niedziela, 24 października 2021

Od Apolonii cd. Jamesa


    Stukot pantofli odbijał się od ścian długiego korytarza, echem niósł się po tym niekończącym się, wiecznym w jej mniemaniu pomieszczeniu, w każdy, kto nie znał planu budynku prawdopodobnie by się zgubił – nie wspominając nawet o tych okropnych rozwidleniach i presji rzucanej przez spoglądające swymi martwymi, olejnymi oczami obrazami zawieszonymi na ścianach.
    Jak dobrze więc, że Apolonia już kilka dni wcześniej prosto w swe dłonie dostała idealny plan budynku ze wszelakimi ścieżkami ewakuacyjnymi, z balkonami, na których na chwilkę można by się schować pod pretekstem wypalenia ciutki tytoniu i kryjówkami czy rzadko uczęszczanymi pomieszczeniami, idealnymi do zaryglowania drzwi, do odpowiednio wyartykułowanego, zdecydowanie sugestywnego westchnięcia, które wszelakich upierdliwców po prostu pozbyłoby się na dobre.
Stuk, stuk, stuk.
    Kobieta podciągnęła spódnicę, chcąc w ten sposób niby jeszcze bardziej przyspieszyć, choć możliwe – przynajmniej tak, by nadal wyglądać gustownie – to nie było. Materiał pochwyciła jednak w tylko jedną dłoń, bowiem palce drugiej zajmowały się już rozplataniem dosyć prostego, łatwego do prędkiego odwzorowania, upięcia. Do wyjmowania tej jedynej, najważniejszej spinki, która wystarczająco mocną i sztywną była do ewentualnego przedostania się przez zamek na pewno zakluczonych drzwi. Kobieta spinkę podrzuciła w dłoni, uśmiechnęła się pod nosem.
Stuk, stuk, stuk.
    Stanęła w rozwidleniu, oczy przestudiowały otaczające ją obrazy. Powinna była szukać eleganckiej, starszej panny o futrzanym kapeluszu i brązowym oku. Spojrzenia się skrzyżowały, Apolonia uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Kolejny sukces, wydawać by się mogło, że wszystko idzie zbyt głado i zbyt ładnie – że za chwilę wyskoczy na nią jakiś nieproszony w tej konkretnej sytuacji służący z niekomfortowym pytaniem wyrysowanym na licu oraz wydobywającym się z krtani, że zaraz zacznie napastować ją spojony do granic nieprzytomności mężczyzna, który w poszukiwaniu swego szczęścia zagubił się właśnie na jednym z owych korytarzy. Ruszyła dalej, ku swojemu celowi.
Stuk, stuk, puk, stuk.
    I niby spłoszone zwierzę zatrzymała się w połowie kroku, wyciągnęła wysoko szyję, rozglądając się z trwogą dookoła siebie. Pustka, a jednak w przestrzeni wyłapano dźwięk różniący się od pospiesznego stukotu ładnych pantofli, nastąpiła zmiana. A każda zmiana przy takiej sytuacji była zmianą wyjątkowo niepokojącą, zmuszającą do przyspieszenia ruchów lub podjęcia innych, ryzykownych decyzji. Opuszki zacisnęły się na spince, metal wbił się wrednie w skórę, która ze swego miodowego, ciepłego koloru przeszła w niedokrwioną biel.
    Kobieta kucnęła przed poszukiwanymi przez nią drzwiami, spinka gładko wślizgnęła się w dziurkę od klucza. Apolonia zmrużyła topazowe oko, zmarszczyła czoło, przygryzła wargę. W końcu otwieranie zamków wymagało skupienia.
Wcale nie teatralnego.
Klik.
    Drzwi skrzypnęły, drewno przy zamykaniu nawet nie trzasnęło – kobieta miała doświadczenie. Chwilę później na korytarzu zapadła cisza, nie słychać było stukotu pantofli, nie słychać było wyizolowanego, przyspieszonego oddechu.
Martwe obrazy smutno spoglądały na pustkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz