niedziela, 31 października 2021

Od Małgorzaty cd. Mattii

― Odkąd Lucas Beck zmarł, miasto targane jest trzema siłami. ― Dłonie Małgorzaty zanurzyły się w psiej sierści, opuszki palców dotarły do skóry zwierzaka, drapiąc ją miarowo. ― Siła ta bierze się z przestępczego półświatka, szerokiej gamy dostępnych tu burdeli, jak i z samego szczytu. Kimkolwiek są ludzie sterujący tym wszystkim, na razie wygląda na to, że ze sobą współpracują, manus manum lavat. Sam zresztą widziałeś, że po ulicy nie szlaja się kwiat lokalnego garnizonu, tylko przypadkowe tłuki, którym można wmówić, że czarne jest białe, a białe to zielone.
Gnatołam, poddany podwójnej dawce głasków i drapania, przymknął czarne ślepia, a z psiego nosa, wystając nieznacznie, rytmicznie rosła i malała bańska smarków. Małgorzata zdawała się nie zwracać na to uwagi, zbyt pochłonięta dzieleniem się swoimi odkryciami.
― Ogólna sytuacja nie przedstawia się zbyt dobrze. Strażnicy reagują w losowych sytuacjach, jak przypadkowo znajdziesz się tam, gdzie działa jedna z tych trzech sił, to choćby cię katowali, nie kiwną palcem, psie syny, tfu. ― Gnatołam poderwał łeb, rozespany spojrzał na Małgorzatę, ale ta tylko posłała mu bezdźwięcznego całusa. Łeb opadł z powrotem. Bańka smarków znów urosła i znów zmalała.
― Wspominałaś o połączeniu ― odezwał się po krótkiej chwili ciszy Mattia, naprowadzając De Verley na zgubiony wątek. Myśli Małgorzaty przemykały przez głowę z prędkością światła, pozostawiając po sobie całą gamę pomysłów i potencjalnych scenariuszy do rozegrania, choć czasem cały ten harmider zamknięty w głowie mocno ją rozpraszał i przyprawiał o migrenę.
― Tak, tak ― ożywiła się, jedna dłoń wynurzyła się z sierści. Palec śmignął po papierze mapy, wskazując miejsce załadunku i rozładunku barek z towarem ― Pewnej nocy, właśnie w tym miejscu, słyszałam jak robotnicy rozmawiali o wrażliwym towarze. Nad ranem pojawili się niemili panowie z pałkami i zabierali zawartość skrzynek. Powoli, partiami. Nie miałam jak się podkraść, by zbadać zawartość, aaallee… ― papier zaszeleścił, dłoń wydobyła na wierzch inny plan, inny rzut na miasto. ― Udało mi się podążyć ich śladem. Paczuszki trafiły do Błękitnej Róży, jednego z lepszych burdeli. I sądzę, że to tu jest połączenie. Szlachta o której wspomina twój znajomy nie tylko puszcza się po kątach, ale i wciąga proszki nosem, czy cokolwiek to tak właściwie jest.
― Hmm ― Mattia odchylił się nieznacznie, wsparł plecy o oparcie sofy ― To jasno wskazuje na połączenie dwóch sił. Ale co z trzecią, tą płynącą z samej góry?
― Ha ― Małgorzata uśmiechnęła się zawadiacko, także wsparła plecy o oparcie. W dłoniach pojawił się kolejny papier, tym razem przedstawiający, narysowane odręcznie i nieco krzywo, plany budynku pierwszej szychy tego miasta, która w przeszłości była prawą reką Becka – Mortena Bruuna. ― I tu, panie hrabio, wkracza pan ze swoją gładką gadką i obyciem towarzyskim ― De Verley przechyliła nieznacznie głowę w bok, puszczone luzem złote loki opadły na ramię D’Arienzo. ― Musimy się dostać na posiadówę, podejrzewam, że dowiemy się czegoś użytecznego. A nawet jak się nie dowiemy, to przetrzepię tą jego rezydencję zanim ktokolwiek się zorientuje i wtedy się dowiemy ― wypuszczony z dłoni papier opadł z szelestem na psi grzbiet, Małgorzata splotła ze sobą dłonie.
― Wszystko zależy od tego jak bardzo ściągniesz na siebie uwagę.
― Czy ja słyszę zwątpienie w twoim głosie? ― Mattia podłapał wcześniejszą nutę wypowiedzi, uderzając w charakterystyczny dla Małgorzaty, szelmowski ton. Spojrzeniem powędrował znów w kierunku planów budynku, przyjrzał się im uważniej, jakby już układał sobie plan działania.
― Jakże mogłabym w ciebie wątpić, Mattia ― mruknęła miękko ― jak mogłabym po tym niewielkim pokazie na Paradzie? Poza tym, jestem wielką fanką stwierdzenia, że nie zaprezentowałeś tam wszystkiego. Z niecierpliwością więc wyczekuję pełnego repertuaru, szanowny panie. ― Jadeit mrugnął porozumiewawczo.
Gnatołam, śniący bardzo psie sny, szczeknął krótko i cicho. Bąbel ze smarków urósł do niebotycznych rozmiarów, po czym pękł, osiadając na wielkim, czarnym nosie. Nowofundland kichnął potężnie, spadł z wygodnych kolan, w powietrze wyleciały wszystkie papiery, które przyniosła Małgorzata.
De Verley zaśmiała się wesoło i zaraz pochyliła się w dół, dłońmi sięgając wystraszonej, psiej mordki. Gnatołam, wielce zdezorientowany, wydawał się ukontentowany takim pocieszeniem.
― Myślisz, że Howard byłby gotów się teraz z nami spotkać? Może dzięki niemu udałoby się wkręcić na ten cały bankiet? ― obejrzała się na zamyślonego hrabiego. Ten skinął lekko głową, szafir błysnął w uchu i na palcu, kiedy Mattia potarł brodę palcami.
― Jeśli jest tak źle z towarzystwem jak pisał w listach, to sądzę, że z radością zgodzi się na spotkanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz