środa, 20 października 2021

Od Serafina cd. Isidoro

Zaspa śnieżna wyleciała w powietrze, eksplodowała wibrującym w uszach rykiem, trąciła odorem zepsutego mięsa. Serafin skrzywił się odruchowo, gładkim ruchem ściągnął kaptur z głowy, by nie ograniczać sobie widoczności. Nie był znawcą potworów, szczególnie zaś tych górskich. Gdyby teren był pustynny, lub chociaż takowemu podobny – wtedy mógłby pokusić się o stanowisko kogoś znawcy bliskiemu. Tutaj jednak, ponad chmurami, w granicach wiecznej zmarzliny, bliżej nieba niż ziemi, musiał zdać się na intuicję i szczątkową wiedzę w zakresie stworów typowych dla lodowej domeny.
O podręcznym astrologu, kieszonkowej encyklopedii Dobra i Zła, zapomniał, choć nie całkowicie. Zapomniał jedynie o tym jak ważne są słowa wypowiadane przez Isidoro, z głowy wyleciało mu to, że słowom tym sprzeciwiać się nie powinien – bo D’Arienzo prócz astrologicznego talentu, do dyspozycji miał również magię, która wpływała na talent, rozdmuchując go ponad miarę, czyniąc prawdziwie potężnym.
Na nieco wyższym poziomie niż ścieżka, tuż po tym jak wyrzucony w powietrze śnieg opadł, zamajaczyła jama. Okrągła, idealnie wydrążona. Zbyt idealnie. W zbyt idealnym miejscu. To z niej trąciło zepsutym mięsem, to z niej także dochodziły do Serafina magiczne wibracje, wzmagając niepokój. Mag zmarszczył brwi, obejrzał się na czającego się przy nim Isidoro. W onyksie oczu mignęła podjęta decyzja, a jej wynik miał się astrologowi nie spodobać.
― Uciekaj stąd. ― Polecił szybko książę, a powietrze wypełnił przykry dźwięk twardego pancerza trącego o wydrążoną skałę ― Tam, za tamte skarpy ― złoto błysnęło w powietrzu, kiedy szybkim ruchem wskazał mu kierunek, zdecydowanie daleko od siebie i od pola walki.
Isidoro pokręcił głową, Serafin prychnął, nie kryjąc irytacji.
― Nie mamy czasu na próby bycia dzielnym, astrologu. ― Warknął. Ostatnie słowo stłumił przeciągły syk wielkiego, białego węża, wychylającego łeb ze swojej śmierdzącej jamy.
― Zostanę z tobą. ― Upierał się Isidoro.
― Idź. Precz. ― zaakcentował wyraźnie oba słowa, ale i to nie poskutkowało.
Stwór imponował na wstępie samą swoją wielkością. Z powodzeniem mógłby jednym kłapnięciem połknąć cały powóz z końmi i nikt nawet nie zastanawiałby się jak to możliwe. Całe cielsko pokryte miał szorstkimi, twardymi łuskami w kolorze zgniłej bieli, nos zdobiły kolce i rogi. Oczy błyskały lodem, odbijając promienie słońca, pionowe źrenice zwęziły się tak mocno, że przypominały ciemne igiełki w morzu chłodnego błękitu.
Gad rozchylił nieznacznie pysk, bladoróżowy, rozdwojony jęzor wysunął się badając powietrze. Serafin raz jeszcze obejrzał się na Isidoro, dał mu ostatnią szansę. Astrolog uparcie trwał u jego boku, niebywale tym maga irytując.
― Będziesz mi tylko wadził. Nie znając magii, jesteś tylko ciężarem. ― Informację wypowiedział tonem suchym, pozbawionym jakichkolwiek emocji. Tak jak jeszcze parę nocy temu, w jaskini, kiedy opowiedział mu o jednej z klątw, głos miał zdecydowanie cieplejszy i można było podejrzewać, że pozostało w nim coś jeszcze z dobrego człowieka, tak teraz wszelkie nadzieje rozwiewał tym nieprzychylnym, gniewnym spojrzeniem i protekcjonalnym traktowaniem.
― Nie. Zostanę, bo tak powinienem zrobić. A ty nie powinieneś mnie odsuwać. ― W spojrzeniu D’Arienzo zagościł upór i bunt. Twardy niby skała, ostateczny, niewzruszony, tak niepodobny do tego co na co dzień można było dojrzeć w jasnobłękitnych oczach.
― Rób co chcesz ― fuknął w końcu Serafin, skupiając się na przeciwniku. Wąż, mocno kojarzący się księciu z sallandirskim serpentynem, zsunął się w ich kierunku po łagodnym zboczu, nie dał więcej czasu na wydawanie poleceń. Śnieg bryznął na boki pod ciężkim cielskiem, mag naprędce splótł czar. Złote szpony musnęła cienista smuga, magiczne łuski gada skontrowały zaklęcie. Serafin przymrużył oczy, analizując. Sallandirskie serpentyny były odporne na czarną magię, podobnie jak i na magię krwi. Ich słabym punktem były oczy, których nie chroniło absolutnie nic. Skoro przy tym egzemplarzu czarna magia także nie działała…
Gad pomknął w dół po śniegu, Serafin szybkim, brutalnym ruchem złapał Isidoro za front płaszcza i szarpnął w bok, odrzucając. Astrolog wylądował w zaspie, książę zniknął. Przeskoczył w przestrzeni, pojawił się kawałek dalej, a serpentyn płynnym ślizgiem wyhamował, potężnym ogonem chlasnął przez śnieg, posyłając w górę białą falę. Magiczne wibracje nasiliły się, potwór splótł własną magię, znów ryknął, ale żaden okaleczający uszy dźwięk nie wydobył się z jego krtani. Kontra za kontrę; szybka i celna.
Nim D’Arienzo wygramolił się ze swojej zaspy, znów nim szarpnęło, równie brutalnie co poprzednio. Magia porwała go w powietrze, pociągnęła w stronę wąskiego wyłomu w skałach – potencjalnie bezpiecznej kryjówki. Serafin tymczasem skupił na sobie stwora, zaatakował go przywołanym tworem z odłamków ziemi i lodu.
― Nie, Serafinie! ― krzyczał Isidoro ― Nie rób tego! To zły wybór, kolejny błąd na twojej ścieżce!
Serafin nie słuchał, słowa wpadły jednym uchem i wypadły drugim. Wiedział co robi, zawsze wiedział co robi. I nigdy nie oglądał się przez ramię, cokolwiek by się nie działo.
Serpentyn zasyczał wściekle, na jego grubej szyi błysnął dziwny znak. Książę potraktował go piorunem w oko, ale efektem czaru była jedynie duża ilość pary. Wąż ryknął, spojrzenie obu ślepi zogniskował na płynącym w powietrzu astrologu. Widząc, że z maga kiepska przekąska, gad zanurkował po śniegu w kierunku Isidoro. Serafin pobladł.
Przeskoczył znów w przestrzeni, znalazł się przy Isidoro, a ten bezwiednie pacnął w śnieg, uwolniony od czaru. Książę pojawił się akurat w momencie w którym serpentyn rozwierał paszczę, by zmieść ich obu z powierzchni ziemi. Czarnoksiężnik szybkim ruchem nadgarstka poderwał skały z ziemi, te w ułamku sekundy scaliły się w mur w który zarył zębiskami ogromny wąż.
― Musisz… Musisz celować w podniebienie ― wydyszał astrolog, blady jak ściana ― Ten jest inny.
― Wiem co robię ― odpowiedział mu po raz kolejny warknięciem. Poprzednim razem musiał po prostu nie trafić, choć zdawało się to niemożliwym. Splótł wiązki magii jeszcze raz, chwilowo oszołomiony gad stanowił idealny cel. Piorun trzasnął w wężowe oko, ale to pokryło się migotką. Niebywale twardą i całkowicie odporną na magię.
― Kurwa.
Serpentyn szybko odzyskał rezon, ogonem rozwalił ścianę, Serafin złapał Isidoro za fraki i razem z nim przeskoczył w przestrzeni, kawałek dalej. Mag wsparł się o głaz, poczuł jak serce trzepocze mu w piersi. Pierdolone klątwy sfinksa, pierdolone góry, pierdolony śnieg, pierdolona bezsenność. Nie mógł sobie pozwolić na dalsze skoki w przestrzeni, na tej wysokości za bardzo go to obciążało.
Musisz celować w podniebienie.
Gad nie zrezygnował po pudle, gładko przepłynął po śniegu, wprost na nich. Serafin pstryknął, ułatwiając sobie zmianę obsługiwanego żywiołu, wyczekał na dobry moment. Kiedy serpentyn podjął kolejną próbę zjedzenia ich obu, mag gładkim, oszczędnym ruchem poderwał z ziemi bryły lodu zalegające pod śniegiem, tworząc ostrą palisadę. Gad nie wyhamował, wpakował się otwartą paszczą w ostre kawały lodu, Serafin doprawił ruch jeszcze dwoma kolcami, które precyzyjnie wyrosły spod śniegu i przebiły podniebienie stwora. Ten zaryczał ostro, wysoko. Rozpaczliwie.
Książę zasłonił uszy dłońmi, ale niewiele to dało, dźwięk wibrował we wnętrzu głowy, potęgował i tak okropny ból spowodowany brakiem snu i przemęczeniem. W myśli maga zakwitło przekonanie o tym, że jeszcze chwila, a rozpierdoli mu czaszkę od środka. Wtedy, jak na zawołanie, serpentyn w końcu wyzionął ducha.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Ciepła krew potwora spływała na lodowe kolce i śnieg. Zastygała po chwili, zapadała się w biały puch, jakby nigdy jej tu nie było, jakby nic się nie stało. W powietrzu przebrzmiewała kłująca w uszy cisza. Serafin cofnął dłonie od głowy, spojrzał ponuro na stwora. Dopiero potem przeniósł spojrzenie na wciąż bladego Isidoro.
― Po co mi astrolog, który nie potrafi przewidzieć ataku wroga? ― fuknął, wciąż w gniewie i na fali adrenaliny. Wyprostował się, nie pomógł pozbierać się D’Arienzo ― Umiesz coś w ogóle, czy Cervan wysłał cię tu po to żeby zwolnić miejsce w gildii? ― dorzucił kolejne słowa, wcale niepotrzebne, a bardzo nieprzyjemne. Nie poczekał nawet na odpowiedź, machnął ostro dłonią, cofając lodową palisadę. Łeb serpentyna opadł z głuchym łoskotem na ziemię.
Książę podszedł bliżej cielska, obejrzał dokładnie miejsce w którym wcześniej coś błysnęło. W łuskach gada wypalona była runa. Nie znał jej, nie kojarzył, a to po raz kolejny wzbudziło w nim niepokój. Nie byli nawet w połowie drogi, a napadał ich jakiś bajkowy stwór w lodowej odmianie, w dodatku klątwy dokuczały mu o wiele bardziej niż zazwyczaj, czyniąc z jego życia prawdziwy koszmar.
Serafin usiadł ciężko na głazie z wcześniej wzniesionego muru, ukrył twarz w dłoniach i westchnął, również ciężko. Adrenalina opadała, tępy ból głowy nasilił się, pojawił się także niemiły wyrzut sumienia. Astrolog wiele razy udowodnił swoją przydatność, nie tylko podczas drogi, ale i na Paradzie, kiedy wyłożył mu tarota. Teraz też miał rację. Nie powinien był go odsuwać, bo to był błąd. Cholerny błąd, który mógł go kosztować życie Isidoro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz