niedziela, 31 października 2021

Od Jamesa, CD. Isidoro

Isidoro był cudownym, cudownym człowiekiem, którego James miał miejscami ochotę obarczyć w kocyk jak spaprany naleśnik. Dokładnie ten pierwszy ze świeżo rozgrzanej patelni, który, choć smakował tak jak wszystkie inne, to wizualnie nie prezentował się najlepiej. Rozmemłany, zbytnio potruchlany po powierzchni i na koniec jeszcze do niej przyklejony. Wręczyłby później astrologowi kubek z ciepłą, parującą herbatką z miodem, doprawiony na uspokojenie łyżeczką czy dwoma rumu. Już w ostatniej linii obrony pozostawałoby zamknięcie geniusza na cztery spusty, żeby nikomu nie przyszło na myśl wyrządzić mu żadnej krzywdy.
Bo po tym niechlubnym wystąpieniu James wiedział, że Isidoro na konferencji mógłby zostać rozszarpany. I to w najlepszym scenariuszu, bo te gorsze zakładały jeszcze przeczołganie imienia astrologa przez kilka naukowych pisemek, niby koleżeńskie żarty kolegów po fachu i obrzydliwe zakłady w kwestii tego, jak długo zajmie mu wyjście z cienia własnej porażki. Towarzystwo akademickie składało się w dużej mierze z zawziętych, nadpobudliwych i zazdrosnych kretynów, którzy nie umiejąc dowieść sensu własnej pracy, krytykowali każdą najmniejszą rysę na cudzej twórczości. Doskonale pamiętał komentarze recenzenckie swojego doktoratu, opatrzone ładnymi sformułowaniami, że co tak długo i dlaczego tak dokładnie.
To nawet nie była kwestia braku przygotowania, a raczej jego mechanicznego przetworzenia na dowolny składnik wystąpienia mężczyzny. Wszystko odbyło się według ustalonego algorytmu, z których kolejne kroki psuły efekt, jaki mogły wywierać ich poprzedniczki. Isidoro, choć najpierw mówił wystarczająco głośno, tak robił to w sposób ciągły. Nieustanny. Momentami wręcz natarczywy, gdy kolejne zdania wypluwał z siebie, jakby miał w głowie ustalony obraz ciągów, z których jedynie wymieniał na głos odpowiednie fragmenty. Najgorszym w tym wszystkim był fakt, że choć nie leciał wyraźnie cytatami ze swojej pracy, tak w całej prezentacji zabrakło chronologiczności. Przechodzące po sobie elementy zahaczały o poprzednie kwestie, ale robiły to od takiej strony, że do tej pory James nie był w stanie niektórych z nich przetrawić.
W trakcie nie odezwał się słowem, uśmiechając się ciepło i tylko czując w głowie narastającą panikę, gdy dłonie zaczęły mu się pocić w rękawiczkach bardziej niż zwykle. Termin konferencji zbliżał się nieubłaganie, a Isidoro brakowało przede wszystkim tożsamości z własnymi reakcjami. Przypominał kukłę wystawioną na scenę, która miała jedynie wypowiedzieć swoje kwestie i się z niej zawinąć. Brak kontaktu wzrokowego, brak subtelnych ruchów świadczących o fakcie, że był świadomy towarzyszącej mu widowni. Normalni ludzie nawet do własnych odbić w lustrze mówiliby płynniej, ciekawiej, z większą swobodą. Tu nerwy zaciskały niby rozluźnione gardło, gdy miejsce głośnych wypowiedzi zastępowały postępujące szarpnięcia strun w postaci nieeleganckich charknięć, parsknięć, przełknięcia nagromadzonej śliny.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Isidoro wielkim mówcą nie był. I dopóki nie będzie stał pewnie, z wyprostowaną, porządną postawą, głową dumnie podniesioną do góry, to również wielkim mówcą nie będzie. Miał jednak sprawić, żeby wśród okoliczności konferencji można było dostrzec geniusz młodzieńca, najlepiej w otoczeniu gładkości wypowiedzi.
— Panie D'Arienzo, czy ma pan może kogoś bliskiego, kto średnio siedzi w środku pańskich zainteresowań? — spytał po zakończeniu całej szopki, gdy lekko zeszlone oczy Isidoro wpatrywały się w niego to z nadzieją, to z desperacją. Nie był przecież głupi, doskonale wiedział, że choć włożył w to pewnie wszystkie swoje starania, tak i mimo nieumiejętności odczytywania sygnałów pochodzących chociażby z napiętego jamesowego uśmiechu, że wpadł w bagno. Głębokie. Słone. Humanistyczne.
— W środku zainteresowań się nie siedzi — zauważył. Cudownie, poszerzył uśmiech James, bojąc się go spłoszyć. Stał przy tablicy jak kołek, jakby zaraz miał zapaść się pod ziemię i nie wątpił, że pewnie chodziło mu to teraz po głowie.
— Nie mogę się nie zgodzić, to było niefortunnie użyte sformułowanie. W takim wypadku czy jest bliska panu osoba, dla której przedstawione przez pana kwestie mogłyby być uznane za trudne? — doprecyzował dla pewności, wstając z krzesła. Pora chyba zaprezentować kilka rzeczy na praktycznym modelu, żeby stały się one czymś więcej, niż tylko mętnym wyobrażeniem w oczach astrologa.
— Proszę się nad tym faktem zastanowić, a teraz pokażę panu kilka drobnych uwag. — Podszedł do chłopaka, stanął obok niego i popatrzył jeszcze raz uważnie na prezentowaną przez niego postawę. — Pan pozwoli, że go nieco poprawię w kwestii układu — zaproponował.
Zacisnął mocniej pasek od rękawiczek na nadgarstkach, upewniając się, że nie uciekną z jego dłoni w trakcie ekspertyzy. Następnie rozpoczął swoją batalię. Tu ścisnął mięsień, tam rozsunął nogi, kazał się mu wyprostować na trzy różne sposoby, żeby sprawdzić w jaki sposób układają się plecy chłopaka, zanim stuknął go kilkukrotnie w barki. Starał się być w swoich ruchach szybki i delikatny, nie chcąc chłopaka ni speszyć, ni zbytnio się rozwodzić nad kwestią fizyczności.
— Jest kilka technik manipulacyjnych, które można zastosować, żeby oszukać nawet własne ciało, proszę pana. Dla przykładu przed wielkimi wystąpieniami, należy równo przez dwie minuty w odosobnieniu głęboko oddychać, uśmiechając się do samego siebie. Ruch ten ma działanie uspokajające, wprowadza pański mózg w chwilowy stan odrętwienia, a przy tym ułatwia nastawienie się pozytywnie przed nerwowym wystąpieniem — wyjaśnił, w myślach wyliczając kolejne udogodnienia i techniki, które mogłyby pomóc mężczyźnie. — Jeżeli mogę zapytać, o czym pan myśli, gdy występuje?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz