niedziela, 24 października 2021

Od Jamesa, CD Apolonii

Nie zdziwił się, że tak patrzyła na zwykłą relację między dwoma ludźmi. Sam miał z tym niezbyt przyjemne doświadczenia, choć z czasem z Oblivian zdołali się dograć na tyle, żeby przestać sobie wzajemnie przeszkadzać w normalnym funkcjonowaniu. Pojawiły się wspólne eksperymenty, które zwalczyły początkową niechęć na tyle, żeby wspólnie spróbowali się dogadać. A im dalej w las, tym łatwiej przyszło im ze sobą żyć na tej samej płaszczyźnie, udawać dobrą, udaną parę, przy czym z łaskawą opieszałością odpisywali na listy od rodzin. Tak, tak, byli wspaniali, szczęśliwi, ale tak zabiegani we własnych sprawach na tyle, żeby nie przyjechać na żaden niedzielny obiadek czy weekend w wielskiej sielance. Później pojawiły się dzieci i to już okazało się zbyt dużą zmienną, której nie mogli podstawić w równaniu o niewiadomym wyniku. Więc się zamknęli na wszystko, a co im z tego przyszło, to już zupełnie inna kwestia.
— Nie na każdym interesie się dobrze wychodzi, madame — mruknął, ignorując ton kobiety. — Nawet przy wniesieniu wiana, w moich stronach zwykło się wykupywać posag potencjalnej partnerki, a mam nieliche podejrzenia, że nawet przy mojej fortunie na panią zwyczajnie nie byłoby mnie stać. Niby z manierami, ale wciąż po barbarzyńsku, prawda? — Swobodnie kontynuował dyskusję, lekko odseparowany od cięższych trudów tańca. Nie musiał się skupiać na prowadzeniu, na utrzymywaniu właściwej postawy, gdy trzymała go w ciężkim, mocnym uścisku poprawnie przeprowadzonej formy.
Więcej się już nie odezwał, nie było potrzeby. Ostatnie zdanie potraktował jak pożegnanie, a te najlepiej smakowały z pewnym dystansem, gdy widmo powrotu było równie kuszące, co samo pozostawienie spotkania jako jednorazowy wypadek przy pracy. Nie wątpił, że przyciągnęło kobietę tutaj pewnie coś więcej niż tylko towarzyskie zagwozdki, sam miał w końcu jedno zadanie więcej do wykonania. A teraz i drugie, w ramach ucieczki z tłumu, który otoczył go po odejściu kobiety jak stado sępów.
Pierwszy raz od dłuższego czasu faktycznie się wyprostował. Ze swoim wzrostem znacząco górował nad większością gości, rozglądając się swobodnie po sali. Na szybko rzucane pytania, bardziej lub mniej znaczące aluzje odpowiadał gładkimi frazesami, o jakichś pierdołach okolicznych. Tak, tak, dokładnie przybył tutaj właściwie w celach przeniesienia stypendium z puli naukowych do artystycznego. Czy coś go łączyło z Apolonią? Absolutnie nie, w końcu znali się wyłącznie na podłożu zawodowym. Jakiego zawodu? A słyszeli może drodzy państwo o gildii? I tak się ciągnęła tyrada nad wszystkie tyrady, jak myśleli, że mogą go złamać. Przetrwał głupotę własnych studentów, to był w stanie przetrwać głupotę każdego tłumu, a zwłaszcza ich serię niezrozumiałych pytań, często bliższych bełkotowi niż mowie istot rozumnych.
Minęło kilka godzin. Wolniejszych czy dłuższych, wskazówka zegara toczyła się nieubłaganie, a czas uciekał w kierunku końca wieczoru, gdy w końcu odnalazł istotę swojego pierwszego, najważniejszego zadania, które ciążyło mu w głowie, odkąd dostrzegł zarysy rudych, płomiennych kosmyków w czasie tańca z aktorką.
— Jak miło cię widzieć, tato.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz