poniedziałek, 25 października 2021

Od Inanny CD. Isidoro

— Dobrze składa? — Głosik bardki rozbrzmiał z wyraźną nutką głuchej ciekawości, pytaniem w tak zmiennych tonach dosadnym, dosłyszalnym. Ciemna brewka podskoczyła ku linii płowego włosa, dłoń, znajdująca się właśnie w uścisku isidorowej ręki, na powrót nieco zesztywniała, całkowicie spięta. Czy Rosario faktycznie mogła mieć cokolwiek wspólnego z przybyciem owego handlarza? Faktycznie być z nim w jakiejkolwiek zmowie, układzie, knując kolejne intrygi? Zwróciła złote oczka w stronę Isidoro, kolejny raz szukając w jego osobie zapewnienia, że wszystko było już w porządku, że rynkowy bałagan mają dawno za sobą i nikt, ale to nikt, nie wspomni więcej o tym wydarzeniu, im samym te chwilę pozwalając na zawsze pozostawić w przeszłości. Westchnęła cichutko, a żółty wąż, który szybko wślizgnął się do skórzanej torebki bardki, zanim ta jeszcze usiadła, wysunął leciutko łebek, spoglądając na Inannę z dostrzegalną w drobnych, czarnych oczkach, troską. Skoro jednak jej towarzysz postanowił Rosario zaufać, to i ona powinna.
Zerknęła w stronę pani kapitan.
— Dlaczego dobrze się składa?
Piratka ściągnęła leciutko brewki, wzrok spoważniał, a wszystko to bardka w chwilę dostrzegła, obserwując wszelakie brunetki reakcje, pilnując kobiety, mimo iż sama dalej próbowała sobie wmówić, że niczego ze strony Rosario obawiać się nie musi. Śniada dłoń pani kapitam siągnęła do podbródka, a cała karczma, na tę jedną chwilę, wydawała się zupełnie zamilknąć.
— Cienista pantera była pupilem jednej z moich dziewcząt. Jednej z tych, które w tym przeklętym mieście zniknęły. — Głos Rosario przesiąkł wzniosłością, której dotychczas nie mieli jeszcze okazji usłyszeć. Kobieta kiwnęła głową. — Dobrze. To znaczy, że faktycznie zdołały tu dotrzeć. Ale jak pierwszy lepszy knypek zdołałby złapać biednego Ambrożego? Chyba mądrze byłoby się z naszym panem handlarzem rozmówić — dodała już nieco ciszej, niemal szepcząc, jakby nie chcąc, by jej słowa dosłyszane zostały przez kogokolwiek, kto akurat przy ich stoliku nie siedział.
Sięgnęła do drewnianego kufla, przymknęła ciemną powiekę. Pusto. Rączka zadrżała, wystrzeliła w górę, donośny głos Rosario wybrzmiał na cały lokal, przedzierając się przez rozmowy oraz krzyki całej reszty. Młoda dziewuszka, na oko Inanny młodsza od niej samej, prędko przybiegła do stolika, pytającym wzrokiem wpatrując się w opaloną facjatę piratki, na co ta posłała jej jeden ze swych, niezwykle pewnych, uśmiechów.
— Jeszcze proszę! — Kufel z hukiem uderzył o powierzchnię, dawno już przeżartego przez drewnojady, stołu. Kapitan zerknęła kątem oka w stronę dwójki gildyjczyków. — Dla nich także. Ja stawiam.
Inanna podskoczyła niemal w miejscu.
— Ale ja nie-
— Bez dyskusji. Mieliście ciężki dzień, czas się trochę rozluźnić.
Bardka westchnęła ciężko, opierając smagły łokieć o drewniany blat stołu, drobny podbródek o otwartą dłoń. Złote ślepka zerknęły w te pani kapitan, również złote, choć nieco zgaszone, niby szukając w nich jakichkolwiek, kolejnych zapewnień. Och, a jakże wzrok tej niebywałej kobiety był przekonujący.
— No dobrze, dobrze, niech już ci będzie — mruknęła Inanna, przewracając spojrzenie w stronę Isidoro. — Troszeczkę możemy wypić, prawda? Chyba nic złego się nie stanie? Skoro Rosario sama nam stawia.
— Rivanni — Śniade uszko bardki zadrżało leciutko, raz jeszcze muśnięte ciepłem kobiecego głosu. — Mówcie mi Rivanni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz