić — uniósł podbródek, zebrał resztki z pewnością nadwyrężonej pewności siebie. Nawet teraz, w każdym tego słowa znaczeniu postawiony pod ścianą, położył szczególny akcent na mogę, wciąż próbował przejąć stery rozmowy i gdyby dać mu ku temu okazję, z pewnością by to zrobił.
— Mam taką nadzieję — nawet jeśli burmistrz przybrał surowy i oficjalny ton, wciąż czaiła się w nim pełna nadziei nuta. Adam z pewnością również ją słyszał.
Mężczyzna skakał wzrokiem to po nas, to po zawiniątku na stole, to po drzwiach. Mięśnie jego nóg spięły się na ułamek sekundy, zaraz jednak zrezygnował z pomysłu ucieczki: nawet gdyby spróbował, Antares lub ja zaraz byśmy go dogonili. Popatrzył też na mój łuk - zdawałam sobie doskonale sprawę, że nie byłabym w stanie strzelić do bezbronnego człowieka, ale zielarz nie był tego świadomy. Był dobrym obserwatorem, ale dla niego byliśmy zapewne wyłącznie przybyszami z gildii mającymi na celu zabić bestię, a więc wyspecjalizowanymi w walce. Wiedział, że w starciu fizycznym nie ma szans i kiedy stracił przewagę na polu umysłowym, nie mógł kontrolować przebiegu rozgrywki, jego aura gwałtownie się zmieniła. 
Milczał. Atmosfera gęstniała z każdą sekundą, kolejne sekundy dokładały cegłę do muru milczenia, który zdawał się już odgradzać nas solidną kopułą od reszty świata. W końcu burmistrz podjął znowu:
 — Zdajesz sobie sprawę, jak całą sytuację przeżywa Lily?
Twarz straciła rysy uprzejmej, nieprzeniknionej maski, stała się zwyczajnie ludzka, wykrzywiona niewysłowionym cierpieniem. Jakby sam dźwięk tego szczególnego imienia przełamał ten mur.
— Lily — powtórzył, ni to do nas, ni to do siebie, zawieszając błędny wzrok na ścianie.
W milczeniu obserwowałam sytuację, nie do końca pewna, jaką rolę przyjąć - póki co stałam w kącie pomieszczenia, gotowa na każdy niespodziewany ruch ze strony Adama. Może i nie dorównywał siłą ani wyszkoleniem w walce Antaresowi, ale zawsze należało wystrzegać się najbardziej osoby zagonionej w kąt, która nie miała nic do stracenia. Zerknęłam na stojącego obok mnie rycerza i zaczęłam się zastanawiać, jak bardzo różni się od Adama - choć nie znałam go długo, nie mogłam sobie wyobrazić, by jego kodeks moralny pozwolił mu choć na pomyślenie o takim działaniu.
Upewniłam się, że w domu nie ma nikogo poza nami - zielarz mówił wcześniej o czekających pacjentach, a to nie był odpowiedni czas ani moment na takich świadków, jednak wszystko wskazywało na to, że byliśmy tu sami. Może blefował, może dopiero coś przygotowywał - w tym momencie nie byłam pewna, czy można wierzyć któremukolwiek słowu, które padło z jego ust.
— Ze mną byłaby szczęśliwsza — uderzył nagle w inne tony, zarzucił ten chłodny i przeszedł w osobiste. Swoje słowa kierował głównie do burmistrza, jakby powoływał go na świadka i oczekiwał aprobaty lub choćby potaknięcia. — Pan wie, że ja o nią od zawsze dbałem. Broniłem ją przed chłopcami, którzy ciągali ją za warkocze, nawet jeśli sam nie mogłem im nic zrobić. Słuchałem i pocieszałem, kiedy działo się coś złego, cokolwiek. Rozumieliśmy się właściwie bez słów. Jesteśmy bratnimi duszami, przecież pan to dobrze wie.
— Jesper również jest ci bliski. A przynajmniej tak sądziłem, on również.
— Gdyby był moim przyjacielem, nie zabrałby mi Lily. Zrozumiałby, że ją kocham.
— Skoro jest ci tak bliska — Stafford zawiesił na chwilę głos, nieporuszony wystąpieniem zielarza — to dlaczego zraniłeś ją w najgorszy możliwy sposób?
— Nie miałem innego wyboru. Czy potraficie sobie wyobrazić, jak to jest, kiedy miłość twojego życia, połowa duszy, wybiera kogoś innego? W dodatku twojego przyjaciela od dziecka? I oboje ciągle ci o tym przypominają, obnoszą się z tą swoją miłością? Jak strasznie to boli? Panie Stafford, ma pan żonę, proszę sobie wyobrazić, jak ktoś ją po prostu panu odbiera. Z czymś takim nie da się żyć.
— Sądziłem, że jesteś zielarzem Taewen, nie bardem. Dramat układasz, więc bardzo proszę, wstrzymaj się z tym przedstawieniem.
— Ja ją kocham — powtórzył. — Jeśli nie zabijecie bestii i powiecie jej prawdę, pęknie jej serce. Pobiegnie tam do niego prosto w las, a on ją zaatakuje i zabije. Będziecie ją mieć na sumieniu.
Szafował tymi abstrakcyjnymi pojęciami, zaciekle ignorował hipokryzję krzyczącą między jego zdaniami. Nie dostrzegał właściwie niczego poza ukochaną i, choć był okrutny w swoim zachowaniu, czułam do niego przede wszystkim współczucie - nie panował nad sobą i zapewne nie przyjmował do wiadomości, że istniało inne rozwiązanie, a on wybrał najgorsze, które w dodatku nie mogło go zaprowadzić do wymarzonego scenariusza.
 — Jesper wciąż pamięta o Lily. Nie zrobi jej krzywdy.
Pokręcił gwałtownie głową, nagle zaaferowany.
— Z każdą chwilą coraz łatwiej poddaje się żądzy krwi, instynktowi bestii. Zabijcie tę kreaturę choćby ze względu na nią, jeśli macie w sobie resztki przyzwoitości.
Burmistrz zaklął donośnie na dźwięk tych słów, zgromił wzrokiem mężczyznę.
— Wrócimy Jesperowi ludzką postać — odezwałam się w końcu. — Z twoją pomocą czy bez.
Na twarzy zielarza pierwszy raz od dłuższego czasu przemknął uśmiech. Nie ten grzeczny, nie ten należący do Adama. Uśmiech właściwie groteskowy, straszny.
— Obawiam się, że to niemożliwe.

< Antares? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz