niedziela, 24 października 2021

Od Tassariona CD. Marty

Ciepło dziewczęcej sylwety, to samo, którym zawsze tak szczodrze go obdarowywała, rozniosło się przyjemnie na zesztywniałe kończyny, na pierś oraz dziurawy brzuch, niecałkowicie, lecz wystarczająco pozbywając się bólu z okolic czarnych, prześwidrowanych ran. Jarzębina warg musnęła spiczaste uszko w czułym pocałunku, jakby na marciuszkowych słów potwierdzenie, gdy on sam, bez sił na jakikolwiek, kolejny ruch, trwał ospale w kobiecych ramionach, pozwalając jej na te wszystkie gesty szczodrej tkliwości, których przez ostatnie dwa wieki, tak niezwykle mu brakowało. I och, jak miło byłoby zasnąć w tej ciepłej obecności kochanka.
Być może, tak po prostu, po latach ciągłych pytań, ogłupiającej niewiedzy, pragnął cokolwiek uznać za pewną. Za zrozumianą i wybadaną, nigdy już nie zaskakującą, bo w końcu rzadko kiedy tassarionowe niespodzianki kończyły się dobrze, w ostatecznym rezultacie przyczyniając się wyłącznie do kolejnych kar oraz boleści. Obawiał się natury, obawiał się również przyszłości, z góry zakładając, iż jeżeli sam nie zdoła utorować sobie ścieżki, znów napotka się na przepaść, przed której krawędzią nie zdoła się zatrzymać. Świat, który znał Tassarion, był zimny. Zimny i bezwzględny, mimo iż tak bardzo pragnął, choć raz spojrzeć na rzeczywistość modrością tych słodkich, dziewczęcych ocząt.
Cień uśmiechu, choć dość smutnego, jak i beznadziejnego, wymsknął się na blade, wampirze lico, kiedy smukły paluszek Marty znalazł swoją drogę na tassarionową pierś. Pomknął wzrokiem za jego opuszkiem, w swym zmęczeniu potrzebując dłużej chwili, by marciuszkowe słowa zrozumieć. Pokręcił leciutko głową, w bezsłownym proteście. Co miałby niby poczuć w ściankach martwego serca?
— To mam nadzieję, że nie zmienisz jutro zdania — wymamrotał w bezsilności, mimo to na cichy śmiech się decydując – śmiech, który przerwany nagłą falą bólu, dość szybko zmienił się w żałosny jęk. Czerwone ślepka łypnęły z zaskoczeniem na buźkę rudogłowej pannicy, uchowanej w ciemnościach gildyjnego korytarza. Jedynie nikłe światło świec, jak i jego własne, łyskające oczyska, jakkolwiek dziewczęcy profil rozświecały. — Tak myślisz? — Zamarł na moment, drżąc jedynie w przeszywającym zimnie rozdzierających ran. Ściągnął siwe brewki, jakby wciąż w Marty słówka próbując jakkolwiek uwierzyć, lecz nim zdążył raz jeszcze zwątpić, nim pozwolił, by kolejna zbitka głosek uciekła spomiędzy jego ustek, Marciuszka rzuciła się na swego kochanka, więżąc go w ciasnym uścisku. Tassarion zacisnął zęby, nie pozwalając sobie na kolejny okrzyk bólu. Westchnął cichutko, lewą rączkę kładąc na dziewczęcych pleckach. — Dziękuję.
Tak po prostu. Za wszystko.
— Muszę… Muszę dostać się do swojego pokoju — zaczął, w chwilę zmieniając temat, ale przecież większego wyboru nie miał, chcąc jak najszybciej zająć się dziurskami, które z każdą sekundą wysysały z wampirzego ciała coraz to więcej energii. O ile sam będzie w stanie dobrze się nimi zaopiekować. — Muszę coś zrobić z… — nie dokończył, wszystkie swoje siły skupiając w mięśniach łydek, które po dłuższej chwili i dwóch nieudanych próbach, pozwoliły mu wreszcie wyprostować nogi. Nie zdołał jednak utrzymać równowagi, zaraz szukając oparcia w drewnianej ścianie korytarza. Krasne ślepka raz jeszcze podążyły za sylwetą Marciuszki, nim ruszył w stronę odpowiednich drzwi. — Przepraszam… Przepraszam, że cię obudziłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz