Ciepło dziewczęcej sylwety, to samo, którym zawsze tak szczodrze go obdarowywała, rozniosło się przyjemnie na zesztywniałe kończyny, na pierś oraz dziurawy brzuch, niecałkowicie, lecz wystarczająco pozbywając się bólu z okolic czarnych, prześwidrowanych ran. Jarzębina warg musnęła spiczaste uszko w czułym pocałunku, jakby na marciuszkowych słów potwierdzenie, gdy on sam, bez sił na jakikolwiek, kolejny ruch, trwał ospale w kobiecych ramionach, pozwalając jej na te wszystkie gesty szczodrej tkliwości, których przez ostatnie dwa wieki, tak niezwykle mu brakowało. I och, jak miło byłoby zasnąć w tej ciepłej obecności kochanka.
Być może, tak po prostu, po latach ciągłych pytań, ogłupiającej niewiedzy, pragnął cokolwiek uznać za pewną. Za zrozumianą i wybadaną, nigdy już nie zaskakującą, bo w końcu rzadko kiedy tassarionowe niespodzianki kończyły się dobrze, w ostatecznym rezultacie przyczyniając się wyłącznie do kolejnych kar oraz boleści. Obawiał się natury, obawiał się również przyszłości, z góry zakładając, iż jeżeli sam nie zdoła utorować sobie ścieżki, znów napotka się na przepaść, przed której krawędzią nie zdoła się zatrzymać. Świat, który znał Tassarion, był zimny. Zimny i bezwzględny, mimo iż tak bardzo pragnął, choć raz spojrzeć na rzeczywistość modrością tych słodkich, dziewczęcych ocząt.
Cień uśmiechu, choć dość smutnego, jak i beznadziejnego, wymsknął się na blade, wampirze lico, kiedy smukły paluszek Marty znalazł swoją drogę na tassarionową pierś. Pomknął wzrokiem za jego opuszkiem, w swym zmęczeniu potrzebując dłużej chwili, by marciuszkowe słowa zrozumieć. Pokręcił leciutko głową, w bezsłownym proteście. Co miałby niby poczuć w ściankach martwego serca?
— To mam nadzieję, że nie zmienisz jutro zdania — wymamrotał w bezsilności, mimo to na cichy śmiech się decydując – śmiech, który przerwany nagłą falą bólu, dość szybko zmienił się w żałosny jęk. Czerwone ślepka łypnęły z zaskoczeniem na buźkę rudogłowej pannicy, uchowanej w ciemnościach gildyjnego korytarza. Jedynie nikłe światło świec, jak i jego własne, łyskające oczyska, jakkolwiek dziewczęcy profil rozświecały. — Tak myślisz? — Zamarł na moment, drżąc jedynie w przeszywającym zimnie rozdzierających ran. Ściągnął siwe brewki, jakby wciąż w Marty słówka próbując jakkolwiek uwierzyć, lecz nim zdążył raz jeszcze zwątpić, nim pozwolił, by kolejna zbitka głosek uciekła spomiędzy jego ustek, Marciuszka rzuciła się na swego kochanka, więżąc go w ciasnym uścisku. Tassarion zacisnął zęby, nie pozwalając sobie na kolejny okrzyk bólu. Westchnął cichutko, lewą rączkę kładąc na dziewczęcych pleckach. — Dziękuję.
Tak po prostu. Za wszystko.
— Muszę… Muszę dostać się do swojego pokoju — zaczął, w chwilę zmieniając temat, ale przecież większego wyboru nie miał, chcąc jak najszybciej zająć się dziurskami, które z każdą sekundą wysysały z wampirzego ciała coraz to więcej energii. O ile sam będzie w stanie dobrze się nimi zaopiekować. — Muszę coś zrobić z… — nie dokończył, wszystkie swoje siły skupiając w mięśniach łydek, które po dłuższej chwili i dwóch nieudanych próbach, pozwoliły mu wreszcie wyprostować nogi. Nie zdołał jednak utrzymać równowagi, zaraz szukając oparcia w drewnianej ścianie korytarza. Krasne ślepka raz jeszcze podążyły za sylwetą Marciuszki, nim ruszył w stronę odpowiednich drzwi. — Przepraszam… Przepraszam, że cię obudziłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz