piątek, 29 października 2021

Od Talluli CD. Antaresa

Wzięła kolejny, głębszy wdech, robiąc wszystko, by zdradzieckie powieki nie upadły zaraz na modrość jej własnego spojrzenia, całemu ciału pomagając jedynie w dotarciu do stopnia całkowitej bezwładności, umysł czarodziejki zamykając w klatce płytkiego snu. Kolana ugięły się niebezpiecznie, łydki zatrzęsły z bezsilności. Dopiero sylweta Antaresa, z nagła pojawiająca się po jej prawicy, uchroniła Tallulę przed upadkiem, użyczając kobiecie swej siły oraz stabilności.
Zerknęła w jego stronę, unosząc leciutko główkę, nie będąc jednak w stanie odezwać się choćby słowem, choćby głoską, czując, jak mięśnie z wolna odmawiają posłuszeństwa, nie pozwalając jej na jakikolwiek, kolejny ruch. Przeklęła w myślach, wylewając we frustracji coraz to więcej wyrażeń, do damy zupełnie niepasujących, gdy bolesny ucisk raz jeszcze rozniósł się po kobiecych piersiach, w krótki moment odbierając jej jakąkolwiek możliwość złapania oddechu. Zamarła na chwilę, czując, jak płuca zamarzły w bezruchu, jak przerywają swoją pracę. I dopiero kiedy srebrzyste błyski przysłoniły jej spojrzenie, ostry ból ustąpił na moment, pozwalając czarownicy na głęboki wdech.
Nim zdołała zaprotestować, choć sił na to brakło, nim w ogóle zrozumiała rycerza zamiary, ciało czarownicy znalazło się w antaresowych ramionach, zaskakująco pewnych, jak na te szczupłe, chucherkowate rączki. Tallulah pokręciła głową, cichy jęk wydostał się spomiędzy koralowych ustek, a jej piąstka, celując prosto w pierś siwowłosego, z wyraźnym zamiarem jej uderzenia, musnęła zaledwie brzydki, zniszczony materiał wełnianego wamsu. Nigdy nie lubiła zdawać się na czyjąś łaskę, pewna jedynie w swych własnych działaniach. Bijące w piersi serce, dość nierównomiernie, raz za wolno, raz zbyt szybko, w tym wypadku zupełnie jej jednak na samowystarczalne akty nie pozwalało.
Niewidzialna siła przeszyła Talluli sylwetę, ciało zadrżało, w żadnym stopniu nie opierając się dreszczom, które zaraz znalazły swą drogę na kobiece plecy. Czarownica ściągnęła rude brewki, blade powieki ostatecznie przykryły jej spojrzenie, nie będąc dłużej w stanie opierać się mocy silnego zmęczenia. Coś w powietrzu jednak zadrżało, coś, co Tallulah znała zbyt dobrze. Magia. Czy Antares nie był zaledwie kolejnym, zwykłym rycerzykiem, gotowym bohatersko ratować świat, wytępiwszy gniew bestii i sił nieprzyjaciela? Czy aura, którą wyczuła, nie pochodziła od niego, a kogoś z reszty gildyjczyków, Serafina, Ayrenn, być może Tadeusza? Nie, moc, która przesiąknęła ich otoczenie, wydała się zbyt wyraźna, by jej źródło nie znalazło się zaraz obok. I kto wie, może Barbeau pochyliłaby się nad tą zagadką na dłuższą już chwilkę, gdyby teraz nie była tak straszliwie zmęczona.
Donośny huk otwieranych drzwi rozbrzmiał w kobiecych uszkach, słowa obcych odbierając już tylko strzępkami, urywanymi głosami, kiedy ciepło antaresowych ramion zniknęło, zastąpione twardą i jakże w tej chwili mroźną, powierzchnią drewnianego stołu. Uniosła leciutko powieki, chcąc choćby dostrzec, pod czyją opiekę trafiła. Cień uśmiechu, niezbyt już obecnego, wkradł się na lico czarownicy.
— Cześć, Ravi — wymamrotała z dostrzegalną trudnością, dwójkę mężczyzn wprowadzając jedynie w jeszcze silniejszy stan niepokoju. Prawa dłoń zacisnęła się na dekolcie białej koszuli, kiedy kolejna fala bólu wbiła swe szpile w kobiecą pierś. Jęknęła cichutko, nie pozwalając sobie na krzyk, który z wolna gramolił się do jej krtani. — Ja też jestem medykiem. To ja powinnam leczyć ludzi, a nie oni mnie. Beznadzieja, co?
Ravi pokręcił głową, kozie uszka zatańczyły w powietrzu.
— Nic więcej już nie mów, proszę — odpowiedział z wyuczonym spokojem, wciąż jednak z nutką troskliwego przejęcia. Smukłe rączki sięgnęły do odpowiedniej półki, wpierw łapiąc za słoiczek pełen sproszkowanej, wierzbowej kory, następnie świeżych goździków, utartej, walerianowej kory. Wszystkie te składniki, wsypując je wpierw do miseczki kamiennego moździerza, w pośpiechu miażdżąc i ścierając, na koniec dodając do specyfiku nieco soku z czarnej porzeczki. Ot, tak by łatwiej się łykało. Złote ślepka Raviego wylądowały na sylwecie Antaresa. — Potrzebuję twojej pomocy. Mógłbyś podnieść jej plecy? Wolałbym, żeby nikt mi się tu nie zaczął dławić.
Rycerz kiwnął głową, zrobił, jak mu nakazano.
— Najpierw coś przeciwbólowego, żebyś nam z bólu nie zeszła. — Delikatny głosik Raviego rozbrzmiał w kobiecej główce, jego palce musnęły Talluli lico. Odpowiednio łapiąc za szczękę czarownicy i wiedząc przy okazji, iż ta może sama mieć z tym trudności, utworzył ją delikatnie, następnie wlewając ów specyfik do buzi swej pacjentki. — A teraz przełknij.
Niekontrolowany kaszel wyrwał się z jej krtani.
— Okropieństwo.
— Ciesz się, że chociaż skuteczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz