niedziela, 24 października 2021

Od Mattii cd. Michelle

Mattia roześmiał się serdecznie, słysząc rady o konieczności zabrania ciepłych rzeczy na podróż. Ostatnie tego typu porady słyszał z ust własnego brata, nikomu innemu nie przychodziło do głowy radzić mu niczego w kwestii przygotowania przed misją.
— Dziękuję za troskę. Na pewno będę pamiętał o spakowaniu czegoś cieplejszego. Mam nadzieję, że Aldebaran nie obrazi się za konieczność noszenia na swym grzbiecie nieco dodatkowego bagażu.
W słowach Michelle była jednak racja. Nie wiedzieli, co właściwie zastaną na miejscu. Mattia brał też pod uwagę to, że od momentu wysłania listu do Gildii minęło trochę czasu, kolejne dni miną też, nim Michelle i Mattia dotrą na miejsce. Naturalnym więc było, że sytuacja się rozwinie, że coś się zmieni i - jak to zazwyczaj bywało - wcale nie na lepsze. Czy prócz zwierząt tundry do Rirvulird przybędzie i pogoda z tamtego rejonu? Jeśli tak, Mattia był na to gotowy - jego rodzinne strony tonęły w końcu w śniegu przez cały rok, wbrew pozorom mężczyzna dobrze radził sobie i z niskimi temperaturami, i z kaprysami zimowej pogody.
— Trudno powiedzieć, czy mam jakieś rady w kwestii misji. — Zamyślił się, mimowolnie zwolnił kroku, zrobił niewielką pauzę. — Jedyne, co przychodzi mi do głowy, a co zdążyłem zauważyć podczas innych misji to to, by nie brać problemu takiego, jakim jest na pierwszy rzut oka. Rzadko kiedy zdarza się, by sytuacja była prosta, zawsze jest jakieś drugie dno, czasem naprawdę ukryte. — Przechylił głowę, poprawił nieco płaszcz. — Powiedziałbym, że powinniśmy spodziewać się niespodziewanego. Gildii nie wzywa się do spraw prostych i błahych - jesteśmy zazwyczaj ostatnią deską ratunku, gdy wszystkie normalne metody zawiodły i naprawdę nie wiadomo, co dalej robić. Zaś co do pingwina — zmienił temat — to nigdy takowego nie widziałem. Ale - zdarzyło mi się kilka razy widzieć panterę śnieżną.
Na ostatnie słowa oczy Michelle zalśniły nieco, kobieta się ożywiła.
— To też w trakcie misji dla Gildii? — zapytała.
Mattia jednak potrząsnął głową.
— Akurat nie. Cóż, wychowałem się w Tiedal, w Białych Turniach. Pantery śnieżne występują w niektórych partiach gór, choć nie są zbyt częste. Jednak o wiele łatwiej tam o kozice i hm… te mniej groźne wysokogórskie zwierzęta.
Rozmawiali jeszcze chwilę na korytarzu, jednak misja i inne obowiązki wzywały. Toteż Mattia pożegnał w końcu Michelle. Na odchodnym ustalili, że najlepiej będzie im wyruszyć skoro świt następnego dnia i jak najszybciej dotrzeć do Rirvulird - cokolwiek się tam działo, nie można było pozwolić, by sytuacja dalej się rozwijała.


Droga upływała im spokojnie. Jesień okazała się łagodna, choć poranki witały ich szronem otulającym źdźbła trawy i opadłe liście, zaś szybko zachodzące słońce zabierało z sobą resztki ciepła dnia. Deszcze nawiedzały przyrodę sporadycznie, ograniczały się też raczej do psucia wieczorów, to jednak nie było dużą przeszkodą - woda rosiła płaszcze i sierść koni, jednak zaraz pora robiła się późna, zaraz zza zakrętu wyglądała karczma z obietnicą ciepła kominka, przytulnej stajni i upragnionego odpoczynku. Mattia doszedł do wniosku, że w tej podróży mieli dużo szczęścia. Oby nie wyczerpało się ono, gdy dotrą już na miejsce.


Rirvulird stanowiło nazwę regionu, jak i niewielkiego miasteczka wtulonego w ścianę lasu - akurat takiego, by kompletnie zniknąć z mapy gdyby znajdowało się w centralnej Nalesii, jednak skoro stanowiło jedyną ostoję cywilizacji tak daleko na odludziu, oznaczano je na mapach większą kropką.
Dotarli na miejsce przed południem, a biorąc pod uwagę to, jak chętnie przyjął ich burmistrz, Mattia już czuł, że sytuacja musiała zmienić się na gorsze - dokładnie tak, jak przewidywał.
— Proszę się rozgościć — powiedział mężczyzna, wskazując stare, liche krzesła przy równie starym i lichym biurku w swoim gabinecie. Sam usiadł za biurkiem. I westchnął ciężko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz