piątek, 22 października 2021

Od Jamesa, CD Apolonii

Roześmiał się znowu, jakby tego wieczora nadrabiał wszystkie ostatnie lata spędzone na poszukiwania rozwiązania dla asfodelowego wiązania. Niby błąd młodości, ale przecież zgodził się na niego z czystym sumieniem i co gorsza, czystym, trzeźwo myślącym umysłem. To wszystko rzucało na niego cień, czarny i parszywy, jak stado pcheł zżerające ledwo dychającego kundla. Zresztą, nie było to dalekie od prawdy.
Starał się nawet nie próbować interpretować tonu kobiety, wiedział, że nie było warto. Skoro sprawa była dla niej tak ciężkiego kalibru, zwiastowało to wyłącznie zraniony umysł lub serce, może nawet oba na raz, a James w sercowych sprawach miał niewiele doświadczenia. Kochać namiętnie się zdarzyło, raz i we własnej głupocie, przecież tamta trumna tego dowodem, a wiedział, że cierpienie po człowieku zostaje jako brzydka, poszarpana szrama między najważniejszymi narządami. A jeszcze wchodzić z butami do czyjegoś serca, jakby miał do tego jakiekolwiek prawo. Zostawało tylko skinąć ze zrozumieniem głową, łagodnie, może nawet pieszczotliwie.
— Nie wiem, czy się to pani uda — odparł z rozbawieniem. Miał wówczas jeszcze wrażenie, że żadne cuda tego świata nie uczynią jego nóg zwinniejszych, palców bardziej wyczulonych czy rąk lepiej ułożonych w ciepłym, kobiecym uścisku. Jakby nie było Liv swojego czasu próbowała gorąco, a i teraz z męskich rąk leciały cenne talerze Iriny częściej niż rzadziej.
Przyjęli mimo wszystko pierwszą figurę z nadchodzącej serii, rozpoczynającej wstęp do samego właściwego tańca. Podprowadził w niej kobietę na sam środek sali, mimo bardziej lub mniej wrogich oczu obserwatorów od siedmiu boleści, próbujących przypomnieć sobie jamesowe personalia, w końcu kimże był, żeby panoszyć się u boku największej diwy tego wieczoru? Ha, dobre sobie.
Sunęli powolnymi, ale rytmicznymi krokami, zgodnie z melodią dyktowaną przez dobrze przygotowaną orkiestrę. Nie byli pierwsi do dołączenia pośród tłum tańczących, ale i nie ostatni, gdy nagłe poruszenie sceny zwabiło kolejne ciekawskie sytuacji pary lub spragnione romantycznych chwil gołąbeczki.
A mógł przy tym tylko dzielnie trzymać wyprostowana, porządną postawę, starając się nie ściskać zbytnio dłoni Apolonii. Przez wzgląd na chorobę miał ograniczone czucie, a i zmysł dotyku już nie ten, co kiedyś. Jakby jedna ręka ciągnęło go już prosto do krainy umarłych, w poszukiwania dotyku cięższego niż ten wyimaginowany.
Miał nawet przez chwilę wrażenie, że dostrzegł w tłumie kosmyk włosów tak obrzydliwie płomiennych, jakby ktoś zaklął je kiepsko wykonanym zaklęciem, ale nie przejął się tym zbytnio. Mal miała przecież grzecznie siedzieć na uczelni, Hilda na tego rodzaju przyjęcia była stanowczo zbyt młoda, a i sam Bazylian preferował towarzystwo bardziej w swoim wieku. Obiecał sobie naprędce, że skupi się bardziej na tańcu, ledwie omijając ładne pantofle Apolonii swoimi ciężkimi butami w czasie kolejnej części układu.
Na ile były to jego własne umiejętności, a na ile precyzja samej aktorki, wolał kłamać sam siebie, że nie wie. Czuł się mimo wszystko zaabsorbowany. Wymiana ciepła, uśmiechu, dotyku, którego jednak od dawna już mu brakowało. Piechotą to przecież nie chodziło i powrót po tak długim czasie do, chociaż szczątkowej, normalności wydawał się w oczach blondyna zbawiennym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz