piątek, 22 października 2021

Od Serafina cd. Serafiny

Materiał wysłużonego materiału przepuścił nieśmiałe promienie słońca, te zatańczyły na opalonej twarzy śpiącego księcia. Skrzywił się nieznacznie, odwrócił twarz, usiłując uciec słońcu i wstającemu dniu, usiłując przedłużyć zbawienny sen, którego tak potrzebował. Rzadko udawało mu się zasnąć z taką łatwością jak wczoraj, a jeszcze rzadziej przespać bez przerwy całą noc. Nie chciał wstawać, nie chciał się budzić.
W oddali Falafel parsknął przeciągle, zagrzebał kopytem w ziemi. Znudzony i zniecierpliwiony ogarniającym go spokojem.
Serafin przekręcił się na bok, naciągnął na głowę koc i leżał bez ruchu kolejnych parę minut. Słuchał dźwięków otoczenia, puścił luzem myśli, by te plątały się ze wspomnieniami przypływającymi leniwą, łagodną falą. Poddał się im. Pozwolił duchom przeszłości siać złudzenia i iluzje, pozwolił zabrać go daleko na południe, przez krainy wszelkiej maści i ukształtowania. Z powrotem na czerwone wydmy, między grobowce, tajemnice przeszłych pokoleń i wibrującą w gorącym, suchym powietrzu magię. Serafin wymamrotał coś nieskładnie w obcym, dziwnie brzmiącym języku, który w jego ustach brzmiał zaskakująco naturalnie. Wspomnienia ludzi i wydarzeń przeszłości przelały się w sen, a ten porwał go gdzieś poza czas i przestrzeń, zabierając z dnia kolejne godziny, przedłużając niewiedzę i nieświadomość.
Powrót do teraźniejszości był trudny. Znów bolała go głowa, choć nie powinna. Suszyło go niemiłosiernie, był głodny i zmęczony wieczną podróżą. W pewnych kwestiach Serafina miała rację – nie pogardziłby łóżkiem, ani miejscem w którym posiedzieliby chwilę dłużej, ale tak bardzo jak kusiła go ta perspektywa – tak bardzo musiał się jej opierać. W drodze było najbezpieczniej, a przynajmniej tak mu się wydawało. Jakby coraz większa odległość dzieląca ich od domu miała osłabić działanie klątw sfinksa, choć gdzieś w głębi samego siebie, wiedział, że to nie odległość jest tu problemem, a on sam. Dopóki żył, dopóki klątwy działały w pełni mocy, żadne miejsce nie było bezpieczne, tak długo, jak przebywał w nim również on. Tak długo, jak Serafina widziała w nim brata, a nie kogoś niemalże obcego.
Z początku nie podejrzewał nawet, że jego siostra zniknęła na dobre. Zdarzało jej się czasem wybywać nieco dalej, ale zawsze wracała. Widząc więc, że nie ma ani jej, ani jej konia, ani tych dwóch potworów, które ze sobą zabrała z Sallandiry, zajął się ogarnianiem okolicy. Zabawić tu dłużej nie mogli, trzeba było iść dalej, gdzie oczy poniosą, bez większego planu i bez większego sensu.
Z wczesnego przedpołudnia zrobiło się późne popołudnie, a Serafiny wciąż nie było. To było niecodzienne, wyjątkowo dziwne i niepokojące, ale jeszcze niewystarczające by podejmować jakiekolwiek akcje. Pozostawiony sam sobie, z ogarniętą przestrzenią wokół, siedział na tym samym pieńku co minionego wieczoru i rozmyślał. Znów, po raz kolejny przepływał gdzieś myślami, uciekał duchem, w teraźniejszości pozostawiając jedynie ciało.
Z reguły nie rozpamiętywał tego, co komu powiedział i nie oglądał się przez ramię. Co było w przeszłości – powinno w niej pozostać, bo i tak nie dało się już niczego zmienić. Wypowiedziane słowa trafiły do właściwych uszu, rzucone spojrzenia zostały odebrane, zamykając przed nim pewne ścieżki.
Z reguły nie rozpamiętywał tego, co komu powiedział i nie oglądał się przez ramię. Serafina jednak należała do zbioru poza regułami rządzącymi światem sallandirskiego księcia, był w stanie nagiąć dla niej niektóre zasady, czy zachować się odmiennie od szeroko przyjętej normy. Siostra wypominała mu czasem, że jest nieprzewidywalny, on z kolei widział w tym adaptację do zmieniających się sytuacji. Adaptację czasem zależną od reguł, a czasem od kaprysu. Ale czy ktoś naprawdę zwracał na to aż taką uwagę? Bo na pewno nie on.
Z późnego popołudnia zrobił się wieczór i wtedy wiadomym już było, że Serafina go opuściła. Książę, po dopuszczeniu w końcu do siebie tej myśli poczuł coś, co było jednocześnie bardzo słodkim i gorzkim uczuciem. Uwolnili się wzajemnie od siebie, a fakt, że zostawiła go tu samego mógł wskazywać na to, że w końcu dopiął swego i zraził ją do siebie po całości. Zraził ją tak bardzo, że się odcięła. Odeszła, zniknęła, zwał jak zwał, efekt był ten sam. Wielce zasłużony, wypracowany w pocie czoła i do tego… niebywale bolesny. Serafin lubił myśleć o sobie jak o jakiejś pierdolonej skale, której uczucia się nie imają, ale było to miłe kłamstwo, które dla odmiany sączył do głowy sobie samemu. Uwierzył w obojętność, a teraz został wystawiony na tejże obojętności próbę. I przegrał ją. Przegrał z kretesem, choć minę wciąż utrzymywał znudzoną, choć spojrzeniem wciąż niezobowiązująco błądził po nocnych cieniach i półcieniach obejmujących miejsce, które całkiem niedawno temu było obozowiskiem.
Złoty błysk zadrgał wśród cieni, kiedy mag łagodnie poruszył dłonią. Spleciona magia przepłynęła w powietrzu, musnęła skryte pod złotem palce, skóra zamrowiła znajomym uczuciem. Cień drzewa przed nim nabrał wyraźnej głębi, wilczego kształtu. Postrzępiona zjawa zlewała się z nadchodzącą nocą, rozmywała się pod spojrzeniem i gdyby nie jarzące się ślepia, byłaby kompletnie nieuchwytna.
Serafin przyjrzał się postaci obojętnie, posłał w jej kierunku myślowy rozkaz. Bestia wyłapała wiadomość, podniosła zad z ziemi i ruszyła w drogę, zlewając się z nocą w jedno. Mag wciąż tkwił na swoim pieńku. Wpatrywał się w dłonie, bił się z myślami i samym sobą, bo oto dał najlepszy dowód na to, że mimo wszystko, sam się od siostry uwolnić nie potrafił. Sprzeczność zakrył stwierdzeniem, że przecież jedynie się upewnia, czy nic jej nie jest. Nic więcej nie zrobi, absolutnie nic.
Dym z fajki unosił się ciężkimi kłębami w powietrzu, tworzył fantazyjne kształty, rozciągał się i delikatnie rozpływał, by w końcu całkiem zaniknąć gdzieś dużo, dużo wyżej. Serafin siedział pod drzewem, plecy wygodnie oparł o pień i czekał, a oczekiwanie umilało mu palenie. Czas płynął niemiłosiernie powoli, myśli odmawiały posłuszeństwa i zamiast skupić się na jakichś rzeczach wyjątkowo magicznych, skupiały się wokół nieobecnej Serafiny. Wstyd było mu przyznać przed samym sobą, że nieco brakowało mu jej śpiewnego trajkotania o czymkolwiek, czy też po prostu wspólnego milczenia przy ognisku. Przez tych ostatnich pięć lat, kiedy byli na siebie – dosłownie mówiąc – skazani, zdążył już się do niej przywiązać. Zdecydowanie mocniej niż jeszcze w Sallandirze. Zadziwiające, że wcześniej tego nie zauważył, zbyt skupiony na dążeniu do swojego planu życia i ciągłym dopierdalaniu jej na każdym froncie.
Mag w zadumie wydmuchał kółko z dymu. Zaiście zadziwiające.
Przywołana jakiś czas temu cienista zjawa bezszelestnie wyłoniła się z ciemności nocy i przysiadła na zadzie tuż obok kontrolującego ją maga. Myśli Serafina zalały niewyraźne obrazy i wspomnienia niesione przez przywołańca, zbiory ostatnich paru godzin. Dzięki nim był w stanie dowiedzieć się o nowym, potencjalnie bezpiecznym, miejscu pobytu Serafiny. I tak właściwie w tej chwili dowiedział się wszystkiego czego chciał, ciekawość zaspokoił, ten niepokój także zniknąć powinien, a tymczasem… tymczasem w sumie nic się nie zmieniło. Książę oparł ustnik fajki o wargę w zamyśleniu, niedokarmiona magią zjawa rozpłynęła się w powietrzu.
Odkrycie, że jednak nie jest się pierdoloną skałą odporną na uczucia, było doprawdy fascynujące i głęboko niepokojące.
W kolejnym dniu, po bezsennej nocy, wybrał się na poszukiwanie siostry, tłumacząc to – jak zwykle – chęcią sprawdzenia jak bardzo jest w tym momencie bezpieczna i jak bardzo zdołała sobie zagrzać miejsce wśród nowych. Wysilać się, ani tropić po śladach nie musiał, Serafina wciąż nosiła podarowany lata temu magiczny kolczyk, dzięki któremu radzili sobie ze znaczną większością języków. Magia tłumaczyła, to w jedną stronę, to w drugą, załatwiając uporczywy problem nauki nowego, zwłaszcza, kiedy zewsząd nie było nikogo, kto nadawałby się na nauczyciela. Serafin bardzo sobie cenił własne dzieło i uważał, że to jeden z najlepszych przedmiotów jakie mógł wykonać, zdolne przetrwać bardzo wiele i nie działające jedynie w głębokim polu antymagii. Jako twórca, nie miał wybitnych trudności z odnalezieniem artefaktu.
A artefakt, łącznie z jego właścicielką, przebywał w jakiejś obmierzłej karczmie, bogowie niejedyni wiedzą gdzie.
Serafin sceptycznym spojrzeniem zmierzył budynek, objuczony Falafel parsknął, komunikując zniecierpliwienie. Mag posłał mu kose spojrzenie i przywiązał do słupka.
― Zaraz wracam. ― Poinformował rumaka, a ten strzelił ogonem w odpowiedzi, nie uznając czegoś takiego jak zaraz wracam i jednoczesnego pozostawienia go samemu sobie. Końskie oburzenie spotkało się jednak z trzaskiem zamkniętych drzwi.
Wnętrze pachniało jakimś winowym sikaczem, ostry zapach nieprzyjemnie drażnił czuły nos maga. Ilość ludzi także go drażniła; w karczmie panował straszny tłok, trudno było się zorientować w sytuacji. Serafin podkręcił nieznacznie wąsa, a mając taktyczną przewagę nad znaczną częścią przebywających tu ludzi w postaci wzrostu, po prostu wsparł się ramieniem o ścianę i powoli prześledził twarze. Na tym etapie lokalizowanie artefaktu magią nie mogło mu pomóc, był zbyt blisko źródła, ślad zacierał się i scalał z jego aurą, czyniąc niemożliwym do precyzyjnego wytropienia. O dziwo jednak, szukać długo nie musiał. Serafina siedziała przy stole z jakimiś zdecydowanie niemagicznymi osobami, a mag poczuł się jak jakiś inspektor, badający okoliczności sprawy, ewentualne kłamstwa i niedomówienia. I jak prawdziwy inspektor, przygotował sobie już nawet stosowne argumenty do dyskusji, naszykował także swoje Potępiające Spojrzenie numer trzy. I ruszył w kierunku siostry. Tłumek osób dzielących go od stolika rozstąpił się płynnie, jakby nie do końca ktokolwiek chciał choćby zahaczyć o materiał czarnej szaty, czy złote szpony, a Serafin docenił ten fakt. Bądź co bądź, nie chciałby żeby ktokolwiek niemagiczny go dotykał. Nawet przypadkiem.
Dlatego też zmierzający w jego stronę bard odbił się delikatnie od naprędce podniesionej bariery. Książę skrzywił się, zlustrował mężczyznę Potępiającym Spojrzeniem numer pięć i pół (bo jednak sześć to już za dużo).
— O matuniu najdroższa, to od was tak bardzo złem z czeluści piekielnych jedzie... ― i uśmiechnął się, uznając, że całkiem podoba mu się takie określenie. Uśmiechnął się złudnie miło i jedynie Serafina wiedzieć mogła jak cienką i kruchą granicą oddzielony jest wyraz twarzy zawierający w sobie faktyczne ciepło, od tego fałszywego, sugerującego, że jeszcze dwie sekundy w tym towarzystwie i ktoś zaraz skończy z przetrąconym w trzech miejscach kręgosłupem.
Daj mi pretekst, poprosił onyks oczu, ale nim prośba trafiła do lekko podpitego umysłu barda, wtrąciła się Serafina, stając pomiędzy nim, a potencjalnym celem.
— Serafinie, co ty tutaj robisz?
― Zwiedzam. ― Burknął nieprzyjemnie, zmierzył siostrę oceniającym spojrzeniem. ― Idziemy. ― Zdecydował za nią i nie czekając na odpowiedź, po prostu odwrócił się na pięcie i wrócił na dwór. Falafel, wciąż zirytowany wcześniejszym porzuceniem, stuknął kopytem o ziemię, nie szczędząc przy tym siły. Książę zignorował konia.
Księżniczka nie stawiała oporu, ani nie robiła scen, nie uniosła się także dumą. Poszła za nim jak po sznurku, w końcu stanęła obok, wyraźnie zdezorientowana. Serafin milczał dłuższy moment, znów gryzł się z zamiarami, myślami, tym co powinien, a czego jednak nie powinien. W końcu łypnął na nią spode łba. Ostro, wrogo niemalże. Wyciągnął ku niej rękę, złote szpony osadził na drobnym ramieniu. Przyciągnął ją bliżej, zamknął w uścisku. Zadziwiająco lekkim, bez śladów wcześniejszej wrogości. Ciemna szata pachniała cynamonem i magią, obejmujące ją ramię było ciepłe i pewne w uchwycie. Złote szpony musnęły delikatnie kręcone włosy, odgarniając zbłakany lok z czoła księżniczki.
― Pokaż mi tę twoją gildię ― w cichy głos wkradła się specyficzna nuta, czyniąc z polecenia prośbę.
Znajdzie inny sposób na klątwę. Teraz już nie miał innego wyjścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz