czwartek, 28 października 2021

Od Mattii cd. Echa

Deszcz stał się już tylko wspomnieniem, podobnie jak gryzący w żebra chłód. Grzaniec zrobił swoje, przeganiając z kości całe zimno, które wlała tam pogoda. Noc spędzona pod grubą pierzyną i na miękkim materacu dokończyła dzieła przeganiania przeziębienia, mimo to Mattia zdecydował jednak, że opuszczą wspólne śniadanie na rzecz spokojnego posiłku w kwaterze, zaś na oficjalne powitanie i przedstawienie reszcie towarzystwa wybiorą popołudnie.


Pierwsze wrażenie robiło się tylko raz, Mattia zaś nie zamierzał przepuścić okazji, by takowe zrobić. Dwór, przyjęcia, szlachta - jakkolwiek Mattia w przebywaniu z innymi ludźmi wolał pozostać naturalnym i szczerym, tak nie zamierzał ignorować faktu, że za drzwiami jego pokoju czekało go pole bitwy. I oczywiście - nie zamierzał wkraczać na nie kiepsko uzbrojony.
Choć Mattia najlepiej czuł się w błękitach, cała jego garderoba nie ograniczała się jedynie do kolejnych płaszczy w gwiazdki. Tym razem astrolog postawił na bodaj najrzadziej wybierany przez siebie kolor, który jednak z odpowiednio dobranymi dodatkami zupełnie naturalnie pasował do jego zwyczajowego obrazu.
— Możemy już iść — powiedział, wychodząc z pokoju.
Koszula w barwie ciemniejszego, nieco zgaszonego szkarłatu, do tego misterny haft utrzymany w chłodnym srebrze. Na tym tle szafiry w uszach i na palcu nabierały głębszej, jakby nierzeczywistej barwy, dopełniając ciekawego kontrastu.
— Widzę, że też jesteś już gotowy. — Mattia spojrzał przychylnym okiem na strój, który wybrał na ten dzień Echo, a następnie - obaj udali się do salonu markizy.


Na miejsce zaprowadził ich służący, zaś Mattia miał w końcu okazję przyjrzeć się nieco lepiej całej posiadłości. Jak to zwykle bywało - każdy mijany korytarz, każdy przechodni pokój, nawet widok z okna - wszystko to było kolejnym pretekstem do tego, by lepiej pokazać gościom swoją majętność. Markiza nie szczędziła wysiłków, by to zrobić, toteż każdy krok przez jej pałacyk przypominał krok postawiony w świecie baśni. Mattia musiał jednak przyznać, że całość została urządzona gustownie, bez nadmiernego przeładowania. Czyli do bogactwa wystroju należało dorzucić jeszcze sutą pensję projektanta.
Dotarli do salonu, choć lepiej byłoby w tym przypadku po prostu powiedzieć „na salony". Ciąg pomieszczeń - subtelnie ozdobnych, wygodnie przestronnych - ciągnął się niczym seria misternych puzderek, połączonych otwartymi na przestrzał drzwiami. Zmyślnie ustawione fotele, stoliki, krzesła, otomany, zapewniały gościom markizy Beaumont nieco prywatności dla uprzejmej konwersacji, pozostawiały jednak wszystkich stosownie na widoku.
Mattia wkroczył pewnym krokiem do pierwszego z puzder. Glowy się odwróciły, wachlarze zafalowały, jednak nikt nie wstawał. Dopóki Mattia i Echo nie powitali pani domu, dopóty wszelkie uprzejmości trzeba było odłożyć na później. Astrolog wartkim krokiem podążył w głąb rezydencji i salonów, po drodze rozdając uśmiechy, skinienia głową i inne pozdrowienia, łowiąc wzrokiem licznych ze swych znajomych.
I wtedy to się stało.
Od jednej z grup oderwała się młoda dziewczyna. Wstała, zebrała suknię i podbiegła do Mattii. Dziecięce niemal zaciekawienie i podekscytowanie błyszczało na jej twarzy.
— Panowie są z Gildii? Który z panów to Echo, a który Mattia?
Gdyby Mattia tyle razy nie widział swego brata w akcji, zapewne na moment by go po prostu zatkało - w przeciągu ledwie paru sekund nieznajoma dama złamała więcej zasad etykiety, niż przeciętny szlachcic myślałby, że to możliwe. Doprawdy, w jej osobie Isidoro znalazłby godnego przeciwnika.
Powietrze w saloniku wypełniło się tym charakterystycznym szelestem i napięciem, naelektryzowało się, zupełnie jak tuż przed burzą. Oczy strzelały w stronę dziewczyny, ktoś subtelnie nachylił się do sąsiada, wymieniono porozumiewawcze spojrzenia.
Urocze dziewczę, pełne szczerej i nieukrywanej ciekawości, nie dość, że ze swym powitaniem wepchnęło się przed markizę, to jeszcze swoje towarzystwo opuściło bez pożegnania, podeszło do dwóch nieznanych mężczyzn nie powitawszy ich, nie przedstawiwszy się i na dodatek nie znając jeszcze ich imion. Absolutny skandal, Mattia na dzień dobry dostał bardzo trudną bitwę. Nie zamierzał jednak się poddawać. Obdarzył dziewczynę jednym z wachlarza swych licznych uśmiechów i odezwał się.
— Panienka Rosalind Newfield? — Dziewczyna uniosła brwi, wydała z siebie zaskoczone „och!". — Odpowiadając na panienki pytanie - ja jestem Mattia, towarzyszy mi Echo.
Krótko, zwięźle. Nie mógł stać pogrążony w konwersacji dłużej, niż dosłownie parę sekund.
— Jeżeli byłaby panienka tak miła, proszę zaprowadzić nas do markizy - na pewno czeka.
To mówiąc zrobił te pół kroku dalej, przechylił nieco głowę. Tak jak w tańcu potrafił lekkim gestem zasugerować swej partnerce, do której figury pragnie ją prowadzić, tak i teraz starał się przekazać swoją wolę licząc na to, że Rosalind, będąc wyraźnie damą bez doświadczenia na salonach, po prostu instynktownie się temu podda.
— Proszę? — dodał, robiąc kolejne pół kroku.
— Ach, oczywiście! — Dziewczyna odwróciła się i faktycznie zaczęła ich prowadzić. Elektryczne napięcie w puzderku nieco zelżało. — Nie mogłam się doczekać, aż panowie przybędą. Jak tylko usłyszałam…
Mattia przerwał jej gestem dłoni.
— Wpierw - markiza — przypomniał, jego głos pozostał ciepły i życzliwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz