piątek, 22 października 2021

Od Isidoro cd. Serafina

Isidoro pozwolił sobie poleżeć jeszcze w śniegu. Nie ruszać się. Ochłonąć. Przyłożył dłoń do piersi. Miał wrażenie, że czuje pod palcami, jak serce szamocze mu się w piersi - że czuje to nawet przez warstwę podbitej futrem kurty i grubej rękawiczki. Astrolog oddychał głęboko, starając się wyprzeć ze świadomości wszystko poza oddechem. Lodowate powietrze kłuło go w płuca, raniło gardło. Ale paradoksalnie - ten ból pozwalał mu odgonić narastający ucisk w skroniach i to głuche dudnienie w uszach. Dwójkę heraldów zwiastujących nadciągający atak, z którym Isidoro dopiero niedawno zaczął sobie trochę radzić. Trochę.
W końcu mężczyzna usiadł, podparł się na śniegu. Od bycia telekinetycznie przestawianym, od skoków przez przestrzeń, kręciło mu się w głowie, żołądek słabo protestował. Isidoro odetchnął głęboko kilka razy, przesunął spojrzeniem po pobojowisku. A potem wstał z wysiłkiem.
Serafin siedział do niego plecami, oblepiony śniegiem płaszcz spływał z ramion, teraz przygniecionych jakimś niewidzialnym ciężarem. Isidoro podszedł, przycupnął u boku księcia.
— Wiem, że jestem ci ciężarem — zaczął ostrożnie. — Ale wiem też, że jesteś dość silny, by ten ciężar unieść. W każdej sytuacji najbezpieczniejsze miejsce dla mnie jest tutaj, obok ciebie.
— Nie próbuj mnie udobruchać — mruknął Serafin, jednak jego głos nie niósł w sobie już tej bolesnej obojętności, którą dopiero co uraczył Isidoro.
Przez pewien czas panowała cisza. Słońce świeciło, lśniło w bieli śniegu. Gdzieś w dole kotłowały się chmury, ponad nimi - powietrze było całkiem nieruchome.
— Zdarzenie tego kalibru powinienem był przewidzieć z dwutygodniowym wyprzedzeniem.
— Owszem. Powinieneś był. — Serafin wstał w końcu. Ogarnął wzrokiem przestrzeń, zmarszczył brwi. Jego spojrzenie pociemniało. — Te przeklęte góry chcą nas zabić.
— Co rano znajduję dla nas drogę, co wieczór znajduję miejsce na postój. Prowadzę nas tak, że nie idziemy przez burze, ominęła nas też lawina — Serafin zerknął na niego przelotnie przez ramię — dwie zamiecie i wataha wilków. Ale nie przewidziałem tego. — Isidoro również wstał, podszedł znów do księcia. — To nie góry chcą nas zabić. To coś innego.
— Coś zdolnego podkraść się do jasnowidza…? — Serafin przymknął oczy, znów ciężko westchnął. — Tak, tego właśnie brakowało mi do pełni szczęścia.
Znów podszedł do truchła. Zerknął tylko, a cielsko poruszyło się, przedryfowało kawałek, wyginając tak, by lepiej zaprezentować księciu dziwny symbol wypalony w łuskach. Serafin wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę, w końcu zdjął rękawiczkę, wyciągnął dłoń. Szeptał przez pewien czas jakieś słowa, magiczne wyładowania przeskakiwały między smukłymi palcami. Twarz nie zdradzała niemal niczego i tylko coraz mocniej nastroszone brwi świadczyły o pogłębiającej się frustracji. W końcu Serafin prychnął gniewnie, schował z powrotem dłoń w rękawiczkę. Odwrócił się do Isidoro.
— Skoro nie widziałeś tego w swoich wróżbach, to skąd wiedziałeś, gdzie celować? Serpentyny to nie są częste potwory, ten różnił się od tych, które ja znam, zaś ty - nie jesteś chyba specjalistą od magicznych istot. — Czarnoksiężnik skrzyżował ręce na piersi, próbował swym zwyczajem stukać złotym szponem w ramię. Rękawiczka z jednym palcem nie ułatwiała zadania.
— Nie, takie istoty nie występują nawet w moich stronach — odparł, zerknął w stronę serpentyna. Ciemna krew stężała już na śniegu, Isidoro odwrócił wzrok. — Babcia mi opowiadała. Baśń o dziewczynie, która która wraziła włócznię w podniebienie gada, gdy ten chciał pożreć jej brata.
— Widzę, że twoja babcia ma bajki na każdą okazję.
— Tak. Zawsze miała.
Zapadła chwila ciszy. Serafin zerknął, złowił wzrokiem porzucone z boku plecaki.
— Powiedz mi, skąd właściwie pochodzisz?
— Z Tiedal.
— A dokładniej? Dopiero powiedziałeś, że nawet w twoich stronach nie występują takie serpentyny.
Isidoro zastanowił się chwilę.
— Białe Turnie. To pasmo górskie, bardzo podobne do tych gór tutaj. Tam gdzie się wychowałem… — Isidoro potoczył wokół wzrokiem, ogarnął dłonią śnieżną przestrzeń. — Jest tak, jak tutaj. Może jest jednak trochę wyżej i trochę więcej śniegu.
Po minie Serafina trudno było stwierdzić, czy zaraz wybuchnie śmiechem czy gniewem. Książę wymruczał coś pod nosem, Isidoro nie zrozumiał ani słowa.


Wiatr wiał tamtego dnia dość spokojnie. Podrywał niewielkie kłębki śniegu z zasp, formował w nich fantastyczne kształty. Isidoro w zamyśleniu spojrzał na falujący, biały krajobraz przed sobą, wrócił myślami do dawnego czasu, gdy babcia czytała mu bajkę i gdy wydawało mu się, że malowane tuszem diuny to tak naprawdę góry śniegu. Jak zastanawiał się nad tym, jak smutny musi być kraj, w którym nie ma śniegu.
Odwrócił się i popatrzył na Serafina. Książę brnął przez śnieg do kolan całą siłą swego gniewu i determinacji. Oczy wbite miał w szlak przed sobą, dłonie w rękawiczkach zaciśnięte na ramionach plecaka.
— To tu — powiedział Isidoro, gdy czarnoksiężnik się z nim zrównał. Wskazał dłonią dolinę. — Dotarliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz