sobota, 30 października 2021

Od Serafina cd. Isidoro

― Pomożemy ― potwierdził w końcu Serafin, z łowcy uszło to dziwne napięcie ― A ty nam zapewnisz schronienie w tej zapomnianej przez bogów wiosce.
― Tak jest ― potaknął gładko mężczyzna, odbierając słowa maga w kompletnie inny sposób, niż można byłoby się tego spodziewać ― Nie mam wiele, ale wspomogę wszystkim… ― urwał, przerwało mu lekceważące machnięcie szponów. Książę nie miał ochoty słuchać o tym, że jegomość niewiele ma, ale i tak się podzieli, żadnych ckliwych historyjek słuchać także nie zamierzał. Chciał znaleźć artefakt, zabrać go stąd i wrócić. Cała ta kłębiąca się w powietrzu antymagia zaczynała powoli działać mu na nerwy.
Złoto zamigotało niepokojąco. Mag przymknął oczy, słuch wyłowił ledwie słyszalny szept niesiony wdzierającym się do chaty podmuchem wiatru. Miał mało czasu. A z każdym zmarnowanym słowem ryzyko utraty kontroli niebezpiecznie rosło.
― Zostaw tu plecak ― polecił astrologowi. Isidoro zostawił niewielki dobytek pod ścianą, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie uczynił to Serafin. Mag machnął niezobowiązująco dłonią, złoto błysnęło, wargi wyszeptały słowa w obcym języku. ― Pójdziemy się rozejrzeć. ― Zwrócił się do bliżej nieokreślonej osoby, wypowiedź zaciążyła w powietrzu.
― Zaczarowałeś plecaki tak jak konie w karczmie? ― spytał D’Arienzo, kiedy opuścili chatę, znów narażając się na trzaskający mróz. Serafin potarł o siebie dłonie, klasnął raz, czy dwa, dla lepszego krążenia. Ledwo czuł palce.
― Nie. Wolę nie marnować siły bez powodu, w tak gęstym polu antymagii trudno będzie cokolwiek zdziałać. Splecenie prostego zaklęcia stanowi problem, kosztuje też o wiele więcej many niż można byłoby się tego spodziewać. Ale ― książę uśmiechnął się specyficznie, podkręcił nieznacznie wąsa ― nasz łowca o tym nie wie. Prymitywom wystarczy pomachać szponami przed nosem, powiedzieć „kokosanki” po sallandirsku i gotowe.
― To słowo, to którego użyłeś w chacie ― Isidoro przyśpieszył nieznacznie kroku, by nie zostawać w tyle ― naprawdę oznacza „kokosanki”?
― Tak. Czemu pytasz?
― Bez powodu właściwie. Przyjemnie brzmi. ― Astrolog uśmiechnął się. Antymagia, niepokój i brak wskazówek odnośnie przyszłości zdawały się go nie załamywać.
Wrócili na szeroką ścieżkę pomiędzy budynkami. Wcale nie prezentowała się lepiej niż ostatnio, ludzie też nie byli nagle przyjaźniejsi. Wciąż panowało tu zobojętnienie, każdy zajęty był swoim nosem. Serafin dostrzegał w tym zachowaniu parę niebywale mocnych zalet.
― To wszystko, co udało ci się zobaczyć? Ten łowca z chaty? ― spytał po dłuższej chwili ciszy, kiedy na przecięciu ścieżek odbili do wewnętrznej części osady.
― Tak. ― Isidoro zmarkotniał. ― To ostatnia wskazówka od losu.
― Czyli dalej musimy działać po omacku. Jak zwykli śmiertelnicy. ― Nie podobało mu się to. Przywykł już do oczywistej przewagi, jaką dawało towarzystwo astrologa tak biegłego w swoim fachu. Połączenie magii z przewidywaniem przyszłości wydawało się niepokonane i absolutnie niepowstrzymane, ale cóż. To chyba ten moment w którym dziwka Fortuna przypomniała sobie o jego istnieniu i wypełniła wioskę pierdoloną antymagią, w końcu nie może być prosto i bez komplikacji.
Drobne kamyki chrzęściły pod stopami, kiedy na dróżce zabrało skrzypiącego śniegu. Chaty stały się nieco okazalsze, więcej było na nich amuletów z kości, choć nie przypominały tych, które posiadał łowca. Te były o wiele okazalsze, zdobione ochrą i piórami. Czaiła się w nich pewna dzika pierwotność, która absolutnie nie przemawiała do księcia. Ten w przedmiotach widział jedynie drobne nośniki mocy, wyjątkowo prymitywne i wykonane z wręcz rażącym niedbalstwem.
W powietrzu unosił się przyjemny zapach palonego drewna, Serafin kaszlnął. Niesiony wiatrem szept znów się powtórzył, tym razem wyraźniej. Wzywał jego imię, miło mamiąc językiem starożytnych ruin. Czarnoksiężnik nie dał jednak nic po sobie poznać, wszelki niepokój ukrył pod maską znudzenia.
― To chyba ci ludzie o których mówił łowca ― Isidoro odezwał się, wyrywając Serafina z zamyślenia. Onyks natrafił na trzy sylwetki stojące ciasno przy sobie nieopodal jednej z chat. Faktycznie, nie wyglądali zbyt specjalnie, nie nosili żadnych specjalnych ubrań, nie nosili symboli oznaczających przynależność. Nic charakterystycznego. Jakby bycie maksymalnie bezbarwnym i nierzucającym się w oczy było ich głównym celem.
― Nie wyglądają zachęcająco. ― Serafin skrzywił się nieznacznie, zmierzył zealotów spojrzeniem wielce oceniającym. Spojrzenie ciemnych oczu prześlizgnęło się po noszonej przy pasie broni. Jeśli kogoś miała ta broń przestraszyć, czy zniechęcić do zaczepiania, to na pewno nie księcia. On nie bał się żadnej broni, poza tym, zbytnio lubił ryzykować, by przestraszyć się paru wykrzywionych gęb i okazalszych scyzoryków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz