niedziela, 31 października 2021

Od Apolonii cd. Jamesa


Z sytuacji, najwidoczniej dla pan Hopecrafta niezwykle niekomfortowej, została wyciągnięta tak prędko, jak została do niej wciągnięta. Oczywiście, nim pochwycono ją w swą dłoń w bardzo dobrze przemyślanym geście, uprzejmie skinęła dopiero co przedstawionej jej dwójce głową, uśmiechnęła się lekko, pomimo gęstej atmosfery wręcz gotowej, by ciąć ją nożem, niby jeden z tortów stojących w bufecie. Rodzinne konflikty w rzeczywistości niezbyt ją jednak interesowały, błyskawice przeskakujące z oczu do oczu obserwowała więc z lekkim znudzeniem, zwyczajową kurtuazją. Ekscytacji w Apolonii nie znalazłoby się jednak za grosz. Ta dopiero pojawiła się, jej zalążek wyjrzał zza poświaty nudy na topazach ocząt, gdy męska dłoń w rękawiczce zgrabnie pochwyciła za kobiece ramię, przyciągnęła do siebie, chcąc w zbliżającym się akcie pociągnąć aktorkę na balkon. Ta grzecznie za mężczyzną podążyła, pozostawiając po sobie jedynie widmo konwalii.
Chłodne, nocne powietrze uderzyło w końcu w rozgrzane, zarumienione poliki, zatańczyło na lekko rozchylonych wargach, łapiących go jak najwięcej w płuca. Plecy uderzyły o balustradę, ramiona rozłożyły się po niej niby winne pnącza. Apolonia się uśmiechała, ale uśmiech powodowany był raczej ekscytacją całą tą nagłością, którą dopiero co obdarzył ją jakże kurtuazyjny i wpisujący się we wszelakie społeczne szablony profesor. Topazowe oczęta, nie kryjąc się za powiekami czy gęstymi rzęsami, opadły spojrzeniem na ten rozpięty guzik koszulki, prędko przeleciały po rozczapierzonym, blond loku, który tak niespodziewanie znalazł się na męskim czole. Apolonia zamknęła oczy, pokręciła głową i westchnęła głośno, jeszcze raz chcąc posmakować w pełni świadomości powietrza tej nocy.
— Wybaczam, wszystko panu wybaczam — stwierdziła w końcu, cichy śmiech, ale ciepły i w pełni szczery rozszedł się w powietrzu. Kobieta ustka schowała za nonszalancko uniesioną dłonią. — Tak, pewne siebie kobiety mają to do siebie, że w za dużych ilościach i stężeniach robią się po prostu nieznośne oraz uciążliwe, doskonale rozumiem. — Opuściła dłoń, ponownie opierając ją o balustradę. — Sama mam z taką jedną do czynienia od kilkudziesięciu lat.
Ciężkie westchnięcie towarzyszyło wyciągnięciu z kieszeni srebrnego pudełeczka przyozdobionego grawerunkiem amarylisu. Pokrywka odskoczyła wyjątkowo lekko, ukazując jego zawartość.
— Pali pan? — zapytała, spoglądając na niego kątem oka, gdy zwinne palce właśnie wyciągały jedną, a może dwie bletki oraz tytoń schowany w ładnym woreczku. — Chętnie użyczę, jeżeli jest taka potrzeba, czasami sprawdza się idealnie jako ukojenie nerwów — zauważyła i gdy palce z doskonałością zawijały w papierek tytoń, topazowe oczka zerknęły ku męskiej koszuli. — A sądząc po pańskiej koszuli, jest pan poddenerwowany. Rozumiem, rodziny się w końcu — tu pomiędzy karminowe wargi trafił papieros, aktorka cichutko westchnęła, lekko, trzymając go pomiędzy palcem wskazującym a środkowym, podała mężczyźnie drugiego — nie wybiera.
Topazy rozejrzały się po balkonie, pozwalając Jamesowi doprowadzić się do jakiegokolwiek porządku, a przy tym poszukując swojej ofiar – tę znalazły, stała w rogu, kryjąc się w cieniu i kołysząc na boki. Idealna.
Biodra zakołysały się w pełni świadomie, dłoń, niby przypadkiem, zahaczyła o ramię nieznanego jej, aczkolwiek bardzo przystojnego mężczyzny, którym może i by się zainteresowała, gdyby nie jego aktualny stan nietrzeźwości.
— Przepraszam, czy szanowny pan miałby pożyczyć zapałki? — szepnęła do uszka, uśmiechnęła się ładnie.
Chwilkę później wracała z płonącą już zdobyczą, w ładnym, estetycznym geście odpalając swojego papierosa. Dym wymsknął się spomiędzy warg, okalając śliczną twarz, kilka zagubionych w biegu loków wymsknęło się z prostego ufryzowania. Apolonia cieszyła oko, zwłaszcza teraz – nie wiadomo, czy zawdzięczała to balkonowej, magicznej atmosferze i dymowi plączącemu się wokół buźki, czy może wyjątkowej naturalności, którą przed panem Hopecraftem właśnie okazywała. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz