czwartek, 21 października 2021

Od Jamesa, CD Apolonii

— Nie. Nigdy. — Może to była prawda, może nie, ale nie miał chęci dochodzić ku temu w obliczu tak urokliwych okoliczności. Nie każdy wieczór spędzało się w towarzystwie znanej aktorki, ku której wciąż leciały rzesze spojrzeń. Pełnych uczuć, o których Jamesowi jako dżentelmenie wstyd było nawet myśleć, ale nie miał zbyt wielu możliwości roztoczenia nad kobietą ochronnego płaszcza. Zresztą, nie widział też żadnej potrzeby, Apolonia, jak już zresztą udowodniła wielokrotnie, była kobietą biegłą w tańcu, tym fizycznym, scenicznym, przepełnionym grą aktorską, ale też tym pozornie rzeczywistym, chociaż nie mniej rozegranym. Tańcu towarzyskich socjali, wymiennych uprzejmości, sprzedajnych komplementów. No i półprawd rzucanych tam, gdzie ich właścicielom było wygodnie. A właścicielka tych półprawd miała doprawdy ładnie brzmiący śmiech.
— Broń wszystkich bogów. — Skrzywił się przy tym niezmiernie, powstrzymując dreszcz. To nie była nawet kwestia dobrego czy złego smaku, a zwykłej kultury osobistej. Takie sytuacje należało zduszać w zarodku, obcasem czy nawet czubkiem buta, w zależności od skali przewinienia, ale jednak stare przyzwyczajenia zostawały długo ze starymi psami, które niechętnie przystawały na naukę nowych sztuczek. Cóż, skoro tak ładnie już go ktoś wprost o to zatknął, to wypadałoby wziąć się za siebie, chociaż wielkich zmian nie przewidywał, będąc realistą.
I tylko to oczko na koniec, które odpowiedziało na większość niewypowiedzianych przez mężczyznę pytań. Nie do końca wiedział, czy zdążył ukryć rumieniec pod przykrywką nagłego zerknięcia w bok, jakby zauważył w tłumie jakąś znajomą personę, zanim po chwili otrząsnął się z tego pośpiesznego zakłopotania. Dopił do końca swój kielich, jeszcze przez moment zakrywając twarz złotawym naczyniem, trwając w niepewności własnego umysłu i ciała. Jedno jeszcze jako tako działało, ale drugie zdecydowanie reagowało zbyt emocjonalnie, wbrew swojemu właścicielowi, podążając za liniami zgiętej, pomarszczonej w niektórych miejscach sukienki.
— Jakkolwiek zobowiązuje się nad tym popracować, naprawdę muszę panią prosić, bez takich ładnych oczek. Jestem człowiekiem starej daty, serce mi jeszcze stanie, a jemu niewiele potrzeba — skomentował ostatecznie, lekko odsuwając się od kobiety, ale nadal utrzymując przyjazną wobec niej postawę. — Zresztą, nie chciałbym naruszyć pani reputacji — dodał po chwili, czując, jak otaczają ich kolejne spojrzenia okolicznych gości. Jedne mniej, inne bardziej przychylne, jakby to wszystko rozgrywało się nie po raz pierwszy i zwyczajnie bawiło pańskie grono. Zbytnio to Jamesa nie dziwiło, im dalsze i głębsze korzenie srebrnej linii, tym bardziej plotkarskie potomstwo, jak mawiała świętej pamięci Oblivian.
— Proponuję za to może skusić się na jedną z kanapeczek? Zresztą, jak tak dużo mówimy o moim dawnym zawodzie, czym się pani zajmowała przed teatrem? — podrzucił, samemu biorąc w dłoń talerzyk, na który od razu nałożył małą porcję ciasta, przypominającego jakieś dziwne, kulinarne wygibasy artysty. Kucharz Harvorda musiał nieźle się postarać, żeby z byle sernika zrobić tak dziwną konstrukcję. Zanim kęs jedzenia zdążył wylądować w jego ustach, poczuł z tyłu lekkie pchnięcie przechodniego kelnera. Obrzucił go tylko lekkim wzrokiem, który podążał najpierw za przepraszającym burkliwie, młodym chłopakiem, którego już po chwili odprowadzał na powrót ładny, dystyngowany uśmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz