niedziela, 24 października 2021

Od Isidoro cd. Serafina

Isidoro siedział nieruchomo, słuchając słów księcia. Oto i miał odpowiedź, dlaczego im bardziej starał się przyjrzeć wydarzeniom czekającym ich w wiosce, tym bardziej się one dla niego rozmywały. W jego widzeniu przyszłości pojawiały się plamy - Isidoro nie był pewien, co mogą one oznaczać. Zazwyczaj coś takiego widział, kiedy przyszłość zależała od zbyt wielu czynników, gdy zbyt wiele było niewiadomych i za dużo mogło się zmienić. Dlatego też zazwyczaj czekał parę dni i znów patrzył w przyszłość. Tak samo, jak z przewidywaniem pogody - łatwiej było powiedzieć, czy słońce będzie świecić następnego dnia, niż czy chętnie się uśmiechnie dwa miesiące później. Jednak im bliżej wydarzeń, tym wcale nie było lepiej. Wciąż były w nich te białe plamy, wciąż pojawiały się jakieś luźne, niezwiązane z sobą wątki. Czyli jednak antymagia.
Astrolog martwił się, i to na poważnie. Jego umiejętność widzenia przyszłości pomagała mu nie tylko w podróży - pomagała też zrozumieć Serafina, odpowiedzieć na jego potrzeby nim zdąży o cokolwiek spytać. Albo się zirytować, co było dla niego o wiele bardziej naturalną reakcją. Bez jasnowidzenia… Isidoro potarł dłonie w rękawiczkach. Bez niego był w dużej mierze bezużyteczny.
Przymknął oczy, wracając myślami do swoich wróżb i do tego, jakie było jego zadanie tutaj. Mistrz Cervan polecił mu, by znalazł ukrytą wioskę i by doprowadził do niej Serafina. Serafin również się z tym zgadzał - mówił Isidoro, by przewidywał to czy tamto. Astrolog jednak wiedział, że nie to było jego głównym zadaniem podczas tej wyprawy. Musiał wesprzeć księcia. Nie chronić, nie prowadzić. Wesprzeć. Teraz jednak, skoro tylko czas dzielił go od utraty jego daru, będzie mu niczym więcej, jak tylko ciężarem. Czy ciężar może w ogóle być wsparciem?
Jednak przeznaczenie jeszcze nigdy nie postawiło przed nim zadania tak trudnego, by go przerosło. Czy ta sama zasada działała, gdy ręka przeznaczenia już do niego nie sięgała, stłumiona przez aurę artefaktu, którego wraz z Serafinem poszukiwał?
— Zastanawiałem się nad tym — powiedział, wracając do kwestii kolczyka. — Czy poświęciłeś tak dużo ze swojego czasu, by nauczyć się iferyjskiego na tyle, by mówić niemal bez akcentu, czy jednak znalazłeś na to jakiś magiczny sposób. Stawiałem na to drugie.
Ton głosu Isidoro był dość lekki, spokojny. Słychać było, że do użycia artefaktu by obejść problem, z jakim borykał się każdy obcokrajowiec, podchodził raczej jak do zmyślnego i ciekawego rozwiązania, nie zaś tuszowania własnej słabości.
Wiatr porwał ostatnie okruszki po sucharkach, definitywnie kończąc ten niewielki postój. Isidoro poprowadził Serafina dalej, w stronę wioski. Na spotkanie nieuniknionego.
Faktycznie - im niżej schodzili, tym gorzej było. Isidoro też zaczął wyczuwać, że coś było nie tak - poczuł przykry ucisk w skroniach, ból rozszedł się gdzieś z tyłu głowy. Chociaż zejście ze szlaku nie było trudne, jego oddech stał się ciężki, astrolog poczuł, jak siła odpływa z jego kończyn. Zerknął kątem oka na Serafina - po czarnoksiężniku niczego nie dało się rozpoznać. Isidoro zastanawiał się, czy jego moc magiczna była tak przytłaczająca, że owa aura antymagii jedynie liznęła jej powierzchnię, czy też mężczyzna był tak zahartowany we wszelkich magicznych bojach, że pole antymagii było dla niego jedynie drobnym dyskomfortem.
Wkroczyli do wioski. Od pierwszych kroków czuć było, że coś jest nie tak. Skoro dotarli do miejsca, które jego mieszkańcy intencjonalnie chcieli ukryć przed innymi, można było się spodziewać, że nie będą oni przyjaźnie nastawieni. W powietrzu czuć było jednak coś jeszcze - jakiś nienazwany strach i napięcie, coś przytłaczającego i nienazwanego. I nie chodziło tylko o pole antymagii.
Serafin ściągał na siebie spojrzenia. Wysoki i dumy niczym wieża, odróżniał się mocno od niewysokich ludzi przyodzianych w grube futra. Ci przemykali szerokimi, wydeptanymi ścieżkami między budynkami, schodzili obcym z drogi. Same budynki zdawały się składać niemal wyłącznie z okrytego śniegiem dachu - kamienna podmurówka kończyła się na wysokości biodra Isidoro, potem zaś były kości i skóry zwierząt, nie zaś drewno albo słoma.
— Sen pod gołym niebem mi się nie uśmiecha — mruknął Serafin.
Tak, to był problem - oczekiwanie karczmy w wiosce, która nie życzyła sobie obcych byłoby głupotą.
— Myślisz że znajdziemy tu kogoś na tyle hm… przyjaznego… by udzielił nam gościny.
Isidoro się zasępił.
— Przyjaznego - nie. Ale zdesperowanego - owszem.
Astrolog poprowadził czarnoksiężnika przez wioskę, podążając ostatnim wyznaczonym mu przez los szlakiem. Reszta - tonęła w bieli niewiadomego, zasypana śniegiem antymagii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz