niedziela, 24 października 2021

Od Echa cd. Mattii

    — Wiesz, napiłbym się po tym wszystkim grzańca. Zechciałbyś mi towarzyszyć?
    Łucznik zamrugał, zmarszczywszy czoło w niemałym zdziwieniu, barki spięły się już po raz kolejny, a może po prostu dotąd jeszcze nie odpuściły. Kto wie, czy nie wynikało to z pewnych przyzwyczajeń wyniesionych jeszcze ze starego życia; co z tego, że zawsze uznawał się za wysoko postawionego. Kto by się przejmował, że obdarzano go pewnymi przywilejami – nigdy nie mógłby jednak zasiąść do tej samej butelki z człowiekiem, którego miał chronić, który wydawał mu rozkazy i który oceniał poprawność ich wykonania, zapamiętując każdy z ruchów, by ów następnie poddać ocenie.
    Echo westchnął, poruszył dłońmi, upewniając się, czy aby na pewno nie odpadły mu jeszcze palce. W głębi serca musiał jednak Mattii przyznać rację – po tym wszystkim bardzo chętnie wypiłby grzańca, wypełniłby nozdrza korzennym zapachem, ręce ogrzał na wypełnionym czerwienią kubku. Uśmiechnął się, w hebanie oka coś błysnęło, jakby żywotność, która zawsze powinna była towarzyszyć młodzieńcom takim jak on. W końcu nadal był jedynie zagubionym chłopcem, teraz jednak w zdecydowanie przyjaźniejszym mu towarzystwie.
    — Chętnie — odpowiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej, jeszcze pewniej. Na Mattię nie spoglądał już kątem oka, dwa hebany poświęcały hrabi teraz całą uwagę.
Donośne kichnięcie rozeszło się po pokoju, odbiło się od ścian pomieszczenia, ponownie powracając do uszu.
    — Kurwa — warknął, unosząc powieki, po czym chwilę później, z przerażeniem spojrzał na Mattię. — Prze…
    Mattia zaniósł się śmiechem, a Echo nie mógł zrobić nic innego, jak po prostu zbaranieć. Z dłonią zawieszoną tuż przy ustach, dokładnie tą samą, która nie zdołała w czas przysłonić nosa.

    Łucznik wyciągnął się kocio na fotelu, prawdopodobnie pierwszy raz od dłuższego czasu – kto by pomyślał, że ten sam człowiek, przyzwyczajony do trudów długich, niekomfortowych wędrówek, do spania na chłodnej ziemi, zdąży tak bardzo polubić miękkość obitych poduchami siedzeń, ciepło koca, którego jeszcze kilka minut wcześniej nie chciał przyjąć, zarzekając się dumnie, że wcale nie jest mu tak zimno. A jednak było, a jednak od bioder po kostki okrywał go teraz ciepły materiał, dłonie rozgrzewał ciepły kubek, nozdrza drażnił w przyjemnych przekomarzaniach korzenny zapach. I tylko oczy leniwie podążały za jeszcze przez chwilę krzątającym się hrabią, obserwując każdy jego ruch i zdecydowanie dając po sobie poznać, że a i owszem, robią to bez żadnych ogródek, nie chowają się pod powiekami, a sylwetkę chłoną z przyjemnością, na którą jeszcze kilka dni temu by się nie porwał, ba, kilka godzin temu. Teraz jednak ogień w kominku tańczył przyjemnie, a on sam trzymał w swych dłoniach naprawdę dobry grzaniec.
    — Kim są Newfieldzi? — zapytał w końcu, chcąc przydać się na cokolwiek, chcąc choć udać zainteresowanie całą sprawą i pochwalić się tym, że nazwisko zapamiętał. — Nigdy nie interesowałem się rodami Kontynentu, wy… — stwierdził, nim jednak zdążył dokończyć pomieszczeniem ponownie wzburzyło głośne kichnięcie.
    Mattia zerknął na niego błękitem swoich oczu, Echo musiał stwierdzić, że prawie wgniotło go w fotel. Podciągnął koc, chcąc się chociaż materiałem przed przeszywającym spojrzeniem obronić. Hrabia pokręcił głową, brakowało do tego wszystkiego machnięcia dłonią.
    Echo miał nieodparte wrażenie, że starszy D’Arienzo dłonią jednak nigdy nie machał. Gest ten wydawał się być zbyt ordynarnym i nieeleganckim dla hrabi.
    — Porozmawiamy o tym jutro. Wykorzystujmy ostatnie chwile spokoju, zresztą, chyba obaj jesteśmy wystarczająco zmęczeni, by nie zaprzątać sobie tym zamieszaniem głów — stwierdził zdecydowanie rozważnie, chwilę później samemu opadając w jeden z foteli.
    Wsparł się nonszalancko łokciem o podpórkę, dłoń trafiła na polik. Na bladej skroni zatańczyły opuszki smukłych palców, prawdopodobnie nigdy nieskalanych pracą. Walką. Czymkolwiek.
    — Jak się czujesz?
    Echo zamrugał gwałtownie, wargi rozchyliły się odrobinę – umysł, zupełnie nieprzyzwyczajony do takich pytań, nawet jeżeli brzmiały zupełnie kurtuazyjnie, nie potrafił owego przetworzyć. Łucznik w końcu uciekł wzrokiem, w hebanach zatańczyły płomienie – te same, które wiły się na kilku z polan w kominku.
    — Bywało lepiej — odpowiedział w końcu, wzruszywszy ramionami. Kubek zatańczył przy wargach, po gardle rozlał się przyjemny, słodki smak. Mattia skinął głową, tematu nie drążąc. Błękitne spojrzenie również podążyło ku kominkowi, tam zatrzymało się na trochę dłużej.
    — Markiza uwielbia potyczki łucznicze — stwierdził po dłuższej chwili ciszy. Echo, jak gdyby go właśnie wywołano, gwałtownie spojrzał się na hrabię, w hebanach coś błysnęło. Szelmowskość, łajdactwo, bo przecież wiedział, że był najlepszym. — Może nawet wyrwie się do zorganizowania rekreacyjnych zawodów. Reflektowałbyś się?
    Łucznik mrugnął, skinął głową, po czym powrócił do obserwowania ognia.
    — A byłby ktoś, kogo mógłbym uznać za godnego rywala?
    Twarz Mattii wykrzywiła się w grymasie, zacisnął usta w cienką linię.
    — Małe prawdopodobieństwo — odpowiedział szczerze, przerwał na upicie łyka grzańca. — Szlachta strzelać może i potrafi, ale raczej niecelnie. Może dlatego markiza tak bardzo lubi te widowiska?
    Echo wzruszył ramionami. W końcu tego wiedzieć nie mógł. Płomienie odbijały się w czarnym, coraz bardziej zmęczonym oku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz