niedziela, 24 października 2021

Od Jamesa, CD Apolonii

— Feliks! Spójrz, co za niespodzianka! — Z wdziękiem odebrała od chłopaka kieliszek z napojem, w którym zaraz umoczyła wargi. Jakby miał o tym teraz pomyśleć, to nawet postępujący szybko alkoholizm też miała po matce. Powstrzymał się jednak od słów komentarza, doskonale wiedząc, że na wszelkie połajanki Maleficia była już stanowczo za stara. Uścisnął wyciągniętą od jej chłopaka dłoń, witając się krótko, próbując wymusić z siebie jakiekolwiek resztki entuzjazmu. Feliks zaczynał powoli gonić go we wzroście, co było zabawne dwa lata temu, po jego nagłym skoku dodatkowych centymetrów zaczęło jawić się jako niezwykle irytujące. Zmarszczył delikatnie brwi, na co dwudziestodwulatek od razu zaczął mielić ozorem.
— Miło pana widzieć, profesorze Hopecraft. Szkoda, że nas pan nie uprzedził, przygotowalibyśmy bardziej uroczyste powitanie, ale zapraszamy w gościnę, bramy Vermontów zawsze stoją dla pana otworem.
— Widzisz, mówiłam ci, że to na pewno tatuś — zauważyła z zadowoleniem Maleficia, chwytając chłopaka za rękę i przyciągając w swoim kierunku. — Widziałeś, jak się czerwienił?! Wiedziałam, że było warto tutaj wpaść — przyznała z rozbawieniem, zaraz otrzymując od ciemnowłosego chłopaka lekkiego kuksańca. Złożyła szybkim ruchem wachlarz, wkładając go do torebki, przewieszonej wokół pasa, komponującej się z zielenią długiej, eleganckiej sukienki.
— Tak? A kto cały czas marudził? — jęknął teatralnie, przewracając oczami. — Przysiągłbym, że układałaś te włosy w warkocze dobre dwie godziny, a na końcu stwierdziłaś, że w sumie to i tak wolisz rozpuszczone.
— Nie przesadzaj, to była tylko godzina, wy faceci nigdy tego nie zrozumiecie. — Spojrzała przy tym na nich z wyższością, tożsamą tylko właśnie zawstydzanym kobietom. Nikt nigdy nie osiągnął wyższego poziomu samozadowolenia, niż możliwość zwalenia własnych przywar niż ta jednostka, która może zwalić wszystko na płeć przeciwną. — Poza tym jak zwykle schodzimy z tematu. Tato, nie wierzę, że przyjaźnisz się z TĄ Apolonią i jeszcze nie załatwiłeś nam autografu, wstydziłbyś się. I naprawdę, czerwienić się aż tak z podniecenia naprawdę nie wiem, czy w twoim wieku wypada. — Roześmiała się głośno, zwracając na siebie odrobinę uwagi tłumu, która zaraz popłynęła w innym kierunku, zostawiając grupkę na powrót samej sobie.
— Wypraszam sobie bardzo! — obruszył się natychmiastowo. — To nie była kwestia podniecenia, a czystego zakłopotania. — Feliks zakaszlał teatralnie raz czy drugi, zanim przeprosił ich na moment, argumentując, że skoczy po więcej wina. Szczęśliwy ten, kto mógł uniknąć tej rozmowy, bo zaraz rozpoczął się batalii ciąg dalszy. I James mógłby przysiąc, nic nie potrafił zaradzić na ponownie rozlewającą się mu po twarzy czerwień.
— Ale przynajmniej w stosunku do żywej kobiety! — odparła szybko rozradowana. — To zawsze jest jakiś postęp! Bogów wzywając na świadków, Omenowi czy Hildzie naprawdę przydałaby się kobieca ręka. A Bazyl? Bazyl?! Czy ty wiesz, że on jest już stracony na wieki wieków? Ostatnio nawet zaproponował mi w błagalnym liście, czy pozwolę mu przynieść na wesele tchórzofretki przebrane za słoneczki. Słoneczniki! Od razu widać, że nie ma gustu, wiadomo, że to powinny być lilie! — I jak już się rozpędziła ze swoim trajkotaniem, tak nikt nie był w stanie jej zatrzymać. Akurat ten błogi stan był tym, co James najbardziej uwielbiał, gdy mógł w spokoju skupić się na słuchaniu bardziej lub mniej ciekawych historii, jeszcze częściej nadmiernie wyolbrzymionych, ale przynajmniej w tym swoim słowotoku Mal zdawała się być naprawdę szczęśliwa z obecnego stanu swojego życia.
I zgodnie z tym założeniem już wiedział, że niedługo coś się bardzo mocno spierdoli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz