sobota, 23 października 2021

Od Jamesa, CD Isidoro

Isidoro naprawdę nie był tragicznym w obyciu jegomościem, ale James zdawał się mieć powoli wrażenie, że jedno ich spotkanie wyczerpie pokłady cierpliwości starszego maga zarezerwowane odgórnie na cały tydzień. Później szedł wieczorową porą do swojego oficjalnie gabinetu, w praktyce bardziej kanciapy, mając wrażenie, że bez wykonanej pracy domowej przez młodzieńca, prawdopodobnie sam wyzionie ducha. A przynajmniej będzie zmuszony spróbować kolejnej metody, która na ten moment jeszcze nie przyszła mu do głowy. Czuł wyraźne rozżalenie (łączone z migrenowym bólem głowy), robiąc sobie naprędce herbaty, wciąż myśląc o niebotycznym geniuszu, jaki skrywał pan D'Arienzo pod zwykłym, społecznym problemem adaptacyjnym.
— Taki talent, taki talent — mruknął w ciszy swojego pokoju, upijając łyk ugotowanych ziółek na uspokojenie. Cóż, może zmiana otoczenia zadziałaby na korzyść ich lekcji, bo trzeba przyznać, że siedzenie na drewnianych pudłach, kufrach i ogólna atmosfera nieprzyjaznego niczemu nieporządku nikomu nie pomagały. Tak, to był zdecydowanie dobry pomysł.
Dlatego już kilka dni później manewrował zgrabnie tablicą. Znaczy, w rzeczywistości robił to Antares, ale James miał w tym swój udział, dyrygując poczynaniami mężczyzny, nawet nie próbując zrobić tego samodzielnie. W obecnym stanie byle dziecko byłoby w stanie podnieść więcej od niego, co zauważał zwłaszcza przy dźwiganiu książek czy tomiszczy od biblioteczki do biurka. Niby ledwie kilka metrów odległości, a przysiągłby, że zaciągał się powietrzem pod koniec jak nałogowy palacz tabaki. Taki, który płuca miał już nieraz zeżarte rakiem i tylko dogorywa bez dostępu do współczesnych podstaw magomedycyny czy alchemii.
Odetchnął z ulgą, gdy tablica została w końcu powieszona na właściwym miejscu. Musiał zacisnąć usta, żeby nie gruchnąć śmiechem i tym razem obiecał sobie solennie, że przy następnym spotkaniu z rycerzem, na pewno da mu książkę na temat technik adorowania płci przeciwnej. Na pewno miał ich nadmiar, w którymś kufrze od ery, gdy ochoczo zaczytywał się w nich Bazylian i, na upartego, Mal, a tutaj byłyby zdecydowanie dużo bardziej przydatne niż pod stertą kurzu i w gromadzie nieużytków literaturowych. Coś nawet na ten temat parsknął, zanim ostatecznie przeszli do celu dzisiejszego spotkania. A potem nie parsknął śmiechem ponownie wyłącznie dzięki latom czystego doświadczenia w pracy profesorskiej. Myślał, że nic podobnego nie zobaczy od czasów, gdy Florian wypełniał deklarację swojej pracy rocznej, a tu proszę. Isidoro zdołał jakimś cudem przetrzebić ideę swojej pracy w monstrum katastrofalne na tyle, że sam James musiał przystać co drugie słowo i się zastanowić nad dalszym sensem zdania.
Przygotował się. Miał w głowie wystarczająco dużo potencjalnych metod i rozwiązań problemów, żeby chociaż w szczątkowym stopniu poczynić postęp tego projektu, a przynajmniej to sobie najgoręcej wmawiał.
— Teraz ciągniemy dalej pańskie wyobrażenia na dany temat, wiążąc je z pracą. — Uśmiechnął się ciepło, za lepszego zobrazowania narysował kilka kresek w pustej przestrzeni. — To rozgałęzienia kolejnych pojęć, które będą dla pana w tej pracy ważne. Przechodzimy od pojęć najbardziej ogólnych do pojęć bardzo szczegółowych. Warto zadać sobie przy tym pytania, dzięki czemu łatwiej przyjdzie panu dalsza interpretacja problematyki. Dla przykładu, czego będzie dotyczyło to prawdopodobieństwo w pańskiej pracy? Wydarzeń sprzężonych. — Napisał “czego dotyczy” nad jedną z linii, a następnie “wydarzenia sprzężone” innym kolorem kredy u końca powstałej odnogi, ten fragment podkreślił przerywaną linią.
— Warto używać różnych kolorów oznaczeń, bo może pan zauważyć, że niektóre rzeczy będą w stanie grupować się mimo pozornego przebywania w innych odnogach mapy. Teraz pańska kolej. — Podał mężczyźnie kredę, samemu otrzepując pył z rękawiczek. Widział przy tym, że choć Isidoro nie trzęsły się ręce, tak wyglądał nadal na nieco zagubionego, stojąc przy tablicy i pocąc się, jakby ktokolwiek kazał mu teraz recytować całą historię kataklizmów wzdłuż i wszerz, a może nawet wspak.
— Polecam zacząć od pytania. W jakiej przestrzeni umieścił pan swoją problematykę?
I stopniowo tablica się zapełniała. Mniej lub bardziej pewnie, chociaż autor kolejnych odnóg wydawał się bać używać wielobarwnej kredy, skupiając się na białym przedstawieniu skomplikowanego labiryntu swoich myśli. Do tej pory James uważał, że mapy przypominają mapy lub w miarę niezorganizowane ogrody. Coś się na nich pojawia, nieraz wyrasta w innych miejscach, niż założono, niektóre odnogi rozlewały się na dziesiątki malutkich pochodnych, gdy inne, z założenia równie ważne, zdawały się kończyć na jednym czy dwóch pojedynczych frazach. Labirynt w przypadku Isidoro wydawał się za to idealnym podsumowaniem, gdy rozbiegane ścieżki skupiały się w kilku zakrętach, ładnych zawijasach i stonowanej kaligrafii, żeby tylko jedna z nich wszystkich miała jakiś większy sens bytu. Nie szkodzi, pomyślał James, bo nawet ta jedna ścieżka daje jakiś punkt zaczepienia, o ile sam Isidoro już się w tym nie zgubił.
— Im krócej, tym lepiej, same konkrety, panie D'Arienzo — pouczył go jeszcze w trakcie, widząc, jak z nagła w jednym miejscu zaczyna rosnąć ściana tekstu. — Na pewno będzie pan w stanie to bardziej rozbić.
Minęła może godzina, przeplatana cichym skrobaniem kredy po tablicy, łagodnymi, cichymi pochwałami bądź wskazówkami Jamesa i jeszcze, jeszcze cichszymi, prawie jak to skrobanie, odpowiedziami Isidoro. Wydawał się mimo wszystko zdeterminowany, chociaż ćwiczenie przyszło mu z trudem, tak wyraźnie się rozluźnił. Starszy mag pozwolił sobie założyć, że może ten ograniczony kontakt z drugim człowiekiem nieco pomógł. Nie w kwestii tego, że wystąpił, a w kwestii tego, że Isidoro mógł otwarcie pominąć nieco jamesową obecność, skupiając się na martwej, nieożywionej tablicy.
— Skończyłem. — Isidoro może nie powiedział, ale też na pewno nie szepnął czy mruknął, gdy jego głos, lekko zachrypnięty przez godzinę prawie stagnacji, rozległ się pośród łagodnego zefirku, nadchodzącego z północy.
— Gratulacje, panie D'Arienzo. Dużo pracy jeszcze przed panem, ale proszę zobaczyć. — Poszerzył uśmiech, stając przy tablicy i biorąc w dłoń niebieską kredę, aż zaczął w końcu zakreślać poszczególne frazy i elementy. Większość była zbyt szczegółowa czy wielkościowo rozdmuchana, żeby sięgnąć po wszystko, ale na tablicy wykwitła pierwsza, potencjalna linia narracyjna przemowy. — Należy ćwiczenie kilka razy powtórzyć, żeby zobaczyć, czy po czasie pracy nad przemową nie zmienią się pańskie priorytety — tu zastukał kredą w zakreślone “prawdopodobieństwo” — ale to już jest początek. Może pan być z siebie dumny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz