czwartek, 28 października 2021

Od Apolonii cd. Jamesa


Skryła się w cieniu zasłony, która jeszcze chwilkę temu, gdy za nią wchodziła, poruszyła się niespokojnie, niby będąc spłoszoną ze swojego wiecznego, tekstylnego snu o ogromnym ciężarze i zapachu jakiegoś przedwiecznego kurzu, osiadłym na nich od prawdopodobnie tylko kilku, a może kilkunastu lat. Kobieta zakryła usta dłonią, starając się wstrzymać szykujące się w trzewiach kichnięcie.
Nie udało się, jednak to doskonale zamaskowało skrzypnięcie drzwi. Apolonia wstrzymała oddech, opuszki nerwowo ścisnęły pomiędzy sobą materiał spódnicy.
— No w końcu jakieś otwarte! – damski głos odbił się od ścian pomieszczenia, wyjątkowo lekki, jednak niezbyt w tonacji, najpewniej powodowany alkoholem śmiech jego właścicielki przemknął się obok uszu aktorki. Ta zmrużyła oczy i, och, jak kusiło, by wyjrzeć zza zasłony; nic z tego jednak, należało być cierpliwą. — Już myślałam, że nic nie znajdziemy — kolejne słowa wypowiedziano już troszkę porządniejszym szeptem, prawdopodobnie nie chcąc, by ktokolwiek przechodzący na korytarzu je dosłyszał.
Apolonia przeklnęła w myślach, doskonale przecież wiedząc, co się szykuje – że zaraz usłyszy i drugi głos, równie rozochocony co ten pierwszy. — Tak, tak — mruknął głos męski, trochę nisko, trochę barytonem. Przystojnie, musiała mu to aktorka przyznać. — Ale musimy być cicho, sama wiesz — och, jakże słyszalne było to mrugnięcie, które po wypowiedzi nastąpiło.
Aktorka przewróciła oczami.
— Cichutko.
— Cichuteńko.
— Najciszej, jak tylko potrafimy! — I wiedziała doskonale, że w tym momencie nastąpiło rzucenie się ku swoim ramionom, a może na szyję, że usta trafiły na usta, bo dźwięki wydawane z gęb świadczyły tylko o spełnianiu tej jakże radosnej czynności.
Apolonia przygotowywała się w tamtej chwili do zagrania roli swojego życia. Najważniejszej, najistotniejszej i jakże widowiskowej. Zabuczała nisko.
— Och, a cóż to? — Oderwała się od mężczyzny kobietka, teraz prawdopodobnie chowając się w jego ramionach, chcąc schronić się za ewentualnym niebezpieczeństwem czającym się za kotarą. Ta w końcu poruszyła się niepokojąco; kto wie, czy nie skrywała za sobą jakiegoś tygrysa czy lwa – nigdy w końcu nie wiadomo, co czai się za zamkniętymi drzwiami w posiadłościach tych wszystkich filantropów, którzy skupują wszystko, co ładne. Nikt nie zdziwiłby się więc i na widok jakiegoś diabelskiego biesa, potwora pod postacią drapieżnego kota.
Apolonia zabuczała ponownie, trochę głośniej.
— Kto śmie — zaczęła, ciut za wysoko, odkaszlnęła więc, chcąc rozpocząć swe przemówienie ponownie — kto śmie wybudzać mnie, prapraprababkę Lorda Harvorda z wiecznego odpoczynku? Czy chcecie przywołać demona?
Zasłona poruszyła się ponownie, topazowe oko łypnęło ku karniszowi. A gdyby by zaryzykować?
— A któż to jest? — zapytała ponownie kobieta, pisnęła, gdy materiał, za którym skrywała się Apolonia, zakołysał się ponownie.
Aktorka westchnęła. Pociągnęła za materiał, ten, niby zastanawiając się przez chwilę, utrzymał się jeszcze troszkę w powietrzu; pociągnęła więc mocniej. Karnisz jęknął, stęknął i puścił ścianę, której wcale tak kurczowo nie ściskał, powodując w pomieszczeniu huk, obiwszy się o podłogę, na szczęście nie zahaczając przy tym o głowę aktorki. Jasny materiał okrył ją calusieńką, wzięła głębszy oddech.
— Ach, bladziutka pani! Świecąca! — jęknęła kobieta, chwytając się za głowę.
— Ja myślę, moja droga, że jest to duch — mruknął trochę rozważniej, jednak nie w pełni, prawdopodobnie również będąc wspierany w swych decyzjach przez alkohol, mężczyzna.
— Och! Przepraszam panią, czy pani jest… duch?
Apolonię trochę zamurowało. Pomimo tego należało jednak pozostać w swej życiowej roli. Poruszyła głową, poruszył się więc i materiał.
— Tak.
— No widzisz — słychać w głosie mężczyzny było mądre skinięcie głową — wieczór, dworek bogaty, to i bez ducha się nie obejdzie.
— No tak, tak, ale czy to oznacza, że…
— Tak, słońce, myślę, że pani będziemy przeszkadzać — stwierdził kochanek. — Przepraszamy panią duchową za budzenie z wiecznego odpoczynku. My już stąd idziemy.
I jak postanowili, tak zrobili. Chwilę później drzwi skrzypnęły, Apolonia zrzuciła z siebie powoli duszącą ją zasłonę. Łypnęła okiem na leżący na podłodze karnisz, stwierdziła, że i tak był stary, więc w końcu by odpadł. W ten sposób najprawdopodobniej uratowała cudzą głowę, choć ryzykowała i swoją.
Drzwi do biura trzasnęły, a Apolonia już spokojnym krokiem ruszyła po korytarzy, odprowadzaną będąc przez oceniające ją spojrzenia prawdziwych przodków Lorda Harvorda płynące prosto z obrazów.


[ dziękuję kabaretowi starszych panów za inspirację do tego odpisu ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz