sobota, 30 października 2021

Od Ayrenn cd. Talluli

Krótki sen był nieprzyjemny, nie niósł ze sobą regeneracji i odświeżenia myśli, a jedynie potęgował zmęczenie i koszmarne samopoczucie. Ayrenn utonęła w oblepiającej ją ciemności, bezradnie zamachała dłońmi w wyobraźni. Znów to samo. Spadała w dół, wciąż i wciąż, w dół i w dół, bez końca. Strach narastał, serce podjeżdżało do gardła. Nienawidziła tego snu tak samo, jak nienawidziła tego bezwładnego spadania i niemocy.
Ciało na stole spięło się nieznacznie w reakcji na delikatny dotyk na twarzy. W reakcji na smukły paluszek badający bladą skórę w porcelanowym odcieniu. Gołąb, wciąż obecny i nieustannie stróżujący swojej elfiej towarzyszki, zagruchał cichutko, jakby błagalnie, by nie czynić jej krzywdy.
Elfka skrzywiła się okropnie, wrażenie bezwładnego spadania minęło. Był tylko tępy ból pulsujący w skroniach i chęć, by na tym twardym, drewnianym stole, skulić się, przekręcić na bok i zapaść w dalszy sen. W całym tym negatywnym wydarzeniu – pierwszy plus. Do tej pory jej ciało nawet nie brało pod uwagę takiej opcji jak sen. Otworzyła oczy, pobłądziła nieprzytomnym spojrzeniem po suficie, w końcu natrafiła na bladą twarz poznanej wcześniej czarownicy. Milczała przez chwilę, Chabrowe oczko wciąż wpatrywało się w to turkusowe.
― Zioła. Zioła na sen ― poprosiła cichutko, z trudem podniosła się do siadu. Plecy zaprotestowały kłującą falą przepływającą od łopatki, przez bark. Chyba naruszyła sobie jakiś nerw. ― I może jakaś maść na stłuczenia, jeśli mogę prosić. Taki zestaw chyba mi wystarczy żeby dotrwać do następnego tygodnia.
Tallula skinęła oszczędnie głową, zakrzątnęła się przy mieszankach ziół i słoiczkach z tajemniczą zawartością. Ayrenn spuściła nogi przez krawędź stołu, bardzo powoli odetchnęła głębiej, wysunęła dłoń po gołębia. Ten ufnie wdrapał się na jej palce, a dostawiony do ramienia, przefrunął na nie.
Nie musiała długo czekać na niewielki pakunek. Podziękowała ładnie, bez grymasów, pochyliła nieznacznie główkę i umknęła z pomieszczenia.
Błędem – i to straszliwym – byłoby stwierdzenie, że rudowłosej czarownicy nie spotkała nigdy więcej. Czasem mignęła jej na korytarzu, czasem ich spojrzenia spotkały się w ogródku z ziołami. Bywało, że minęły się na śniadaniu, lub siedziały całkiem niedaleko na obiedzie. Znajomość nie zapowiadała się na taką, od której elfkę męczyć będą rumieńce na twarzy, a myśli zdecydowanie będąc odmawiać posłuszeństwa, skupiając się wokół osoby Talluli.
A jednak, mimo ponad dwustuletniej znajomości, los – czy też może dziwka Fortuna – wciąż potrafił ją zaskoczyć. Tym razem niespodzianka kryła się pośród gwiazdek lecących w dół, ciągnących za sobą srebrne ogony. W półmroku, szeleście sukien i w splocie wydarzeń tak nieprzewidywalnych, Ayrenn znalazła osobę, która stała jej się bliska, zajęła specjalne miejsce w sercu pokiereszowanym po ostatniej koszmarnej stracie, po której wciąż nosiła pamiątkę w postaci widmowego ramienia.
Po Paradzie wymieniły okazjonalne spotkania pełne przypadku i zrządzenia losu na coś bardziej namacalnego i stałego. Jeśli siedziały obok siebie, to nie przypadkiem. Jeśli szeptały sobie coś do uszek, to nie były to w popłochu wymieniane uwagi na temat zastosowania ziół, czy maści na ból ramienia. Wciąż jednak nie dane było im spędzić wspólnie więcej czasu. Albo Ayrenn miała do załatwienia misję do spółki z Antaresem i Sophie, albo wysyłano ją do pomocy w wiosce. Tallula też zresztą miała dużo na głowie, przez co czas z tamtej nocy stał się szczególnie cenny, stanowił miłe wspomnienie, którym można było otulić się w bezgwiezdną, zimną noc.
Błędem – i to straszliwym – byłoby sądzić, że dziwka Fortuna pozostawi tą sytuację bez wetchnięcia swojego palucha w nieswoje sprawy.
Wezwanie do Cervana przyszło tak jak zawsze – leśną pocztą pantoflową. Bo borsuk mówił, że lis powiedział, że sikorce się wydawało, że gołąb był świadkiem jak mistrz jej szukał. Sposób ten – niemalże tak niezawodny jak astrologiczne sztuczki z kartami – zawsze pozwalał jej być o właściwym czasie i na właściwym miejscu. Tym razem było dokładnie tak samo. Posiedzenie w lesie i poważną dyskusję z pewnym niedźwiedziem przerwał jej dzięcioł, informując o konieczności stawienia się w gabinecie. Ayrenn, nie ociągając się i nie marudząc, ostrzegła jeszcze brązowego misia, że jeśli jeszcze raz wsadzi łeb do kuchni, przy okazji rozwalając całą framugę, to policzą się w inny sposób.
― Dzień dobry ― odezwała się, wślizgując do gabinetu. Cervan był sam, jak zwykle zajęty papierową robotą. Uniósł na chwilę wzrok znad zapisywanej kartki, piórem wskazał jej miejsce przy biurku. Ayrenn przycupnęła tam, gdzie ją posłano, rozsiadła się wygodnie, bo to przecież nie pierwszy raz, kiedy siedziała na dywaniku, oczekując następnego wyroku. Myśli błądziły wokół następnej możliwej misji. Gdzie tym razem?, zdawało się pytać turkusowe spojrzenie, śledzące ruch dłoni mistrza.
Wtem, kliknięcie klamki i skrzypnięcie drzwi. Ayrenn odwróciła głowę, napotkała pełne uroku, chabrowe oczęta. Uśmiechnęła się wesoło w ramach powitania, nawet nie podejrzewając, że przyszykowana dla nich misja może okazać się tą ostatnią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz